Psy prezydenta

W Biltmore ogłoszono stan wyjątkowy. Policyjne barykady zamknęły większość ulic. Biltmore to hotel w centrum Los Angeles, gdzie przed rozdaniem nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej mieszkało wielu gości oscarowej gali oraz setki reporterów. Kiedy trzy dni później w tym samym hotelu zatrzymał się prezydent George Bush, tylko obecność policyjnych psów w lobby wskazywała na przyjazd ważnego gościa. Czyżby dla kalifornijczyków zamach na prezydenta Stanów Zjednoczonych był mniejszą tragedią, niż napaść na gwiazdę filmową? Przy okazji żartowano, że dla dobra Ameryki być może głowa państwa powinna występować publicznie w kosztownych kreacjach i biżuterii za miliony dolarów, bo wtedy domy mody i jubilerzy zapewniłyby prezydentowi przyzwoitą ochronę.

08.03.2004 07:30

Bogactwo naturalne Charlize

Mianem karłowatych "reklamowych hobbitów" określa przemysł reklamowy wybory prezydenckie oraz ważne wydarzenia sportowe w zestawieniu z nocą Oscarów. Transmisja z tegorocznej uroczystości dotarła do 43,5 mln Amerykanów. Telewizyjny zasięg tego wydarzenia winduje ceny reklam do astronomicznego poziomu: cena 30-sekundowego spotu wynosi 2,5 mln USD! Jeśli doliczyć koszty produkcji reklam i częstotliwość ich pokazywania, podczas gali firmy wydają na reklamę ponad 100 mln USD.

W ślady firm idą państwa. Tegoroczny zwycięzca "Władca Pierścieni. Powrót Króla" okazał się skarbem narodowym Nowej Zelandii. Rząd tego kraju przeznaczył na promocję filmu 4 mln USD, w nadziei, że sukces trylogii Petera Jacksona wypromuje wyspę. Minister Mike Hodgsen, który został specjalnym chargee d'affair do spraw "Władcy Pierścieni", wyznał prasie, że jego zadaniem, jest "wyciągnięcie maksymalnych korzyści z popularności filmu na rzecz rozwoju turystyki i przemysłu filmowego na Nowej Zelandii". Podobnie jest z Charlize Theron (laureatką w kategorii "główna rola żeńska"), którą rząd Republiki Południowej Afryki okrzyknął "największym bogactwem naturalnym" kraju. Prezydent Thabo Mbeki powiedział, że Charlize to "czyste złoto". Z gwiazdą chce się spotkać Nelson Mandela, poprzedni prezydent RPA. Po tegorocznych Oscarach przestał on być najpopularniejszym na świecie obywatelem swego kraju. Jak na ironię, w rodzinnym mieście pięknej Charlize kina nie wyświetlają filmu "Monster", gdyż tamtejsi dystrybutorzy
uznali go za niszowy.

Wkurzony Murray

Tegoroczne Oscary okazały się najmniej fascynujące dla krytyków i publiczności. Zwycięstwo "Władcy Pierścieni" uznano za "oczywiste, przewidywalne i nudne", a samą ceremonię za usypiającą. Nieco emocji wzbudził tylko werdykt w kategorii "najlepsza pierwszoplanowa rola męska". Bill Murray, wyróżniony wcześniej Złotym Globem i brytyjską nagrodą Bafta za rolę w "Między słowami", nie umiał zachować pokerowej twarzy, gdy okazało się, że statuetka wędruje do rąk Seana Penna. Z przecieków wiadomo, że 53-letni Murray po zakończeniu ceremonii zrobił organizatorom karczemną awanturę, krzycząc, że gdyby wcześniej wiedział, jak to się skończy, jego noga nie postałaby w Kodak Theatre.

Tegoroczną galę cechowała wyjątkowa polityczna poprawność. Nie było nieobyczajnych gestów i pocałunków, żadnych otwartych deklaracji politycznych, które towarzyszyły zeszłorocznym Oscarom. Jedynie niepoprawny Sean Penn ośmielił się napomknąć że "nie ma najlepszego aktora, tak jak nie było broni masowej zagłady" (w domyśle - w Iraku).

Marta Fita-Czuchnowska
Los Angeles

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)