"Nie sądzę, by w przewidywalnej przyszłości Erdogan mógł przestać rządzić". Korespondencja WP z Turcji
• W całej Turcji są organizowane demonstracje poparcia Erdogana
• Turcy są przekonani, że prezydent jeszcze długo utrzyma się u władzy
• Dochodzi do masowych zwolnień w sektorze edukacji
• To może oznaczać odejście od świeckich idei państwa
• Aresztowano też 1/3 kadry generalskiej, co może wpłynąć na bezpieczeństwo
Do wyborów w 2014 roku, prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan szedł pod hasłem zbudowania "nowej Turcji". I choć jego AKP rządzi i zmienia kraj od ponad dekady, to dopiero teraz, korzystając z "daru od Boga" - jak nazwał nieudany pucz prezydent - w pełni realizuje swój plan. I nic nie wskazuje, by się z tego wycofał, nawet za cenę stosunków z Zachodem (do którego żywi głęboką nieufność) i członkostwa w NATO.
- Chcę zapytać krytykującą nas Angelę Merkel, czy jeśli w Niemczech doszłoby do tego co w Turcji, to czy wahałaby się przed aresztowaniem winnych? Czy gdyby tych aresztowanych było zbyt wielu, to czy aresztowałaby tylko niektórych, a innych zostawiła? - pytał w rozmowie z Wirtualną Polską Ahmet Gundogdu, jeden z czołowych parlamentarzystów partii rządzącej.
Z pewnością ma rację - co do zasady. Jednak skala czystek dokonywanych we wszystkich niemal częściach państwa - dotychczas aresztowano lub zwolniono z pracy ponad 60 tysięcy państwowych funkcjonariuszy - wykracza daleko poza krąg osób mogących być częścią antyrządowego spisku.
Ostatecznym potwierdzeniem prawdziwych intencji Erdogana wydają się masowe zwolnienia pracowników sektora edukacji - 15 tys. urzędników ministerstwa, 21 tys. nauczycieli, rektorów wszystkich uczelni wyższych. To sugeruje, że planem jest zmiana fundamentów państwa, jego filozofii, całego tureckiego sposobu myślenia. Odejście od kemalistycznych zasad świeckiego państwa, na których zbudowana została turecka republika i wcielenie w życie ideologii neoosmańskiej - mocarstwowej, bardziej opartej o islam.
Tę zmianę można było dostrzec już w pierwszych dniach po zamachu. Kiedy jeszcze dwa lata temu byłem w Ankarze, portrety Kemala Ataturka - ojca nowoczesnej Turcji można było zobaczyć wszędzie, włącznie z fasadami budynków rządowych i szkół. Teraz nadal są widoczne, ale obok nich coraz częściej pojawia się nowy bohater, również portretowany na tle tureckiej flagi - Tayyip Erdogan.
Przeczytaj również: Turcja odchodzi od dziedzictwa Kemala Ataturka
Kiedy przyjeżdżaliśmy w niedzielę o 3. w nocy do Ankary, wzdłuż niemal całej drogi z lotniska Esenboga (ok. 30 km od Ankary) do placu Kizilay w centrum miasta mijaliśmy wiwatujące tłumy z tureckimi flagami. Wiwatowali na cześć prezydenta, powracającego ze Stambułu. Z pewnością na ulice wylegli nie tylko jego wielbiciele, bo jak podkreślają prawie wszyscy, przeciwko puczystom wystąpili ludzie ze wszystkich środowisk politycznych i etnicznych - nawet Kurdowie, przeciwko którym (a ściślej - przeciwko kurdyjskiej partyzantce PKK) rząd prowadzi działania zbrojne na wschodzie kraju. Demonstracje były żywiołowe, ludzie tańczyli na ulicach, było czerwono od wszędobylskich flag.
Ale na ile spontaniczne mogą być demonstracje poparcia, które - wedle zapowiedzi Erdogana - mają trwać codziennie aż do piątku? - To oczywiste, że oni tutaj sprowadzają tych ludzi autobusami z całego kraju - mówi mi Koray, taksówkarz z Ankary. Inni mówią, że część ze sprowadzanych do miasta ludzi to członkowie prorządowej "milicji". I rzeczywiście, zaparkowane autokary widać wszędzie, także postawione wszerz drogi, aby w ten sposób zamknąć ulice. Kiedy ekipa WP podczas jednej z manifestacji przeciskała się przez tłum do hotelu, została zatrzymana trzy razy na trasie liczącej zaledwie 300 metrów. Za każdym razem przez nieumundurowanych mężczyzn z karabinami. - Tu jest tak, że połowa ludzi kocha prezydenta, a druga połowa - ja też - uważają, że to on stoi za tym całym zamachem. Erdoganowi chodzi tylko o jedno - o władzę - dodaje taksówkarz.
Co symptomatyczne, ludzie podczas prorządowego wiecu chętnie podchodzili, rozmawiali z nami, wychwalając swojego prezydenta pod niebiosa. Jednak poza demonstracjami, spotkaliśmy wiele osób, które miały dużo chłodniejszy stosunek do rządzących. Ci jednak przed kamerami lub pod nazwiskiem wypowiadać się nie chcieli, obawiając się reperkusji. Nic dziwnego: jeszcze przed zamachem sądy potrafiły skazywać ludzi - zarówno znanych dziennikarzy, jak i zwykłych obywateli - za "obrazę" prezydenta w mediach społecznościowych. Kłopoty spotykały też tych, którzy opowiadali się za powrotem do procesu pokojowego z Kurdami. Teraz, w obliczu gigantycznych czystek, ryzyko jest jeszcze większe.
Są też tacy, którzy wprawdzie Erdogana nie lubią, ale uważają go za mniejsze zło. Mniejsze zło w porównaniu np. do Fethullaha Gulena, oskarżanego o zorganizowanie puczu muzułmańskiego duchownego. Gulen, niegdyś sojusznik Erdogana, dziś jest w Turcji wrogiem publicznym numer 1. Jest twórcą ruchu społecznego, do którego należą setki tysięcy (jeśli nie miliony) Turków, również tych w elitach. Zdaniem Agnieszki, Polki mieszkającej w Ankarze, dojście do władzy gulenistów oznaczałyby islamizację kraju.
- Ajatollah Chomeini przed rewolucją w Iranie też miał opinię liberalnego kleryka, a wszyscy wiemy, jak to się skończyło - mówi Agnieszka, z wykształcenia turkolog. - Przede wszystkim jednak, ten kraj jest w takiej sytuacji, że tylko Erdogan, który potrafi utrzymać to wszystko w ryzach, może zapewnić mu stabilność. Tu naprawdę żyje się dobrze - dodaje.
Czy przeprowadzane czystki pomogą tę stabilność zachować? Jak widzieliśmy w Turcji, dbałość o bezpieczeństwo jest tu kwestią względną. Kiedy przechodziliśmy obok bloku, w którym mieszka rzecznik rządu lub kiedy przechodziliśmy przez plac, gdzie przemawiał Erdogan, byliśmy zatrzymywani i przeszukiwani przez mężczyzn z bronią. Jednak kiedy na lotnisku Ataturka w Stambule - tym samym, gdzie niecały miesiąc temu doszło do krwawego zamachu - zobaczyliśmy pozostawioną na ławce torbę i próbowaliśmy zwrócić na nią uwagę pięciu różnych pracowników lotniska, żaden z nich nie zareagował. Wytłumaczenie było proste: to nie mój problem. Naszemu współpasażerowi udało się zaś przemycić (nieświadomie) na pokład samolotu zapalniczkę.
Poważniejszym problemem jest jednak kondycja tureckiej armii. Oprócz kilku tysięcy aresztowanych żołnierzy, zatrzymano również ponad 100 generałów i admirałów. Jak się dowiedzieliśmy, to aż jedna trzecia całej kadry generalskiej. W sytuacji, kiedy kraj zmaga się z wojną wewnątrz kraju (Kurdystan) oraz na zewnątrz (Syria), a na dodatek znajduje się w ciągłym zagrożeniu terroryzmem, nie może to być dobra informacja.
Wśród tej niepewności, niemal wszyscy są zgodni co do jednego. - Nie sądzę, by w przewidywalnej przyszłości Erdogan mógł przestać rządzić - mówi Ersan, Turek spotkany pod polską ambasadą. - Trudno to sobie teraz wyobrazić.
Zobacz również: Demonstracje poparcia dla Erdogana