Paweł Lisicki: Jan Tomasz Gross, czyli kariera pewnego hucpiarza
- Pierwszą moją reakcją była złość. Zwykle ze spokojem przyjmuję różnego rodzaju bzdury, które wypisują eksperci od polskiej historii i spece od rachunku sumienia polskiej duszy, jednak to, co napisał Jan Tomasz Gross przekroczyło wszelkie granice. Zalała mnie krew – pisze Paweł Lisicki w felietonie dla Wirtualnej Polski.
16.09.2015 | aktual.: 16.09.2015 08:44
Pomysł, żeby w debacie na temat uchodźców używać pałki antysemityzmu i walić nią po głowach Polaków, Węgrów czy Czechów tylko dlatego, że nie dość entuzjastycznie zareagowali na wizję napływu setek tysięcy uchodźców muzułmańskich to coś absolutnie niewiarygodnego. A to właśnie zrobił Gross. Zemścił się na mieszańcach Europy Środkowej i wykorzystał w tym celu najbardziej obrzydliwą broń – pomówienie o współpracę w Holokauście.
W opublikowanym przez „Die Welt” artykule Gross napisał, że Polacy w czasie II wojny światowej "zabili więcej Żydów niż Niemców". Dodał, że „ohydne oblicze Polaków pochodzi jeszcze z czasów nazistowskich". Dowodem tego, pisał autor „Sąsiadów”, było to, że „nie tak dawno, w pierwszych latach po wojnie Żydzi, którzy przeżyli Holokaust, musieli uciekać przed morderczym antysemityzmem swoich polskich, węgierskich, słowackich i rumuńskich sąsiadów - właśnie do Niemiec, gdzie szukali schronienia w obozach dla uchodźców”. Mocne, nieprawdaż?
To swoiste połączenie łgarstw i półprawd spotkało się, pierwszy raz chyba, ze stanowczym potępieniem ze strony tych środowisk i ludzi, którzy do tej pory zdawali się Grossa wspierać. Szczególnie mocno zabrzmiał głos Aleksandra Smolara, prezesa Fundacji Batorego. Smolar uznał, że tekst Grossa jest nieodpowiedzialny i prymitywny, a sam historyk się zhańbił. Ba, z ust Smolara padło nawet określenie „obrzydliwy”. Podobnie ostro zareagował MSZ, który w specjalnym oświadczeniu uznał, że słowa Grossa obrażają Polskę. Słusznie. To rzeczywiście właściwa i adekwatna reakcja na pomówienia i oszczerstwa, a tym są opinie autora „Strachu”.
Twierdzić, że Polacy zamordowali więcej Żydów niż Niemców to w nikczemny sposób opluwać pamięć tak polskich żołnierzy walczących z Niemcami jak i tych tysięcy, które, ryzykując życie, pomagały Żydom. Podobnie prawdziwe są inne opinie tego historyka o tym, że Żydzi po wojnie uciekali przed polskim antysemityzmem do Niemiec. Czekam jeszcze kiedy Gross ustali, że hitlerowskie ostateczne rozwiązanie było humanitarną próbą ratowania Żydów przed Polakami. Albo kiedy ogłosi, że to Polacy byli prekursorami Holokaustu, Hitler zaś jedynie niechętnie i z oporami realizował polski plan Zagłady.
Jednak ta historia na tym się nie kończy. Gdyby chodziło o to, że pewien znany historyk-publicysta zaczął nagle wygłaszać absurdalne tezy, mielibyśmy do czynienia jedynie z jednostkowym przypadkiem szaleństwa. Problemem nie są jednak ostatnie wypowiedzi Grossa, ale raczej cała jego kariera i pozycja, jaką sobie zdobył. Ilu radykałów i ekstremistów ma szansę publikować swoje wynurzenia w „Die Welt”, jednej z najważniejszych i najbardziej opiniotwórczych gazet niemieckich? Ilu jest profesorami na uznanych amerykańskich uczelniach? Tu jest pies pogrzebany.
W istocie Gross nie powiedział niczego nowego. Już wcześniej, w czasie dyskusji o „Sąsiadach” czy „Strachu”, podobne opinie padały z jego ust. Problem nie jest ten jeden akt wrogości wobec Polski, ale cały fenomen jego popularności. Krótko: jak to się stało, że człowiek, który łączył w sobie przez lata hucpiarstwo i antypolską obsesję, wyrósł na jednego z najważniejszych komentatorów polskiej przeszłości?
Wydaje się, że to najważniejsze pytanie. Kilka ładnych lat temu Jan Tomasz Gross opublikował ważną książkę „W czterdziestym nas matko na Sibir zesłali …”, w której opisywał losy polskich wygnańców, ofiar sowieckiej okupacji. Przytoczył w niej również świadectwa Polaków, wskazujących na poparcie części ludności żydowskiej dla nowej bolszewickiej władzy. Rzecz przeszła bez echa. I wtedy Gross doznał oświecenia. Uznał, że polska martyrologia to nie temat. Wtedy odkrył, że negatywne opinie o Żydach są dowodem uprzedzenia; tylko żydowskie świadectwa miały zawierać w sobie prawdę.
Naznaczenie Holokaustem – cokolwiek by to nie znaczyło – miało być gwarantem autentyczności przekazu. Tak narodzili się „Sąsiedzi”, „Złote żniwa” i „Strach”. Autor zorientował się, że tym, co zapewnia mu uznanie i pochwały są coraz ostrzejsze oskarżenia pod adresem Polaków, Kościoła katolickiego, polskiego państwa. Dzięki takiemu sposobowi pisania zyskał poparcie wpływowych środowisk tak w USA, jak w Polsce. Gross awansował z dnia na dzień na mędrca, na proroka, którego głównym zadaniem miało być rozliczenie Polaków z ich rzekomo strasznej i haniebnej antysemickiej przeszłości.
Pisał książki, które coraz bardziej abstrahowały od kontekstu, coraz mocniej zaś przekształcały się w pamflety przeciw polskości. W tym sensie idealnie realizował zadanie, jakim była walka z ksenofobią, nacjonalizmem i innymi koszmarami lewicowej inteligencji. Wspierały go nie tylko „Gazeta Wyborcza” czy „Newsweek”. Przypomnę, że jeszcze niedawno występował jak równoprawny uczestnik debaty z prezesem IPN lub z szefami innych instytucji polskich odpowiedzialnych za pamięć o historii.
Gdyby nie tekst w „Die Welt” dalej mógłby uchodzić za ważny autorytet. Dalej zapraszano by go na konferencje i dalej z troską pochylałby się nad rozbitą polską duszą. Tym razem na szczęście przeholował. Sytuacja, w której polski autor publikuje w niemieckiej gazecie tekst oskarżający Polaków o nazizm i mówiący, że Żydzi uciekali z Polski do Niemiec przed antysemityzmem – tego nie zdzierżyli już nawet jego dawni poplecznicy.
Jednak trzeba pamiętać, że Gross nie jest sam i że swoimi uczniami obsadził wiele znaczących instytucji naukowych w USA. Mam nadzieję, że ostra reakcja polskich władz jest pierwszym znakiem nadziei, pierwszym sygnałem, że politycy poważnie zaczynają traktować walkę o pamięć. Że w polskich intelektualistach, także tych lewicowych, obudziła się uczciwość. Na jak długo, pokaże czas.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski