Trwa ładowanie...

Poznajcie "Jasia Wędrowniczka". Ma roczek i jest wolontariuszem w Boliwii

- Chociaż do Boliwii przyjechaliśmy z mężem pracować na misji, i tak największą robotę wykonuje tu nasz roczny synek Janek. To on wywołuje nieustanny uśmiech na twarzach tutejszych dzieci, które bez przerwy się z nim bawią - mówi WP mama Jasia, Ilona Kucewicz.

Poznajcie "Jasia Wędrowniczka". Ma roczek i jest wolontariuszem w BoliwiiŹródło: Facebook
d1tme0o
d1tme0o

Ilona i jej mąż Adam poznali się w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie. Młodzi, ambitni, gotowi rzucić wszystko i ruszyć w świat. W 2012 roku jako świeccy wolontariusze wyjechali na misję - on do Peru, ona do Zambii. Nie było ich prawie rok i mieli dużo czasu do przemyśleń. Natychmiast po powrocie Adam zdecydował się oświadczyć. Wzięli ślub, a niedługo potem urodził się Jan.

- Synek przyszedł na świat w październiku 2015 roku i wywrócił nasze życie do góry nogami. To była dopiero misja. Z Adamem nie zniechęciliśmy się jednak do planowania wspólnego wyjazdu. Gdy tylko pojawiła się taka opcja, nawet nie musieliśmy pytać się nawzajem o zdanie. Wiedzieliśmy, że chcemy spróbować, że Bóg daje nam kolejną szansę realizacji marzeń - podkreśla pani Ilona. Rodzice założyli synkowi facebookowy fanpage "Jasiu Wędrowniczek" i rozpoczęli przygotowania do wyjazdu.

Najbardziej zaskakująca była jednak dopiero reakcja znajomych i rodziców. Bliscy, którzy w takich sytuacjach reagują zazwyczaj paniką, w tym przypadku kibicowali i wsparli młodą rodzinę. - Dużym zaskoczeniem była dla nas reakcja dziadków Janka, którzy wiadomość o wyjeździe przyjęli dość spokojnie, nie zadawali wielu pytań, stwierdzili, że to nasze dziecko i nasze życie. I tak 28 grudnia wylądowaliśmy w Boliwii - dodają z entuzjazmem rodzice.

(fot. Facebook)
Źródło: (fot. Facebook)

Docelowo placówką, gdzie mieli trafić i pracować, miało być Oruro, ale ponieważ położone jest na potężnym płaskowyżu na wysokości 3700 m.n.p.m., niezbędna była aklimatyzacja w położonej 1000 metrów niżej Cochabambie.

d1tme0o

O tym miasteczku w środkowej Boliwii było ostatnio w Polsce bardzo głośno. Życie straciła tam 25-letnia Helena Kmieć. Dziewczyna, która podobnie jak rodzina Kucewiczów wyjechała do Ameryki Południowej nieść pomoc drugiemu człowiekowi, zmarła po ciosach nożem. Dla pary z dzieckiem los okazał się na szczęście bardziej łaskawy.

- Aklimatyzacja w tym miejscu to było dobre rozwiązanie. Szczególnie u Janka obawialiśmy się choroby wysokościowej, ale obyło się bez niespodzianek - podkreślają rodzice. Dodają również, że "plusem wysokości jest fakt, że bakterie i wirusy nie mają szansy na przeżycie w takich warunkach, co zmniejsza ryzyko wystąpienia groźnych egzotycznych chorób".

Po dotarciu na miejsce rozpoczęła się praca, ale największą atrakcją dla miejscowych dzieci szybko okazał się Jaś. Boliwijczycy to naród żyjący głównie wysoko w górach. Mają ostrą cerę, ciemne jak węgiel oczy, okrągłe twarze i czarne włosy. Malutki blondynek o niebieskich oczach wygląda więc dla nich jak namalowany.

- Wywołuje uśmiech na twarzy wszystkich Boliwijczyków. Witają się z nim, pytają ile ma lat i jak ma na imię. Dzieci traktują go jak żywą lalkę, noszą, całują, bawią się z nim. To właśnie ze względu na niego przychodzą na placówkę sióstr mimo wakacji - opowiada mama chłopca.

d1tme0o

Obecność malucha budzi mnóstwo emocji nie tylko u miejscowych Indian, ale również wśród sióstr zakonnych, u których cała trójka mieszka. Małe dziecko w zakonie to raczej niespotykany przypadek. Z dnia na dzień w domu sióstr pojawiło się rzucanie jedzeniem, krzyki, czy bieganie.

Rodzice wspominają, że serce do gardła podeszło im szczególnie w momencie, gdy Janek zbił figurkę małego Pana Jezusa. - Wziął jego glinianą główkę do ręki i powiedział "gol", myśląc, że to piłka. Bałam się, że siostry zadzwonią po egzorcystę, a tymczasem nie mogły powstrzymać się od śmiechu - wspomina pani Ilona.

- Niesamowite, ile radości budzi w człowieku taka mała istota, jak nasz Jan. Wiemy, że dla wielu ludzi wyjazd z dzieckiem do Boliwii może wydawać się szalony. Uważamy jednak, że niebezpieczeństwa czyhają wszędzie, również w Polsce - dodaje.

(fot. Facebook)
Źródło: (fot. Facebook)

Mimo posiadania gigantycznych złóż gazu i ropy, boliwijskie społeczeństwo należy do jednego z najbiedniejszych na kontynencie. 70 proc. stanowią w nim Indianie, żyjący z pracy własnych rąk - zbierający liście koki, hodujący lamy i pracujący w kopalniach.

d1tme0o

Większość dzieci wychowuje się tam sama, lub opiekuje się nimi wyłącznie starsze rodzeństwo. Gdy tylko podrosną, często zamiast szkoły wybierają pracę i szansę na zdobycie kilku boliwianów (waluta Boliwii). Pracują w polu, na bazarach i na ulicy.

- W tym kraju jest bardzo mało tak zwanych pełnych rodzin. Zdrady małżeńskie są na porządku dziennym, a jeśli nawet rodzic interesuje się swoim dzieckiem, to jest to zazwyczaj wyłącznie matka. Adam jest jedynym ojcem w tej części świata, który bawi się ze swoim synkiem i nosi go na rękach. Wierzymy, że samo bycie tu jest najlepszą pracą, jaką mogliśmy wykonać - podsumowuje pani Ilona.

d1tme0o
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1tme0o
Więcej tematów