Świat"Płakałam, gdy usłyszałam, kto będzie prezydentem"

"Płakałam, gdy usłyszałam, kto będzie prezydentem"

Protesty, które miały miejsce po irańskich wyborach prezydenckich 12 czerwca obserwował cały świat. Wielu nazwało je ,,Zieloną Rewolucją”. Maryam Mirza, irańska dziennikarka i działaczka na rzecz praw kobiet w wywiadzie z Wirtualną Polską uważa, że do żadnej rewolucji tam nie doszło.

"Płakałam, gdy usłyszałam, kto będzie prezydentem"
Źródło zdjęć: © Marek Lenarcik

03.08.2009 | aktual.: 03.08.2009 20:26

WP: Michał Staniul: Gdzie byłaś 12 czerwca 2009? Głosowałaś?

Maryam Mirza: Tak, zawsze głosuję. Wyjechałam z Iranu zaraz po wyborach.

WP: Ze strachu?

- Nie. Wyruszałam na wycieczkę naukową do Niemiec. Ale gdy czekałam na lotnisku, miasto za nami nagle eksplodowało. W tamtej chwili nie przewidywaliśmy jeszcze co się stanie. Byliśmy na lotnisku, gdy wstępne wyniki zostały ogłoszone. To było dla nas szokujące. Wszyscy podeszliśmy do ekranów, ale nikt nie odezwał się na nawet słowem. Później, już w samolocie, zaczęłam płakać i trwało to aż do lądowania w Turcji. Na miejscu, w Niemczech, ludzie okazywali zainteresowanie wynikami wyborów, pytali co się stało. Jedni wyrażali współczucie, inni prychali pogardliwie. Ja nie mogłam jednak o tym mówić.

WP: Czym jest dla Ciebie rewolucja?

- To jest trudne pytanie. Nie jest specjalistką w tym temacie, ale mogę powiedzieć, że to, co teraz dzieje się w Iranie nie jest rewolucją. Islamska Rewolucja była takim wydarzeniem, wtedy ludzie zmienili całą strukturę państwa. To, co widzimy dzisiaj w Iranie, to pokojowy ruch społeczny.

WP: Sądzisz, że w Iranie może dojść do prawdziwej rewolucji w najbliższej przyszłości?

- Nie.

WP: Dlaczego?

- Głównie z powodu samej natury tego ruchu, który jest pokojowy i nie dąży do drastycznej zmiany w strukturach państwa. Jeśli przyjrzysz się sloganom używanym przez protestujących, zobaczysz, że one nie zagrażają obecnej strukturze. Ludzie nie skandują ,,nie chcemy urzędu Najwyższego Przywódcy”, lecz ,,nie chce tej i tej osoby”. Znam wielu ludzi, którzy faktycznie nie chcą Najwyższego Przywódcy, ale nie krzyczą tego na głos, nie mają zapędów rewolucyjnych.

Podstawową motywacją tych protestów było to, że po prostu chcieliśmy, aby oddali nam nasze głosy. Nic więcej.

WP: * Ale tą drogą chyba nic nie osiągnięcie. Milion Podpisów (One Milion Signatures), organizacja w której działasz, walczy o zmiany w irańskim prawie, chcecie poprawić sytuację prawną kobiet. Ale wydaje się, że ten reżim jest skostniały i wcale się nie chce zmieniać. Jak chcecie więc zmodyfikować prawo bez użycia mocniejszych środków perswazji? Czy ten reżim nie jest odporny na ewolucję?*

- Przede wszystkim, nie możemy postrzegać Iranu jako typowego państwa totalitarnego. Nawet między głównymi postaciami tego reżimu są bardzo duże różnice. Są tam reformiści gotowi wprowadzić wiele zmian, z którymi, jak się zdaje, możemy sporo osiągnąć. Są tam też i twardogłowi, którzy chcą utrzymać obecny stan rzeczy. Szanse na reformy zależą więc od bieżących wydarzeń. Ale w ciągu ostatniego miesiąca widzieliśmy potencjał Irańczyków. Nawet my, aktywiści, nie spodziewaliśmy się tego.

WP: Czy bycie aktywistą w Iranie jest niebezpieczne?

- Tak.

WP: Ty już byłaś aresztowana za swoją działalność, prawda?

- Tak, w marcu 2007 roku. Razem z członkiniami ruchu na rzecz praw kobiet protestowałyśmy przed sądem rewolucyjnym, gdzie przetrzymywane były nasze koleżanki. Nie chciałyśmy, by zostały skazane. Policja i żołnierze w końcu zatrzymali wszystkich dookoła, jakieś 50 osób, w tym 33 aktywistki. Byli bardzo brutalni. Wsadzili nas do aresztu i przez parę dni przesłuchiwali, po czym skazali część z nas. W tym czasie otrzymałyśmy bardzo dużo wsparcia z zagranicy i z samego Iranu. Dla nas było jasne, że nasi przyjaciele naciskali na władze, aby nas wypuszczono. Wspieranie uwięzionych jest bardzo ważne, to im bardzo pomaga. Dzisiaj problemem jest to, że nikt nie wie, ilu ludzi dokładnie jest przetrzymywanych. Władze nie ujawniają informacji o tym, kogo i kiedy zatrzymują, często nie wiadomo, co się dzieje z zatrzymanymi, nawet ich rodziny tego nie wiedzą. Staramy się na nich naciskać, aby uwolnili część więźniów lub chociaż ujawnili ich nazwiska.

WP: W jaki sposób chcecie to osiągnąć?

- Naszą jedyną bronią jest wytwarzanie presji społecznej. Według irańskiego prawa władze muszą ujawniać informacje o zatrzymanych. Więzień musi mieć prawnika, nie może być pozbawiony kontaktu z bliskimi, nie może być przesłuchiwany w nocy, z zasłoniętymi oczami ani poddawany torturom. Przy pomocy wielu organizacji humanitarnych z Iranu i zagranicy staramy się naciskać na władze, by zaczęły przestrzegać ich własnego prawa. Zbieramy podpisy, wysyłamy petycje, organizujemy pikiety.

WP: A co z mediami w Iranie? Czy Wasze starania znajdują poparcie wśród popularnych ludzi ekranu lub prasy?

- Nie, nie znajdują. Telewizja i radio w Iranie są państwowe. Gazety są zagrożone zamknięciem i wyrokami sądowymi. W dzienniku wolno napisać, że dokonano aresztowania protestujących, ale nie można zagłębiać się w ten temat.

WP: Czy sądzisz, że Mir-Hosejn Musawi zmieniłby sytuację Irańczyków?

- Nie on, ale ludzie i ten rozłam między politykami, o którym wspominałam. To, co wyróżnia Musawiego to opór, jego odporność i wierność poglądom. Ale on nie jest liderem. On wspiera ludzi, a ludzie wspierają jego. Jego opór i zdecydowanie w pierwszych dniach powyborczych protestów były bardzo ważne. Ludzie stawali się odważniejsi dzięki temu, że Musawi był tam z nimi, w tym tłumie. Ale to nie był ruch dla niego, ale dla obrony szans na zmiany. Ludzie nie walczą dla nazwisk, ale dla konkretnych postaw prezentowanych przez konkretnych polityków. Jeśli Musawi po wyborach nie pokazałby wsparcia dla ludzi, którzy wyszli protestować, szybko by o nim zapomniano.

WP: Musawi w zachodnich mediach często przestawiany jest wręcz jako zbawiciel Iranu, reformista z krwi i kości. Ale przecież Musawi, gdy był premierem w latach 80., sam był uważany za radykała. Czy przez te 20 lat się zmienił? A może to my daliśmy się ogłupić?

- W Iranie czas trochę dzieli się na ,,przed” i ,,po” wyborach. Przed głosowaniem zastanawialiśmy się, czy Musawi wygra i co zmieni. Teraz to nie ma znaczenia, ponieważ nie będzie prezydentem. W Iranie wielu ludzi ze sceny politycznej, nawet wśród dzisiejszych reformatorów, zaczynało w trakcie lub tuż po Rewolucji Islamskiej i budowało ten system. Ale Musawi mimo wszystko wypada całkiem pozytywnie - przede wszystkim, będąc premierem odniósł sukces w kwestii kontroli inflacji w trakcie wojny z Irakiem. Poza tym, od Musawiego Irańczycy nie oczekują, że będzie reformatorem. My przede wszystkim chcemy kogoś, kto nie będzie przeszkadzał nam we wprowadzaniu zmian. Chatami również sam nie dokonywał wielkich zmian, ale nie zabraniał nam samym tego robić. Wierzyliśmy, że Musawi będzie taki sam. Ponadto, jego żona, Zahra Rahnavard, również dawała nam takie nadzieje dzięki swojemu wsparciu dla walki o prawa kobiet. Przed wyborami byliśmy nastawieni bardzo optymistycznie. Teraz, po wyborach, myślimy o wszystkim trochę
inaczej. Masawi jest dla nas prezydentem, chociaż nie ma władzy. My staliśmy się odważniejsi jako społeczeństwo, zmieniliśmy się. Wiemy, że z Ahmadineżadem i Radą zmiany nie będą łatwe, więc o wszystko musimy postarać się sami. Nikt nas nie zbawi.

WP: Właśnie, Ahmadineżad... Ludzie z Zachodu często patrzą na Iran poprzez pryzmat prezydenta i jego niepohamowanego języka, negowania Holocaustu, fantazji o wymazaniu Izraela z map i programie atomowym itd. Jak Irańczycy odnoszą się do jego słów i atmosfery którą one tworzą?

- Propaganda w Iranie jest bardzo silna. Dla wielu ludzi, szczególnie starszych, rządowa telewizja jest jedynym źródłem informacji i połączeniem ze światem zewnętrznym. A telewizja wspiera Ahmadineżada i jego idee. Ja na przykład uważam, że owszem, potrzebujemy energii atomowej, ale nie gdy rządzą nami politycy, którym nie ufamy. Chciałabym także, aby wspólnota międzynarodowa mogła utrzymywać partnerskie kontakty z Iranem, bazujące przed wszystkim na wspólnym zaufaniu. Prawda jest jednak taka, że ludzie niezbyt interesują się sprawami międzynarodowymi, zdecydowanie bardziej interesują ich kwestie ekonomiczne i problemy finansowe, inflacja. Oczywiście, wykształconym ludziom nie podoba się łatka, którą prezydent sam nam przyszył, ale mają ważniejsze sprawy na głowie.

WP: Czy można powiedzieć, że w Iranie tworzy się rozłam między młodymi, wykształconymi klasami i biednymi, prostymi ludźmi?

- Nie, to nie jest rozłam. Musawi miał poparcie z obu stron, od tradycjonalistów, jak i młodych ludzi, pomimo tych wszystkich kłamstw Ahmadineżada podczas kampanii. Co prawda ludzie często mówią, że Ahmadineżad sfałszował wybory, ale wydaje mi się, że mógł je jednak wygrać, chociaż nie tak wielką różnicą głosów. Jego elektorat jest ciągle duży, ale popularność Musawiego również wśród tradycyjnych wyborców Ahmadineżada jest dowodem na to, że coraz więcej ludzi chce mieć możliwość zmieniania swojego kraju.

WP: * Jak wyobrażasz sobie przyszłość Iranu?*

- Będzie świetna.

WP: Pomimo Ahmadineżada?

- On nie będzie długo u władzy. Być może coś nawet się zmieni przed kolejnymi wyborami, chociaż nie potrafię powiedzieć dokładnie co. Gdy ostatnio zapytano mnie, co się stanie podczas następnych wyborów, odpowiedziałam, że na zmianę nie będzie musieli czekać tak długo. Sądzę, że w ciągu najbliższego roku Irańczycy sami dokonają dużych zmian.

WP: Dlatego, że po czerwcu Iran się zmienił?

- Tak, dlatego, że Iran się zmienił.

Rozmawiał Michał Staniul, Wirtualna Polska

Maryam Mirza(28) to irańska dziennikarka i aktywistka. Jest działaczką stowarzyszenia Milion Podpisów, które dąży do wprowadzenia zmian w prawie dotyczącym kobiet w Iranie. Dwa lata temu aresztowano ją za udział w protestach. W 2007 roku odwiedziła Polskę na zaproszenie Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W lipcu 2009 roku przyleciała nad Wisłę po raz drugi.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
iranrewolucjabroń atomowa
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)