Płacz po tragedii na kuligu
- Nadzieja już tylko w modlitwie i Bogu, by wrócił tym ludziom chociaż jedno dziecko - mówią wstrząśnięci tragedią mieszkańcy Sączowa (Śląsk). Sanki przyczepione do auta, które prowadził Rafał Ch. (35 l.), wpadły pod koła autobusu. Patryk (10 l.) zginął na miejscu. Paulinka (8 l.) po ciężkiej operacji jest w krytycznym stanie.
W małej miejscowości jaką jest Sączów wszyscy płaczą. Nie ma osoby, która nie powiedziałaby dobrego słowa o rodzicach tych biednych dzieci.
- To uczciwi ludzie i tacy mili, dzieciaki wychowywali dobrze. W głowie się nie mieści, że spotkał ich tak okrutny los. Ojciec, który pracuje na tirach za granicą, właśnie zjechał do domu na święta. On chciał dobrze - mówią sąsiedzi z ul. Wolności. To tutaj, 200 metrów od rodzinnego domu doszło do tragedii.
- Nie wiemy dlaczego zapiął sanki do auta, musiał wiedzieć, że to ruchliwa droga, przecież mieszka tu od dziecka. Rozum mu chyba zaćmiło - dodają mieszkańcy Sączowa.
Na razie śledczy nie przesłuchali ojca, bo jest w szoku. Próbował ratować dzieci, które wpadły pod autobus. Krzyczał, że je zabił. Ten koszmar cały czas go prześladuje. Wraz z żoną są pod opieką psychologa.
Wczoraj był u nich lekarz, dał im silne zastrzyki uspokajające. Ich córeczka Paulinka przeszła operację neurochirurgiczną głowy. Jest na oddziale intensywnej terapii, lekarze utrzymują ją w farmakologicznej śpiączce. Stan jest bardzo ciężki. Cały Sączów modli się o zdrowie dla niej.
- To niewyobrażalna tragedia, nie tylko dla rodziny, ale i dla nas wszystkich - mówi Irena Garczarczyk, sołtys Sączowa. - Przeżywamy to i współczujemy całej rodzinie. Odwołujemy Sylwestra w sołectwie, którym miał być zorganizowany na Placu Strażackim.
Gdy tylko stan Rafała Ch. na to pozwoli, zostanie przesłuchany. Zaraz po świętach może usłyszeć zarzuty spowodowania śmiertelnego wypadku. Grozi mu do 8 lat więzienia.
Polecamy w wydaniu internetowym Fakt.pl:
Przez 3 dni siedział w kominie!