"Premier poszedł na kolejną wojnę"
Rządowi chodzi o to, żeby rozpraszać niezadowolenie. Jedną grupę napuszcza na inną, tak by cała złość nie była kierowana przeciwko władzy - mówi Zdzisław Krasnodębski w rozmowie z Dorotą Łosiewicz.
Premier poszedł na kolejną wojnę. Tym razem z lekarzami. Ma rację?
– Przy okazji wprowadzania nowej ustawy refundacyjnej rząd po raz kolejny pokazał swoją nieudolność. Żeby ją nieco przypudrować zastosował mechanizm, który sprawdził się już wcześniej – przerzuca odpowiedzialność na różne grupy zawodowe lub społeczne. Przeciwko nim kieruje niezadowolenie społeczne. W kontekście tego co się obecnie dzieje w służbie zdrowia, bardziej zrozumiała staje się decyzja o wycofaniu z ministerstwa zdrowia Ewy Kopacz i przesunięcie jej do sejmu. Bartosz Arłukowicz nie jest z PO i nadaje się do tej dość szczególnej roli – został wyznaczony do przeprowadzenia reformy źle przygotowanej przez byłą minister Kopacz. Swoją drogą, zwerbowanie Arłukowicza przez stworzenie dla niego specjalnego stanowiska do spraw wykluczonych było oburzające.Teraz musi za to zapłacić, borykając się ze spuścizną poprzedniczki. Obawiam się, że podobny los spotka Jarosława Gowina, być może też Sławomira Nowaka, który już zresztą wycofuje się z planów poprzedników, dotyczących np. szybkich kolei.
Wracając do zamieszania w służbie zdrowia – mechanizm spychania odpowiedzialności działa bez zarzutu – lekarze odsyłają do aptekarzy, aptekarze do NFZ. Najłatwiej znaleźć winnego i pokazać go palcem. Premier wskazał na lekarzy. Ale przecież lekarze nie są bez winy.
– Technika dzielenia to drugi chwyt, po rozmywaniu odpowiedzialności, stosowany ciągle przez tę władzę. Chodzi o to, żeby rozpraszać niezadowolenie. Jedną grupę napuszczać na inną, tak by cała złość nie była kierowana przeciwko władzy. Najwyraźniej ta strategia jest skuteczna, bo choć – co widać w sondażach – Polacy oceniają pracę tego rządu źle, pozwolili PO znowu rządzić. Arsenał tricków władzy jest całkiem pokaźny – przeciąganie spraw, ustępowanie tam, gdzie już nie ma wyjścia, odwracanie uwagi. „wrzutki” etc.
Może w kwestii listy leków zabrakło rozmowy z zainteresowanymi stronami?
– Problem polega na tym, że ten rząd już od dłuższego czasu nie rozmawia ze społeczeństwem. Nie komunikuje się ani z poszczególnymi grupami interesu, ani z Polakami jako z narodem. To przejawia się w decyzjach nawet o charakterze ogólnym. Na przykład w trakcie kampanii wyborczej ani razu nie słyszeliśmy o sprawach, które premier ogłosił potem w expose. Podobnie rzecz się ma jeśli chodzi o przyszłość Polski w strukturach europejskich. Już w czasie kampanii można było wywołać debatę i oczekiwać reakcji.Tymczasem ten bardzo pasywny i nieudolny rząd stosuje głównie PR. Naprawdę doskonale współpracuje z mediami. Nikt też nie jest bardziej wymowny od premiera Tuska. Nawet łzy potrafi otrzeć, gdy potrzeba. Przypomnę, że w expose zapowiadano, że ustawy będą gotowe do Bożego Narodzenia, a ciągle ich nie ma. Rząd ciągle coś zapowiada, a nie realizuje. Bo też zazwyczaj okazuje się, nic nie ma gotowego i dopiero trzeb przygotować projekty ustaw. A Polacy są jak żona alkoholika, która wierzy, że mąż się poprawi i ufa
jego obietnicom. I wciąż ufają premierowi Tuskowi, licząc, że wreszcie jego słowa będą miały jakieś pokrycie.
Czemu nie ma debaty ze społeczeństwem, o której pan mówi?
– Bo być nie musi. Rząd jej nie potrzebuje, a Polacy się jej nie domagają. Rząd dostał władzę absolutną, kontroluje nastroje. Już kilka lat temu premier powiedział, że nie chce, by ludzie wtrącali mu się do rządzenia. Po wyborach robi się swoje.
Dlatego powołał rząd zderzaków?
– Zderzaki miały przyjmować na siebie uderzenia. Premier pewnie przewidywał, że to co będzie się działo, wywoła opór społeczny. Jednak gdyby różne potrzebne reformy były dobrze przygotowane i sensowne, wówczas taki „zderzak” nie byłby niczym złym. Tymczasem tu chodzi o to, żeby ktoś, w tym przypadku pan Arłukowicz, firmował nieudolność swojej poprzedniczki. I wracamy do przeniesienia odpowiedzialności. W Polsce nastąpiła instytucjonalizacja nieodpowiedzialności. Rząd nie odpowiada za nic. Składa obietnice, które nigdy nie są realizowane. Władza ma ułatwioną sytuację, bo media nie pełnią w sposób wystarczający funkcji kontrolnej. A Polacy jako naród nie wymuszają na rządzących odpowiedzialności za słowo i za działanie. I teraz nikt za nic nie odpowiada. Gdyby dziś ministrem była Ewa Kopacz, to sytuacja dla pana premiera byłaby przykra. A ministra Arłukowicza można za dwa miesiące wymienić na kogoś innego. Pan premier Tusk za to ucieka do tego co lubi najbardziej, czyli do piłki nożnej. Przecież to właśnie po
meczu ogłosił konsekwencje wobec lekarzy. A całe zamieszanie skończy się zapewne tak, że ci, których stać, będą płacić całość opłaty za lekarstwa i tak zapcha się luki finansowe.
Pan sugeruje, że cały ten bałagan został wprowadzony dlatego, że rządowi brakuje pieniędzy, np. na refundację leków?
– To funkcja ukryta, bo taki jest skutek tej sytuacji. W głowę zachodzę czemu zamiast obciążać lekarzy, nie przygotowano systemu komputerowego, w którym można byłoby sprawdzać kto jest jak ubezpieczony i jaka zniżka mu się należy. Efekt będzie taki, że ludzie, których nie stać, nie będą kupować leków, więc system będzie odciążony. Ci, których stać, będą kupować, i tyle. I to jest forma drenażu kieszeni Polaków.
Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:
Warzecha: Największa porażka Tuska