Prawdziwe oblicze polityki jednego dziecka
Przymusowe aborcje, represje wobec rodzin, tortury, którym poddawani są obrońcy praw człowieka – tak wyglądają efekty chińskiej polityki kontroli narodzin. Tymczasem w Europie i w USA są środowiska postulujące wprowadzenie podobnych przepisów.
07.11.2011 | aktual.: 07.11.2011 13:32
Rok temu założyciel sieci CNN, multimiliarder Ted Turner, wezwał światowych przywódców do ustanowienia na całym świecie tzw. polityki jednego dziecka, która realizowana jest od lat w Chinach.
Podczas jednego z kongresów klimatycznych sugerował, że trzeba ograniczyć liczbę ludzi na ziemi, by walczyć z globalnym ociepleniem. „Jeśli chcemy utrzymać się na ziemi jako gatunek przez pięć tysięcy lat od teraz, to nie osiągniemy tego z siedmioma miliardami ludzi” – stwierdził w przemówieniu. Takich absurdalnych opinii przybywa nawet w latach niżu demograficznego, który zagraża przetrwaniu zachodniej cywilizacji. Trudno również nie oburzyć się na pomysł powoływania się na politykę jednego dziecka, która jest bestialskim łamaniem praw człowieka. Podczas niedawnej wizyty w Chinach wiceprezydent USA Joe Biden stwierdził jednak, że jego zdaniem Chiny są zmuszone prowadzić taką właśnie politykę. „Nie kwestionuję tego” – powiedział Biden. Takie nastawienie przywódców świata do coraz bogatszych Chin powoduje niebywały dramat chińskich kobiet. Kilka dni temu na światło dzienne wypłynęły szokujące dowody na to, jak naprawdę wygląda realizowanie polityki jednego dziecka. Opowiedziała o tym kobieta, która przeżyła
przymusową aborcję. Nie wiadomo, czy Biden zapoznał się z tymi zeznaniami.
Masowe ludobójstwo dziewczynek
Chińska polityka jednego dziecka została wprowadzona w 1978 r. przez Deng Xiao-Pinga. Uznano, że kontrola urodzeń pomoże wydobyć z nędzy kraj liczący sobie wówczas miliard obywateli. Zgodnie z prawem mieszkańcy miast mogą mieć jedno dziecko, zaś mieszkańcy wsi dwoje, pod warunkiem że pierwsze dziecko jest dziewczynką. Często więc się zdarza, że pragnący syna mężczyźni nie rejestrują dzieci płci żeńskiej. Taki „nielegalny” maluch nie ma prawa do edukacji ani opieki zdrowotnej. Dochodzi więc do zabijania dziewczynek. Media niejednokrotnie donosiły o tym, że polityka ta w konsekwencji prowadzi do masowego dokonywania przymusowych aborcji i sterylizacji. Przedostawały się do nich opisy zabierania ciężarnych kobiet z domów przez specjalne służby, które funkcjonariusze potrafili kopać po brzuchu nawet w ósmym, dziewiątym miesiącu ciąży. Program „jedno dziecko” jest nawet krytykowany przez organizacje promujące aborcję na świecie. Rok temu republikański kongresmen Chris Smith przedstawił dane mówiące o ok. 35 tys.
przymusowych aborcji, jakie codziennie wykonuje się w Chinach. „Z tego powodu w Chinach nie żyje 400 mln dzieci. To więcej niż cała populacja USA” – zauważyła podczas okrągłej rocznicy tego ponurego prawa Reggie Littlejohn, szefowa pozarządowej organizacji Women’s Rights Without Frontiers. Amerykańska organizacja All Girls Allowed przypomina, że na skutek narzuconych przez komunistów przepisów życie straciło już 37 mln dziewczynek. „Od tego dnia zdarzają się okropne rzeczy. Gdy rodziny mogą mieć tylko jedno dziecko, wybierają chłopców. Matki, które rodzą dziewczynki, są potępiane w obrębie ich kultury i często odrzucane przez mężów oraz rodzinę. Staranie się ponownie o chłopca jest niebezpieczne. Zostając matkami po raz drugi, kobiety narażają się na astronomiczną grzywnę lub zmuszane są do aborcji” – informuje organizacja założona przez uczestniczkę studenckich protestów na placu Tiananmen w 1989 r.
Jak świnie w rzeźni
Portal LifeSiteNews opublikował kilka dni temu wstrząsające zeznania kobiety ukrywającej się pod pseudonimem Wujian, która zeznawała przed Human Rights Commission w Izbie Reprezentantów w październiku 2009 r. Jej historia powinna posłużyć jako przykład dla ludzi, którzy głoszą poglądy Turnera czy Bidena. Wujian w 2004 r. dowiedziała się, że jest w ciąży. Niestety była to ciąża bez zgody władz. Kobieta musiała się więc ukrywać. „Każdego dnia odczuwałam strach i samotność, jednak poczucie, że będę miała dziecko, wszystko zmieniało” – mówiła przed komisją. Władze dowiedziały się jednak o ciąży. Nie mogąc znaleźć Wujian, aresztowały jej ojca, którego poddano torturom, by wyznał, gdzie ukrywa się córka. Kobieta, bojąc się o życie ojca, oddała się w ręce urzędników. W szpitalu Wujian spotkała kolejne ciężarne kobiety. „Czekały jak świnie w rzeźni. Szybko zaciągnięto mnie do pokoju i bez mojej zgody podano mi tlen. W pomieszczeniu było kilka innych mam” – relacjonuje kobieta, która dodaje, że sala była pełna innych
ciężarnych, którym właśnie „wyrwano dzieci z łona”. Część płakała, część krzyczała, inne jęczały. Jedna z nich turlała się z bólu po podłodze. Kobieta błagała, by pielęgniarka, która zbliżała się do niej z ośmiocentymetrową strzykawką, pozwoliła jej uciec. „Mówiłam jej, że zniknę i nie powiem nikomu, że ona mnie puściła. Pielęgniarka nie reagowała” – zeznawała kobieta. Powiedziała siostrze, że jako pracownik służby zdrowia powinna pomagać ludziom, a nie ich zabijać. Ta stwierdziła w nerwach, że w poprzednim roku w kraju było ponad 10 tys. przymusowych aborcji. „Byłam zszokowana jej słowami. Uświadomiły mi one, że moje dziecko było traktowane jak zwierzę. W końcu wbiła strzykawkę w główkę mojego dziecka. Myślałam, że to koniec świata” – relacjonuje. Następnego dnia Wujian trafiła na stół operacyjny. Na ścianach zobaczyła krwawe odciski palców innych kobiet. „Lekarz powiedział mi, że sprawiam kłopoty, bowiem dziecko samo powinno wypłynąć ze mnie po zastrzyku. Zatem postanowili pokroić moje maleństwo nożyczkami
i wciągnąć zwłoki specjalnym odkurzaczem. Słyszałam dźwięk nożyczek, które cięły ciałko mojego dziecka. Chciałam umrzeć” – pisze kobieta. Następnie pielęgniarka pokazała kobiecie stópkę jej nienarodzonego dziecka. „Nigdy nie pozbyłam się tego widoku. Nigdy nie podniosłam się z tego psychicznie i duchowo” – czytamy w zeznaniach kobiety.
Śmierć działacza pro-life?
Do świadomości Polaków rzadko docierają takie zeznania. Nie pojawiają się raczej w mainstreamowej prasie. Oczywiście słyszymy o działaczach organizacji walczących z komunistycznym reżimem, którzy sprytnie wkupili się w łaski świata. Przypadek zeszłorocznego noblisty jest tego najlepszym dowodem.
W Chinach działają jednak ludzie, którzy w bezkompromisowy sposób walczą z aborcją. Jedną z nich był niewidomy prawnik Chen Guangcheng, który w 2004 r. ujawnił ponad 150 tys. przymusowych aborcji dokonanych nawet wbrew drastycznym przepisom. Guangcheng pomógł również w 2005 r. opublikować artykuł w „Washington Post” o Feng Zhongzia, której władze porwały 12 członków rodziny, by zmusić ją do zgłoszenia się na przymusową aborcję. Rodzinę głodzono i bito, aż kobieta oddała się w ręce władz. Gdy to zrobiła, została poddana aborcji i wysterylizowano ją. Prawnik został skazany na cztery lata więzienia.
Po wyjściu Chen i jego żona Yuan Weijing zostali brutalnie pobici. Była to kara za opublikowanie przez nich w sieci nagrania, na którym mężczyzna opowiada o swoim, całkowicie kontrolowanym przez chińską bezpiekę, życiu. Od czasu pobicia spędzał czas w areszcie domowym na wsi. Internauci szybko ujawnili, w jakich warunkach musi on mieszkać. Jedynym źródłem pożywienia jego rodziny była grządka warzywna za domem. Uprawiała go 70-letnia matka Chena, gdyż tylko jej wolno było opuścić dom. W 2010 r. o jego uwolnienie apelowała Hillary Clinton. Władze Chin nie złamały się. Nie zareagowano również, gdy magazyn „Time” nazwał go „niewidomym z jasną wizją prawa”. Po opuszczeniu domowego aresztu prawnik odseparował się od świata. Jednak kilka dni temu media obiegła niepokojąca wiadomość, że opozycjonista został zamordowany. Radio Free Asia poinformowało, że komunistyczne władze Chin zatrzymały co najmniej dziewięciu obrońców praw człowieka, którzy przybyli odwiedzić aktywistę. Według informatora radia wszyscy zostali
zastrzeleni. „Jesteśmy zaniepokojeni raportem o tym, że władze mogły zastrzelić obrońców praw człowieka, którzy chcieli odwiedzić Chena” – mówił Bob Fu z China Aid Association. Według Fu zaginął również Gao Zhisheng, kolejny znany obrońca praw człowieka.
Chińczycy przyznają, że polityka jednego dziecka jest niezbędna w utrzymaniu ich kraju w dobrej kondycji. Niedawno niemiecki „Die Welt” ujawnił jednak, że od 2014 r. Chińczykom może wolno będzie mieć dwoje dzieci. W opinii ekspertów takie rozwiązanie jest konieczne, by utrzymać dynamikę wzrostu gospodarczego tego kraju. Ponadto eksperci ostrzegają, że z powodu zabijania dziewczynek Chiny czeka „nadwyżka” w postaci 40 mln mężczyzn, dla których zabraknie partnerek. Ich zdaniem może to grozić niepokojami społecznymi. Komunistyczne władze nie potwierdziły tej informacji. Nawet jeżeli złagodzono by przepisy, to i tak kobiety będące w ciąży z trzecim dzieckiem będą bestialsko traktowane. Z punktu widzenia praw człowieka nic się więc w Chinach nie zmieni. „Z informacji o chińskim cudzie wyłaniają się bardziej ponure, wręcz bestialskie opowieści snute często za aprobatą oświeconych elit krajów UE i lewicy amerykańskiej” – pisała żyjąca w Tajwanie publicystka Hanna Shen w swoim przerażającym tekście o wykorzystywaniu
płodów do produkcji kosmetyków. Nawet jeżeli więc władze zliberalizują przepisy dotyczące demografii, to zrobią to z powodu braku rąk do pracy, a nie kwestii moralnych. W tym podziwianym przez tak wielu kraju człowiek jest tylko przedmiotem.
Łukasz Adamski