Jerzy Rabel walczył w Powstaniu Warszawskim. W 1944 r. opuścił żonę i dwójkę dzieci© Licencjodawca | Materiały rodziny Rablów

Pocztówka od powstańca. "Czemu nic nie powiedziałeś, tato?"

Dariusz Faron

Nie było go 50 lat. Po prostu stanął w drzwiach i milczał. Bał się, że żona i synowie mu nie wybaczyli. Nawet jeśli wydano na niego wyrok śmierci.

Oto #HIT2024. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Tekst: Dariusz Faron

- Minęło tyle lat, a wciąż o nim myślę.

I nadal targają mną silne uczucia. Jako uczestnik Powstania Warszawskiego tata został bohaterem. Ale nie był idealnym ojcem. Gdy jego poprzednie życie wyszło na jaw, uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nigdy go nie poznałem. A kto wie, ile tajemnic zabrał do grobu.

Żałuję, że już nigdy nie porozmawiamy.

Powiedziałbym mu, jak jestem z niego dumny. I zapytał o to, co odkryłem po jego śmierci. Nie odważyłbym się go krytykować. Po prostu chciałbym wiedzieć, co myślał i czuł. Zapytałbym wprost:  

Czemu przez tyle lat nic nie powiedziałeś, tato?

Po prostu zapukał do drzwi

Ciepłe lipcowe południe. Centrum Warszawy.

Roberto Rabel, emerytowany profesor nowozelandzkiego Uniwersytetu Wiktorii w Wellingtonie, dopija cappuccino w jednej z kawiarni. Zza okularów spoglądają ciemne oczy. Lekko pucołowate policzki i zaokrąglony nos nadają twarzy łagodnego wyrazu.

Rabel od czterech semestrów wykłada na Uniwersytecie Warszawskim jako tzw. profesor wizytujący. Jak przystało na historyka, umie opowiadać o przeszłości. I ma wszystkie daty w jednym palcu.

Jego ojciec, Jerzy Rabel, wyjechał do Nowej Zelandii w 1950 r. W 1954 r. poznał pochodzącą z półwyspu Istria mamę Roba. Ona też była przesiedleńcem. Rok później w Wellingtonie urodził się Rob.

- Ojciec chwytał się każdej roboty. Pracował w piekarni, kierował autobusem, nosił cegły na budowie. To był trudny czas, rodzice przestali się dogadywać. Kiedy miałem cztery lata, rozwiedli się. Z tatą widywałem się jedynie co niedzielę. Któregoś dnia przedstawił mi kobietę i powiedział, że to jego nowa żona. Nie umiałem tego zaakceptować. Na kilka lat straciliśmy kontakt – opowiada Rob.

Jego ojciec zamieszkał w turystycznym mieście Rotorua, sześć godzin jazdy od Wellingtonu. W nowej rodzinie doczekał się dwóch synów. Z pomocą żony prowadził motel. Kiedy Rob miał dwanaście lat, wrócił do jego życia tak samo niespodziewanie, jak z niego zniknął.

- Rodzice byli wówczas w poprawnych relacjach. Nie pamiętam już, po co tata zjawił się w Wellingtonie. Po prostu zapukał do drzwi, a mama zapytała, czy poznaję tego pana. Przytaknąłem - wspomina Rob.

Żal został przykryty przez ciekawość i tęsknotę za ojcem, którego pamiętał jak przez mgłę. - Zaczęliśmy odbudowywać nasze relacje. Co jakiś czas do niego jeździłem. Nie był idealnym tatą, ale starał się, jak mógł. I przeżyliśmy razem dużo dobrych chwil.

Rob opowiada o jednej z nich:

Tata maluje na drabinie zewnętrzną elewację motelu. Nagle potrąca wiadro i wylewa na siebie białą farbę. Ale zamiast rzucać przekleństwami, wybucha śmiechem. Rob tak samo. Niby nic nieznacząca chwila, a to jedno z najlepszych wspomnień z tatą.

Jerzy często zabiera syna na plażę w Rotorui. Tam ojciec jest najszczęśliwszy. Kocha wylegiwać się na słońcu i opowiadać, jak w czasach młodości zanurzał się w Wiśle.

O Powstaniu Warszawskim zacznie mówić dopiero później.

- Po śmierci ojca uświadomiłem sobie, że tak naprawdę go nie znałem - mówi Rob Rabel, syn Jerzego
- Po śmierci ojca uświadomiłem sobie, że tak naprawdę go nie znałem - mówi Rob Rabel, syn Jerzego© Wirtualna Polska

Pozdrowienia z Warszawy

Jako nastolatek Rob wie niewiele:

że tata brał w powstaniu czynny udział. Spędził tygodnie w ciemnych, wilgotnych kanałach Warszawy, oprowadzając żołnierzy Armii Krajowej po różnych częściach miasta;

że miał pseudonim "Jur", został przydzielony do szwadronu "Kanał";

że musiał opuścić Polskę i spędził kilka lat w Niemczech, gdzie początkowo był jeńcem wojennym. Gdy nastał komunizm, został za zachodnią granicą. Tam najprawdopodobniej zajmował się drobnym handlem;

że w 1950 r. wyjechał do Nowej Zelandii wraz z innymi przesiedleńcami z Europy Środkowo-Wschodniej i krajów bałtyckich, by zacząć od nowa.

Nawet gdy Rob studiuje historię, o rodzinnej przeszłości rozmawiają bardzo rzadko. A kiedy w 1994 r. Jerzy Rabel pierwszy raz od czasu II wojny światowej wraca do Polski, na pocztówce do syna skreśla zaledwie kilka zdań.

"Przebywam w Warszawie na obchodach 50. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Jest bardzo ciepło, co ma wpływ na moje samopoczucie. Przesyłam artykuł, który został opublikowany w Życiu Warszawy".

Artykuł na temat Jerzego Rabla, który ukazał się w 1944. w "Życiu Warszawy"
Artykuł na temat Jerzego Rabla, który ukazał się w 1944. w "Życiu Warszawy"© Licencjodawca | Archiwum rodziny Rablów

- Byłem cywilem, nie żołnierzem. Powstanie zastało mnie w budynku przy ul. Grzybowskiej 67 z grupą AK-owców z trzeciego rzutu, którzy mieli się ujawnić dopiero, gdy walka się rozwinie. Spędziłem z nimi tydzień, potem rozdzieliliśmy się na cmentarzu Żydowskim. Z łączniczką "Sylwią" poszedłem na Starówkę do komendy głównej przy Barokowej. Tam zostałem włączony do grupy, która organizowała drogi kanałowe - opowiada w artykule "Życia Warszawy" Jerzy Rabel.

I mówi, że przeprowadził kanałami ponad tysiąc osób. Każdego dnia pięćdziesiąt, czasem sto. - Ze Starówki do Śródmieścia kanały były bardzo niskie i ciasne. Nie dało się iść, nawet w kucki. Znaleźliśmy sposób - "żabki". Drewniany drążek opieraliśmy o dwie ściany, podciągaliśmy nogi i skok! Tak przez pięć godzin.

Rob opowiada:

- Tata odszedł niecały rok po wizycie w Warszawie. Był już schorowany. 8 maja 1995, w rocznicę zakończenia II wojny światowej w Europie, zabrał go wylew.

- Nie pamiętam, ile razy widzieliśmy się przed jego śmiercią. Spokojnie opowiadał o kilkudniowym pobycie w Polsce. Mówił, że być może otrzyma order Virtuti Militari. Bardzo na to czekał, ostatecznie został odznaczony pośmiertnie. Nie powiedział mi jednak o najważniejszym punkcie wizyty.

- Ani słowem nie wspomniał, że pięćdziesiąt lat wcześniej zostawił w Polsce żonę i dwóch synów.

Przywiozłam panu dziadka

Paweł Rabel, wnuk Jerzego, bierze głęboki oddech.

- Mam ten dzień przed oczami. Niektóre rzeczy wypadły z pamięci z powodu upływu lat, inne widzę w swojej głowie, jakby zdarzyły się całkiem niedawno - mówi. Mieszka w stolicy do dziś. Od lat pracuje w branży filmowej, odpowiada za logistykę i transport.

Wraca pamięcią trzydzieści lat wstecz.

2 sierpnia 1994. Dzień po 50. rocznicy powstania. Mieszkanie w bloku na Grochowie.

24-letni Paweł ma akurat wolny dzień, krząta się po mieszkaniu. Koło trzynastej ktoś dzwoni do drzwi. Paweł widzi młodą kobietę, która prowadzi starszego pana. Siwe włosy, lekko przy kości, marynarka, koszula.

Paweł nigdy go wcześniej nie widział. Mężczyzna stoi i patrzy na niego bez słowa. Kobieta odzywa się jako pierwsza, łagodnie się uśmiechając. Przy okazji obchodów rocznicy opiekuje się uczestnikami jako wolontariuszka.

- Przywiozłam panu dziadka.

Paweł robi wielkie oczy. Nie wie, co powiedzieć, więc przez chwilę stoją w milczeniu.

- Dziadek był wystraszony. Bał się, że usłyszy coś w stylu: "nie chcę cię widzieć". Dla mnie to był obcy człowiek, ale jakoś tak wyszło, że po chwili się wyściskaliśmy - mówi Paweł.

Zaprosił go do mieszkania, usiedli przy stole. Pewnie zaparzył herbaty, już nie pamięta.

Opuszczając Warszawę w 1944 r., Jerzy Rabel zostawił żonę Marię i rocznego syna Andrzeja. Maria była w ciąży z drugim dzieckiem. Włodek urodził się w 1945 roku. Jerzy nigdy go nie zobaczył.

- Po chwili poprosiłem dziadka, by zaczekał przy stole. Mojego taty Andrzeja nie było akurat w domu. Ale babcia mieszkała na tym samym piętrze, po drugiej stronie długiego korytarza. Pomyślałem, że muszę przygotować ją na to spotkanie – tłumaczy Paweł.

Zapukał do jej drzwi z walącym sercem.

- Chcę ci coś powiedzieć. Dziadek przyjechał.

- Co ty mówisz?! - teraz to na jej twarzy pojawiło się niedowierzanie.

- Naprawdę, dziadek tutaj jest.

Usiadła na krześle i zamilkła. Zawsze taka była. Starała się nie okazywać uczuć, życie mocno ją zahartowało. Ale Paweł widział po grymasie na jej twarzy, jak bardzo jest poruszona. Po dłuższej chwili milczenia rzuciła oschle, by wnuk go do niej nie przyprowadzał.

Nie chce go więcej widzieć.

Synowie Jerzego Rabla, Andrzej i Włodek. Zdjęcie najprawdopodobniej zostało zrobione pod koniec lat 40.
Synowie Jerzego Rabla, Andrzej i Włodek. Zdjęcie najprawdopodobniej zostało zrobione pod koniec lat 40.© Licencjodawca | Archiwum rodziny Rablów

Okładka

Pierwszy raz spotkali się w czasie wojny. Nie wiadomo, w jakich dokładnie okolicznościach. On – dobrze zbudowany, brązowe włosy, ciemne oczy. Kochał pływać, był w szkole średniej niezły z matematyki. Zanim zaczęła się okupacja, myślał o studiach na Uniwersytecie Warszawskim. Ona - lekko kręcone włosy, łagodne spojrzenie. Cicha, skryta, mało o sobie mówiła.

Pobrali się 28 grudnia 1941 o godzinie "czwartej po południu" w parafii św. Stanisława. Z odręcznie napisanego aktu ślubu:

"Wiadomym czynimy, że [stało się to] w obecności pełnoletnich świadków. Zawarte zostało religijne małżeństwo pomiędzy Jerzym Mieczysławem Rablem, kawalerem urzędnikiem, przy ulicy Okuniewskiej pod numerem dwunastym zamieszkałym [...] a Marią Zawadzką, panną przy rodzicach przy ulicy Przykopowej pod numerem piątym zamieszkałą. Obrzęd religijny dopełniony został przez miejscowego wikariusza, Józefa".

Po ślubie Marysia przeniosła się z Woli do Jurka, na Grochów.

Gdy wybuchło powstanie, on miał 24 lata, ona – 22. Najprawdopodobniej ostatni raz widzieli się niedługo przed rozpoczęciem walk. Jurek przeprowadzał AK-owców kanałami. Marysia z Andrzejem na rękach i Włodkiem w brzuchu uciekała z miasta, żeby się ratować.

Dotarła do wsi Mroków, gdzie miała dalszą rodzinę. Tam urodził się Włodek. Po latach Maria będzie opowiadać wnukowi, Pawłowi, jak wracała na Grochów z dwójką dzieci po wyzwoleniu Warszawy. Żaden most nie był cały. Szli po zamarzniętej Wiśle. Po wojnie przez lata mieszkała z matką Jurka, Katarzyną. Z pomocą teściowej wychowywała synów. Zaczęła pracę w biurze przepustek zakładów wojskowych.

O wątku powstańczym Paweł, tak jak Rob, wiedział niewiele:

że po Powstaniu Warszawskim dziadek musiał wyjechać z Polski;

że babcię wzywano na jakieś przesłuchania;

że młodego ojca Pawła, Andrzeja, panowie ze Służby Bezpieczeństwa wyciągali z klasy w czasie lekcji, żeby zapytać, czy tata nie kontaktował się z rodziną.

- Kontaktował się. Wiemy, że w pierwszych latach po wojnie, gdy był w Niemczech, korespondowali ze sobą. Ze względu na nagonkę na powstańców i żołnierzy AK babcia poprosiła go, żeby więcej nie pisał, bo to niebezpieczne dla rodziny - opowiada Paweł Rabel.

Pamięta scenę z jednych wakacji na początku lat 80. Co roku jeździli do Kołobrzegu. Sam początek sierpnia, ciepły dzień. - Babcia spojrzała na wystawę kiosku i zamarła. Jako że była rocznica, jedna z gazet, bodajże "Przekrój", umieściła na okładce powstańca. Babcia momentalnie kupiła gazetę i wskazała na zdjęcie.

"Zobacz, to jest twój dziadek".

Odręcznie sporządzony akt ślubu Jerzego i Marii
Odręcznie sporządzony akt ślubu Jerzego i Marii© Licencjodawca | Archiwum rodziny Rablów

Kolacja

Warszawa 1994. Blok na Grochowie.

Paweł wraca korytarzem. - Dziadku, babcia nie jest gotowa, żeby się z tobą spotkać.

Jerzy przytakuje. W pełni ją rozumie. Na razie nawet nie ma czasu o tym rozmyślać. Do domu wraca Andrzej. Kolejny wybuch emocji. Paweł patrzy na powtórkę sceny, w której sam kilkadziesiąt minut temu brał udział. U jego ojca, Andrzeja, mieszanka niedowierzania i radości. Nie myślał, że kiedykolwiek dojdzie do takiej chwili.

Jerzy ostatni raz widział syna, gdy miał rok. Andrzej taty nie pamięta.

Są dla siebie obcy. A mimo to serdecznie się ściskają.

A potem rozmawiają, jakby wcale nie było to ich pierwsze spotkanie w życiu. Jakby Jerzy się zapowiedział i wpadł odwiedzić syna po kilku tygodniach rozłąki. - To nie były jakieś wielkie opowieści o przeszłości. Zwykła rozmowa, która po prostu się kleiła. Pamiętam, jak w pewnym momencie dziadek rzucił: nie spodziewałem się, że zostanę przez was tak przyjęty.

Przedłuża swój pobyt w Hotelu Europejskim o kilka dni. Andrzej pokazuje mu Warszawę. Jadą na Starówkę i pod Pomnik Powstania Warszawskiego. Jerzy z zafascynowaną miną wpatruje się w odbudowane ulice, które widział ostatni raz pięćdziesiąt lat wcześniej. Uciekał ze zrujnowanego, spalonego miasta. Wrócił do innej rzeczywistości.

Na cmentarzu Bródnowskim palą znicz na grobie Włodka, który zmarł w 1991 roku.

Ale najtrudniejsze ma dopiero nadejść.

Po namowach syna Maria zmienia zdanie. Spotka się ze swoim mężem. Zaprasza go na kolację. Stawia jeden warunek: muszą być tylko we dwoje.

Wieczorem Jerzy idzie długim korytarzem i znika za drzwiami.  

Maria do końca życia nie zająknie się nawet słowem, jak przebiegła kolacja z mężem.

Maria z wnukiem Pawłem pod koniec lat 70.
Maria z wnukiem Pawłem pod koniec lat 70.© Licencjodawca | Archiwum rodzinne Rablów

Ma pan dwóch braci

Warszawska kawiarnia. Cappuccino już dawno wypite. Rob Rabel kontynuuje swoją opowieść.

Dziesięć lat po śmierci ojca, w 2005 roku, miał w Nowej Zelandii premierę jednej ze swoich książek historycznych. Wśród gości był ambasador Polski, który zaprosił go na wizytę. Nagle Rob usłyszał od niego, że "bada jego sprawę".

- Powiedział, że tata ożenił się wcześniej w Polsce i że mam dwóch przyrodnich braci, Jerzego oraz Włodka, urodzonych w czasie II wojny światowej. Włodek już zmarł, ale Andrzej skontaktował się niedawno z ambasadorem. Pierwsza żona Jerzego, Maria, odeszła i chodziło o formalności spadkowe. Byłem tym wszystkim oszołomiony

Rob pisze wiadomość do Pawła i jego żony. Ale nie dostaje odpowiedzi. Zapada cisza, która potrwa wiele lat. Tymczasem Rob obejmuje stanowisko wicerektora na Uniwersytecie Wiktorii w Wellingtonie. W 2019 r. nawiązuje współpracę z Uniwersytetem Warszawskim, który zaprasza go do Polski.

- W przeddzień wyjazdu dostałem maila od Magdaleny, żony Pawła, czyli mojego bratanka. Wyjaśniła, że gdy wysłałem do nich pierwszą wiadomość, pochłaniały ich inne sprawy. Tym razem zgodzili się na spotkanie.

Umawiają się w restauracji na obiad.

Mieszanka ekscytacji, nerwów i niepewności. Obie strony nie wiedzą, czego się spodziewać. Ale gdy siadają naprzeciwko siebie, szybko łapią wspólny język. Jeden opowiada, drugi słucha z niedowierzaniem. Później na odwrót. Szybko zdają sobie sprawę, jak wielu puzzli brakowało w obrazie odpowiednio ojca i dziadka.

Rob opowiada Pawłowi o pocztówce, którą ojciec wysłał mu z Warszawy. Robi zaskoczoną minę i wbija wzrok w Pawła. - Skoro w 1994 roku tata przyjechał na obchody rocznicy powstania, dlaczego się z wami nie spotkał?

W odpowiedzi bratanek posyła mu tajemniczy uśmiech. Teraz jego kolej na opowieść.  

I znów jest 2 sierpnia 1994. Paweł krząta się po mieszkaniu na Grochowie, ma akurat wolne.

Za chwilę dziadek zadzwoni do drzwi.

Spotkanie rodzinne w 2020 r. Rob Rabel (drugi od lewej) oraz Paweł Rabel (w środku) ze swoimi najbliższymi
Spotkanie rodzinne w 2020 r. Rob Rabel (drugi od lewej) oraz Paweł Rabel (w środku) ze swoimi najbliższymi© Licencjodawca | Archiwum rodzinne Rablów

Wyrok śmierci

W 1994 roku dziennikarka "Życia Warszawy" pyta Jerzego Rabla, czy nigdy nie chciał na stałe powrócić do Polski. Odpowiada:

- Proszę spytać, czy ucieszyłoby to moją rodzinę z Nowej Zelandii. Kontaktowałem się z krajem przez pierwsze pięć lat po wojnie. Ale już niewiele z tego pamiętam. Miałem kiedyś krewnych na Grochowie. Nie wiem, czy jeszcze kogoś tam zastanę.

Dlaczego zwlekał z wizytą w Polsce 50 lat?

Paweł: Po Powstaniu Warszawskim na dziadka najprawdopodobniej wydano zaocznie wyrok śmierci. Współpracuję z prawnikiem zajmującym się takimi zagadnieniami. Według jego wiedzy są dokumenty, które to potwierdzają. Nie udało nam się jeszcze do nich dotrzeć. Z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy stwierdzić, że gdyby wrócił, groziłoby mu spore niebezpieczeństwo.

Paweł przypomina, że Jerzy pisał do Marii po wojnie. To jego babcia urwała korespondencję. Z drugiej strony, już dziesięć lat po powstaniu dziadek związał się z inną kobietą, mamą Roba. Do końca życia nie wiedziała, że jej mąż zostawił w Polsce żonę. Tymczasem Maria nigdy się już z nikim nie związała.

Po kilkudniowej wizycie dziadka w Warszawie, kontakt znów się urwał.

- Chyba obie strony uznały, że za późno na odbudowanie relacji. Tak wyszło, po prostu. Tata nigdy nie mówił, że miał do swojego ojca żal. Babcia też się z tym pogodziła. Pogodzili się, że rozdzieliły ich okoliczności. Rzeczywistość, w której przyszło im żyć - tłumaczy Paweł.

O tym, że w Nowej Zelandii Jerzy Rabel szybko znalazł nowy dom, jego polska rodzina dowiedziała się dopiero z aktu zgonu.

- Choć minęły lata, nadal często myślę o tej historii. I naszym spotkaniu. Dziadek poświęcił się dla Polski i przez to znalazł się w bardzo trudnym położeniu. Z drugiej strony, zostawił żonę i dzieci. Gdy przyszła odwilż, mógł się pojawić. Tymczasem przez lata nie szukał kontaktu z synami - mówi Paweł.

W podobnym tonie odpowiada Rob. - Stanął przed wielkim dylematem. Został w Polsce bohaterem. Jednocześnie na pewno miał spore kłopoty emocjonalne. I popełnił mnóstwo błędów. Wojna odcisnęła na nim duże piętno.

Dlatego tak trudno to ocenić.

Syreny

Rob wraca w swojej wyobraźni do rozmowy z tatą, która nigdy się nie odbędzie.

Zadałby mu milion pytań, ale nie tylko. Opowiadałby o swoim życiu. Przypomina: jako młody chłopak ojciec myślał o studiach na UW. Pewnie by nie uwierzył, gdyby usłyszał, że teraz w Warszawie wykłada jego syn z Nowej Zelandii.

- Polska stała się moim drugim domem. Ogromnie żałuję, że nie zdążyłem poznać przyrodnich braci, Andrzeja i Włodka. Ale i tak odnalazłem tu rodzinę. Może nie mam pełnego obrazu taty, jednak na pewno znam go dużo bardziej niż wcześniej. To dla mnie ważne. Jeśli chcesz wiedzieć, kim jesteś, musisz znać swoją przeszłość - mówi Rob.

- Jestem świadomy, że to tylko jedna z milionów historii z czasów wojny o śmierci, przetrwaniu, traumie, oddzieleniu rodziny. Jednocześnie to dla mnie niesamowite, że po latach ludzie z różnych półkul odnaleźli się jako rodzina i wspólnie uczczą pamięć ponad 150 tys. cywilów i 18 tys. żołnierzy, którzy zginęli w powstaniu – dodaje.

80. rocznicę spędzi z Pawłem i jego najbliższymi.

Pomodlą się przy grobach Andrzeja i Włodka. Zapalą znicze na cmentarzu Powstańców Warszawy. Rob będzie w Warszawie 1 sierpnia pierwszy raz, ale domyśla się, co go czeka.

O 17.00 jego serce będzie pewnie tak głośne jak wyjące syreny.

Zanurzy się wtedy w wyobrażeniach i wspomnieniach. I wszystkie obrazy ojca zleją się w jedno, jak gdyby ktoś umieścił je na osi czasu w jednym punkcie.

Tata oblewa się farbą i wybucha śmiechem.

Tata pływa uśmiechnięty w Wiśle.

Tata prowadzi żołnierzy kanałami.

Tata patrzy na Marię i rocznego Andrzejka ostatni raz przed rozłąką.

Na kolejne spotkanie będą czekać 50 lat. Andrzej uściska ojca, jakby nie było go kilka tygodni. Maria zatrzaśnie przed nim drzwi. Ale dzień później zaprosi męża do siebie.

Zjedzą wspólnie kolację w jej mieszkaniu na Grochowie.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (318)