Niepewna szala na stronie Harris [OPINIA]
Dawno już nie widzieliśmy amerykańskich wyborów prezydenckich, w których obaj główni kandydaci do końca wyścigu notowaliby tak bardzo zbliżone do siebie poparcie jak w tym roku. Ostatnie spływające sondaże znów wskazują na remis w kluczowych, decydujących o zwycięstwie siedmiu stanach – pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
05.11.2024 | aktual.: 05.11.2024 15:32
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Najnowszy sondaż "New York Times" i Siena College, opublikowany w niedzielę, wskazuje na zwycięstwo Harris w Nevadzie, Karolinie Północnej, Wisconsin i Georgii, zwycięstwo Trumpa w Arizonie oraz remis w Michigan i Pensylwanii. Z wynikiem z Arizony, gdzie Trump ma bezpieczne 4 punkty procentowe przewagi, wszystkie te wskazania mieszczą się w granicach błędu statystycznego.
W końcówce października analitycy, stratedzy i komentatorzy interpretowali sondażowe remisy minimalnie na korzyść Trumpa. W ostatnich dniach kampanii pojawiło się jednak kilka sygnałów, wskazujących, że szala może przechylać się na korzyść obecnej wiceprezydentki – choć są one zbyt słabe, by uznać ją za wyraźną faworytkę prezydenckiego wyścigu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sondaż z Iowa zwiastuje niebieską falę?
Najwięcej zamieszania wywołał sondaż zrealizowany na zlecenie "Des Moines Post" przez niezwiązaną z żadną partią, znaną z solidnych wyników z przeszłości firmę badawczą Selzer & Co., wskazujący, że Kamala Harris prowadzi w tym stanie z Donaldem Trumpem różnicą 3 punktów procentowych, 47 do 44 proc. Te wyniki są sensacyjne, bo Iowa uchodziła w tych wyborach za stan, gdzie Trump może być pewny zwycięstwa: cztery lata temu wygrał tam z Bidenem różnicą 8 punktów procentowych, a w 2016 różnicą prawie 10 punktów procentowych z Hilary Clinton.
Według Ann Selzer, prezeski Selzer & Co., Harris może zawdzięczać zwycięstwo głosom starszych, niezależnych wyborczyń, dla których szczególnie istotne są kwestie aborcji. To często kobiety, która pamiętają Stany sprzed wyroku Sądu Najwyższego w sprawie Roe v. Wade (1973), który uznał prawo do aborcji za konstytucyjne prawo Amerykanek. Wyrok został uchylony dwa lata temu dzięki grupie konserwatywnych sędziów nominowanych do SN przez Trumpa. W efekcie w kilku stanach w życie weszły bardzo restrykcyjne przepisy aborcyjne. Starsze kobiety, wcześniej niekoniecznie głosujące na demokratów, nie chcą, by ich córki i wnuczki musiały walczyć o prawa, które jeszcze dwa lata temu wydały się niewzruszone i oczywiste – dlatego popierają Harris.
Niektórzy eksperci są sceptyczni co do wyniku sondażu Ann Sezler i przekonują, że na tyle różni się on od tego, co pokazuje większość badań opinii publicznej, że najprawdopodobniej mamy do czynienia z pomyłką, zdarzającą się nawet najlepszym ośrodkom. Jeśli jednak nie mamy do czynienia z nieudanym sondażem, to dane z Iowa sugerują wielką, przetaczającą się przez całą Amerykę – w tym republikańskie stany – falę poparcia dla Harris. Gdyby nawet ta fala nie dała obecnej wiceprezydentce zwycięstwa w Iowa – które dysponuje tylko 6 głosami elektorskimi, ponad trzykrotnie mniejszą liczbą niż Pensylwania – to mogłaby jej zapewnić zwycięstwo w większości stanów, gdzie dziś różnica między nią a Trumpem mieści się w granicach sondażowego błędu.
Zadecydują nieśmiali demokraci?
Po tym, gdy w 2016 roku sondaże nie zdołały przewidzieć zwycięstwa Trumpa, eksperci od badania opinii publicznej przyjmują założenie o "nieśmiałych wyborcach Trumpa", ukrywających – ze wstydu, braku zaufania do ankieterów i innych powodów – swoje poparcie dla republikanina w sondażach. Być może w tych wyborach obserwujemy inne zjawisko: "nieśmiałych wyborców Harris". Z różnych powodów obawiających się przyznania się, że zagłosują na demokratów.
Drużyna Harris bez wątpienia stara się dotrzeć do tego elektoratu. W ostatnich dniach kampanii pojawiła się reklama pokazująca dwie kobiety w średnio-starszym wieku, wyglądające jak należące do niższej klasy średniej mieszkanki raczej wiejskiego stanu, które zastanawiają się nad kartką wyborczą, na kogo oddać głos. Choć na początku zatrzymują długopis nad opcją Trump/Vance, głosują ostatecznie na Harris.
Lektorka – tekst czyta Julia Roberts – przypomina, że "to, co dzieje się w kabinie do głosowania, zostaje w kabinie do głosowania". Na kobiety czekają ich mężowie wyglądający jak stereotypowi wyborcy Trumpa. Pytają małżonki, czy dokonały właściwego wyboru. Kobiety, uśmiechając się do siebie, kiwają głowami. Przekaz jest jasny: wbrew presji męża, rodziny, sąsiadów, znajomych możesz zagłosować, na kogo chcesz, poprzeć kandydatkę, która twoim zdaniem jest najlepsza do kraju, dla ciebie, dla twoich córek i wnuczek.
Kilka dni po reklamie skierowanej do kobiet w mediach pojawiła się kolejna, tym razem skierowana do mężczyzn. Widzimy w niej mężczyzn wyglądających jak wyborcy Trumpa z klasy pracującej, którzy choć idą do lokalu, zapewniając się wzajemnie, że są "gotowi uczynić Amerykę znów wielką", ostatecznie głosują na Harris.
Jeśli ta kampania okaże się skuteczna, to będzie przez wiele lat analizowana przez historyków i strategów wyborczych. Gdyby faktycznie szalę zwycięstwa na rzecz Harris przechyliły niewidoczne w sondażach babcie broniące przed republikanami praw swoich wnuczek, to byłoby to ostateczne potwierdzenie, że decyzja Sądu Najwyższego uchylająca Roe vs. Wade była strzałem w stopę republikanów, błędem, za który partii przyjdzie długo płacić.
Trumpowi sprzyja to, że ludzie chcą zmiany
Sondaż z Iowa nie jest jedynym sygnałem wskazującym na rosnące szanse Harris. Jon Ralston, jeden z czołowych badaczy opinii publicznej z Nevady, w poniedziałek ogłosił swoją oficjalną prognozę, przewidującą wygraną Harris w tym stanie. Sondaż NYT/Siena College wskazuje, że Harris zyskuje w kluczowych stanach "pasa słonecznego" – takich jak Karolina Północna i Georgia – zwłaszcza wśród wyborców, którzy w ostatniej chwili podjęli decyzję, na kogo głosować. Dolar i bitcoin, wcześniej umacniające się na rynkach w oczekiwaniu na zwycięstwo Trumpa, zaczęły tracić na wartości w poniedziałek – co pokazuje, że inwestorzy zaczynają brać pod uwagę klęskę Trumpa.
Ekspert od analizy sondażowych danych, Nate Silver w swojej ostatniej prognozie opublikowanej we wtorek rano polskiego czasu przewiduje, że minimalnie większe szanse na zwycięstwo ma Harris. Według symulacji, opartej o dane z wielu badań, Harris ma 50,015 proc. szans na sukces, Trump 49,985 proc.
Z drugiej strony, w tym samym sondażu NYT/Siena Trump zrównał się z Harris w Pensylwanii. Sondażowe średnie w kluczowych stanach ciągle wskazują remis.
Trumpowi sprzyjają też pewne strukturalne trendy. Wybory na całym świecie w ostatnich miesiącach były wyborami zmiany. Wyborcy zmienili władzę w Polsce, w Wielkiej Brytanii, na Słowacji, a we Francji wcześniejsze wybory do Zgromadzenia Narodowego nie wyłoniły nowej większości, ale poważnie osłabiły blok prezydenta Macrona. Do zmiany władzy dojdzie też z najwyższym prawdopodobieństwem w przyszłym roku w Niemczech.
Co napędza potrzebę zmiany? Poza lokalnymi czynnikami, zmęczenie niestabilną sytuacją międzynarodową i związanymi z nią ekonomicznymi turbulencjami, a przede wszystkim drożyzną. Gospodarka amerykańska jest co prawda w znacznie lepszej kondycji niż te w Europie Zachodniej, ale amerykańscy wyborcy są mimo to przekonani, że jej stan nie jest najlepszy. Wielu z nich dobrze wspomina za to przypadające na okres gospodarczego boomu czasy Trumpa, gdy żyło się im lepiej – przynajmniej do pandemii. Demokraci niestety nie do końca potrafili sprzedać w tej kampanii naprawdę solidnych osiągnięć gospodarczych administracji Bidena, zwłaszcza wśród białej klasy pracującej, która wpadła w trumpowskie bańki informacyjne.
Trump liczy też na to, że korzystając z widocznej w tych wyborach polaryzacji wokół takich czynników jak płeć i wykształcenie, uda się mu wyjątkowo zmobilizować młodych mężczyzn wcześniej słabo interesujących się polityką, w tym pochodzących z grup do tej pory w przeważającej większości głosujących na demokratów: np. Afroamerykanów i Latynosów. By dotrzeć do tej grupy potencjalnych wyborców, Trump pojawiał się w słuchanych przez nią podcastach, pokazywał się w otoczeniu popularnych wśród młodych mężczyzn gwiazd muzyki czy sportów walki, gotowych udzielić mu poparcia.
Jak twierdzi "The Economist", także agresywny, seksistowski i maczystowski język Trumpa wynikał tyleż z temperamentu i innych osobistych predyspozycji republikańskiego kandydata, co z chęci przyciągnięcia uwagi młodych mężczyzn. Kluczowe pytanie brzmi: czy młodzi mężczyźni podający dalej z podziwem na portalu X oburzające wypowiedzi Trumpa faktycznie zmobilizują się, by na niego zagłosować? W 2020 roku głosowała tylko połowa uprawnionych młodych mężczyzn. Jeden z tegorocznych sondaży wskazuje, że tylko 38 proc. młodych wyborców deklarujących poparcie dla Trumpa zapewnia, że na pewno weźmie udział w wyborach.
Droga do zwycięstwa
Z siedmiu stanów, które zadecydują o wyniku wyborów w tym roku Trump wygrał tylko w jednym – Karolinie Północnej – i to różnicą niespełna 75 tysięcy głosów. Harris nie musi nawet wygrać we wszystkich stanach, gdzie cztery lata temu zwyciężył Biden, by myśleć o zwycięstwie.
Sondaże wskazują, że nie licząc siedmiu kluczowych stanów Harris może na pewno liczyć na 226 głosów elektorskich, Trump na 219. Do zwycięstwa potrzeba 270. Harris wystarczy więc do zwycięstwa utrzymanie "niebieskiej ściany", trzech stanów Środkowego Zachodu – Pensylwanii, Michigan i Wisconsin - które wspólnie dysponują 44 elektorami i z wyjątkiem 2016 roku głosowały regularnie na demokratę w wyborach prezydenckich od pierwszego zwycięstwa Clintona w 1992 roku. Harris może też przegrać w tych stanach, pod warunkiem, że weźmie wszystkie stany "pasa słonecznego": Karolinę Północną, Georgię, Arizonę i Nevadę.
Zobacz także
Trump, nawet gdyby powtórzył sukces z 2016 roku na Środkowym Zachodzie, będzie potrzebował jeszcze 7 głosów – musiałby więc wygrać jeszcze jakimś innym stanie niż Nevada, która ma tylko 6 elektorów. Były prezydent musi też zwyciężyć w przynajmniej jednym stanie Środkowego Zachodu, by wygrać wybory, same głosy ze stanów "pasa słonecznego" nie wystarczą.
Teoretycznie możliwy jest remis w kolegium elektorów. Tak się stanie, jeśli Harris wygra w Nevadzie, Arizonie i Georgii, a Trump w Karolinie Północnych i trzech stanach Środkowego Zachodu. Wtedy prezydenta wybiera Izba Reprezentantów. Głosują jednak nie indywidualni członkowie, ale delegacje stanów – a więc np. reprezentanci Nowego Jorku decydują w swoim gronie, kogo popiera Nowy Jork, a następnie oddają głos. Głos każdej delegacji liczy się jako jeden. Dziś w Izbie Reprezentantów więcej jest stanów z republikańską większością, ale w przypadku remisu wyborów dokona nowa Izba, której członkowie będą także wybierani we wtorek.
Wszystko wskazuje, że wybory rozstrzygną się na ludnych przedmieściach dużych miast kluczowych stanów, w "obwarzankach" takich miast jak Filadelfia w Pensylwanii, Atlanta w Georgii, Detroit w Michigan, Phoenix w Arizonie, czy Milwaukee w Wisconsin. Do 2016 roku przedmieścia głosowały raczej na republikanów. Trump to zmienił, jego styl odstrasza starszych, lepiej wykształconych mieszkańców przedmieść, a nawet gotowe wcześniej głosować na republikanów kobiety dziś do partii zniechęca kwestia aborcji.
Najważniejsza dla wyniku będzie dysponująca 19 elektorami Pensylwania. Niestety, wyników wyborów w tym stanie możemy nie poznać w środę, gdyż przy wyrównanej walce liczenie głosów może potrwać. Nie ułatwi go też fakt, że część kart spłynie korespondencyjnie. Podobnie może być z wynikami w innych kluczowych stanach. Gdyby jednak już w środę było wiadomo, że Harris wygrywa w Karolinie Północnej i Georgii, to byłby to znak, że wybory przechylają się na jej stronę.
Niewykluczone jednak, że na to, kto zostanie prezydentem, przyjdzie nam sporo poczekać – dziś nie sposób powiedzieć, kto jest faworytem, choć minimalnie większe szanse ma Harris.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski