Putin na Ukrainie się nie zatrzyma? Te państwa mogą się obawiać najbardziej
Państwa bałtyckie: Litwa, Łotwa i Estonia coraz bardziej obawiają się, że celem Władimira Putina jest odbudowa rosyjskiego imperium, a jego ambicje nie zakończą się w Ukrainie, ale zostaną skierowane nad Bałtyk. W tym kontekście kluczowa może być postawa mniejszości rosyjskojęzycznej w tych państwach. - Podczas demonstracji solidarności z Ukrainą na Łotwie miejscowi Rosjanie reagują agresją. Putin może chcieć to wykorzystać - mówi WP Jerzy Marek Nowakowski, historyk, publicysta i były ambasador RP na Łotwie.
Nikt dzisiaj nie ma wątpliwości, że gdyby nie członkostwo w NATO, zapewne już dawno trzy państwa bałtyckie padłyby ofiarą rosyjskiej agresji. I mogłoby się to stać szybciej aniżeli w Ukrainie.
Po rosyjskiej agresji, napływ żołnierzy NATO do państw bałtyckich zaczął wzrastać w ekspresowym tempie. Oficjalnie ma być ich ok. 6 tysięcy, ale przywódcy Litwy, Łotwy i Estonii prowadzą zaawansowane rozmowy, by było ich jeszcze więcej.
Państwa bałtyckie obecnie zmagają się nie tylko z zagrożeniem ze strony Rosji, ale też z sytuacją wewnętrzną, która sprzyja realizacji planów Putina.
"Putin może chcieć to wykorzystać"
- Na Łotwie, w niektórych regionach kraju, panuje bardzo mocne prorosyjskie nastawienie. Podczas demonstracji solidarności z Ukrainą miejscowi Rosjanie reagują agresją. Putin może to chcieć wykorzystać. Rosyjskie służby już gwałtownie zaktywizowały swoje działania w krajach bałtyckich. Celem jest destabilizacja tych państw - mówi Jerzy Marek Nowakowski, były ambasador RP na Łotwie.
I jak przypomina, na Łotwie spora grupa mieszkańców jest rosyjskojęzyczna (ok. 30-40 proc.). - To są Rosjanie patrioci. W tej części Łotwy, gdzie mieszkają rosyjskojęzyczni mieszkańcy, można normalnie odbierać telewizję naziemną z Rosji i Białorusi. A od wielu lat wybory na Łotwie wygrywa rosyjska partia Zgoda. Jest to najsilniejsza partia polityczna od wielu lat. Tylko dzięki sojuszowi partii łotewskich, to ugrupowanie na Łotwie nie rządzi - dodaje nasz rozmówca.
W podobnym tonie wypowiada się Bartosz Chmielewski, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich specjalizujący się m.in. w polityce i zagadnieniach związanych ze społeczeństwem Litwy, Łotwy i Estonii. Zaznacza jednak, że wolta zbrojna rosyjskojęzycznych mieszkańców jest nierealna.
- Jeżeli mówimy o mniejszości rosyjskojęzycznej jest to ok. 32 proc. na Łotwie i 25 proc. w Estonii. Ale czy jest możliwy realny scenariusz jak w Donbasie? Nie. Tu czegoś takiego nie będzie. Grupa rosyjskojęzycznych mieszkańców od dawna patrzy w kierunku Moskwy. Z kolei druga grupa jest prozachodnia. Te społeczności od lat były rozdarte i spierały się z Łotyszami czy Estończykami. Na co dzień jednak potrafią ze sobą współpracować. O zbrojnym konflikcie przy wsparciu Moskwy nie ma mowy - mówi Wirtualnej Polsce Bartosz Chmielewski z OSW.
I jak przypomina, od wielu lat społeczności w krajach bałtyckich były torpedowane rosyjską propagandą.
- Od 8 lat zaczyna się to systematycznie zmieniać. Głównie dzięki działaniom poszczególnych rządów. Jeśli spojrzymy na sondażowe badania, to widzimy, że mniejszość rosyjskojęzyczna jest rozciągnięta między spojrzeniem prozachodnim i prowschodnim. Na Łotwie, w sondażu, zapytano o poparcie stron w konflikcie w Ukrainie. Ok. 20 proc. jest za Rosją, mniej więcej tyle samo jest za Kijowem. Natomiast cała reszta nie chce powiedzieć co myśli, albo jest zagubiona. W Estonii te podziały wyglądają podobnie - mówi WP analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.
Z kolei Jerzy Marek Nowakowski podkreśla, że władze Łotwy i Estonii nie uniknęły błędów w polityce wobec mniejszości rosyjskiej.
- To wszystko powoduje, że te kraje obecnie są bardzo poważnie zagrożone. Istnieje uzasadniona obawa, że Rosjanie po agresji w Ukrainie się nie zatrzymają i będą próbować wykonać podobny w krok w stosunku do innych państw, w tym państw bałtyckich - uważa były ambasador RP na Łotwie.
- Pamiętajmy, że pierwszym państwem regionu, które uchwaliło rezolucję parlamentarną, wzywającą ONZ, by zamknąć przestrzeń powietrzną nad Ukrainą i wezwało inne kraje do podobnych działań, była Estonia. W czwartek zrobiła to Litwa i Łotwa. Broń do Ukrainy wysyłali Litwini, Łotysze, Estończycy. Wsparcie od tych państw jest duże - dodaje Bartosz Chmielewski z OSW.
Jego zdaniem, prawdopodobieństwo ataku na kraje bałtyckie jest takie samo jak na Polskę. - Jesteśmy w takim rejonie Europy Środkowo-Wschodniej, położonym blisko granicy z Rosją, że to ryzyko jest podobne. Ale wszyscy należymy do NATO i jedziemy na tym samym wózku. Odpowiedź ze strony Zachodu będzie więc taka sama dla Polski, jak i dla państw bałtyckich - mówi nam Chmielewski.
I jak dodaje, Bałtowie są traktowani przez dowództwo NATO jako równorzędny sojusznik. - Najlepszym przykładem jest to, co dzieje się od miesiąca. Przez ten czas kolejne kraje wysyłają do państw bałtyckich kontyngenty wojskowe. Żołnierzy NATO-wskich jest bardzo dużo. Brytyjczycy wysłali dodatkowy kontyngent do Estonii, Kanadyjczycy do Łotwy, na Litwie – Niemcy i Amerykanie. Potencjał odstraszania rośnie - twierdzi analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.
"Żołnierzy NATO powinno być kilkadziesiąt tysięcy"
Na obecność wojsk NATO zwraca również uwagę Jerzy Marek Nowakowski.
- Rosjanie od wielu miesięcy przygotowywali się do tej wojny. A w tej chwili są w rozpaczliwej sytuacji, bowiem konflikt w Ukrainie spowoduje, że Rosja gwałtownie osłabnie i możliwa będzie zmiana władzy na Kremlu. Putin poniósł już ogromne straty ludzkie i finansowe. A skutek będzie taki, że armia rosyjska nie będzie zdolna do poważniejszych działań przez dłuższy czas. Putin będzie natomiast stosował szantaż atomowy, a obawa, że użyje tej broni, jest spora. Strasząc bombą atomową, może po wojnie w Ukrainie, żądać i wymusić na państwach bałtyckich, żeby miały status neutralnych państw. Odpowiedzią Zachodu powinno być nie tylko wzmocnienie dostaw broni na Ukrainę, ale również, skokowe zwiększenie działalności obronnych krajów frontowych. Przede wszystkim państw bałtyckich, ale także i Polski. W Litwie, Łotwie i Estonii powinno się pojawić kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy NATO. Poza tym wydaje się, że Amerykanie powinni rozważyć przesunięcie części rakiet średniego zasięgu, tak żeby zagrożenie dla Rosji było realne i duże - ocenia Jerzy Marek Nowakowski.
W opinii Bartosza Chmielewskiego, większym zagrożeniem dla państw bałtyckich niż wojna, są konsekwencje ekonomiczne konfliktu zbrojnego, eskalowanie kryzysu uchodźczego i możliwe rosyjskie cyberataki.
- Te ostatnie pojawiają się w krajach bałtyckich od lat. W 2007 r. miał miejsce tego typu największy atak w Estonii, a towarzyszyły mu zamieszki w stolicy państwa – Tallinie. Jeżeli chodzi o walkę z rosyjską propagandą, to od środy trwa proces ograniczania rosyjskiego internetu na Łotwie i w Estonii. Są blokowane rosyjskie portale informacyjne. W lutym państwa bałtyckie wyłączyły z cyfrowego pakietu telewizyjnego rosyjskie programy. Rosja, podobnie jak Ukrainę, od lat przedstawia państwa bałtyckie jako kraje nazistowskie. To nie jest nowa kwestia. Już w latach 90-tych pojawiały się takie określenia. Rosjanie wykorzystują ten temat ahistorycznie i pokazują łotewski estoński Legion SS bez głębszego kontekstu. Na Łotwie marcowe marsze upamiętniające walkę z sowiecka okupacją są – według rosyjskiej propagandy – marszami faszystowskimi. Często również polityka rządów krajów bałtyckich wobec mniejszości narodowych była przedstawiana jako faszystowska - mówi nam Bartosz Chmielewski.
W piątek po południu państwa bałtyckie podjęły decyzję o wydaleniu kilku rosyjskich dyplomatów. Z Litwy usunięto 4, z Łotwy i Estonii po 3 urzędników.