PublicystykaNasilają się ataki na muzeum Polin i dyrektora. Prof. Stola jest gotowy na "ciężkie" zarzuty

Nasilają się ataki na muzeum Polin i dyrektora. Prof. Stola jest gotowy na "ciężkie" zarzuty

- Muzeum dobre, dyrektor zły - w wywiadzie dla Wirtualnej Polski mówi prof. Dariusz Stola, dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich Polin. Wyjaśnia w jaki sposób kierowana przez niego instytucja stała się elementem bardzo współczesnego sporu politycznego.

Nasilają się ataki na muzeum Polin i dyrektora. Prof. Stola jest gotowy na "ciężkie" zarzuty
Źródło zdjęć: © Muzeum Polin | Magdalena Starowieyska
Jarosław Kociszewski

12.04.2018 | aktual.: 12.04.2018 13:07

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Jarosław Kociszewski: Czy dostrzega Pan zmiany w stosunku do Żydów i muzeum Polin na przestrzeni ostatnich lat czy miesięcy?

Prof. Dariusz Stola: Polin ma zaledwie kilka lat, więc mogę mówić o zmianach, które widzę w ostatnich miesiącach. To są bardzo niepokojące zmiany. Przez poprzednie lata, od otwarcia naszej wystawy w 2014 r., niemal wszyscy bardzo dobrze przyjmowali muzeum. Na potwierdzenie mamy tysiące wycinków prasowych z kraju i ze świata, wiele wręcz entuzjastycznych. Głosy krytyki były nieliczne, i co ciekawe, w Polsce pochodziły od antysemickiej skrajnej prawicy albo najbardziej postępowej lewicy. Krytyka lewicowa skupiała się na stwierdzeniu, że niedostatecznie pokazujemy lub wręcz ukrywamy antysemityzm. To bywało dość żenujące, nasze muzeum zasługiwało na bardziej przemyślaną krytykę.

Więcej uwag krytycznych zaczęło pojawiać się mniej więcej rok temu. Monitorujemy prasę i komentarze w internecie. Zauważyliśmy wzrost liczby dość negatywnych komentarzy na prawicowych portalach. Od stycznia tego roku obserwujemy z kolei wręcz wysyp tekstów otwarcie atakujących muzeum, co jest częścią szybko rosnącej fali wypowiedzi antysemickich w ogóle. Z dnia na dzień coraz więcej internautów zaczęło stwierdzać, że "trzeba zrobić porządek z tymi Żydami, którzy za nasze pieniądze szkalują Polskę". Ktoś zbadał, jak w ciągu kilku zaledwie tygodni wzrosła liczba tekstów czy wpisów z wyrażeniami typu "parchy", "żydowski antypolonizm", "Żydy". Nasilenie tych antysemickich wypowiedzi jest ewidentnie związane z ustawą o IPN. To zresztą podobny mechanizm, jak w 1968 r.

Co to znaczy?

W 68 roku władze PZPR uruchomiły hałaśliwą kampanię propagandową przeciwko "syjonistom" czyli Żydom. Ta została ostro skrytykowana na Zachodzie, zwłaszcza w Izraelu i Stanach. Niektóre głosy krytyki czy potępienia tej antyżydowskiej nagonki były krzywdzące i fałszywe, bo np. zarzucały antysemityzm wszystkim Polakom, mówiły o antysemityzmie wyssanym z mlekiem matki, itp. Prasa rządowa w Polsce z lubością cytowała te teksty, żeby udowodnić, że Żydzi atakują Polskę, a partia broni jej dobrego imienia przed żydowskimi oszczercami z Zachodu. To przecież wspaniała rola dla każdego polityka: obrońca honoru narodu.

Teraz mija 50 lat, jest rok 2018 i zobaczmy, co się dzieje. Sejm w nagłym pośpiechu uchwala nowelizację ustawy o IPN. Ja, jako polski historyk, uważam ją za głupią i szkodliwą, szkodliwą nie tylko dla wizerunku Polski w świecie, co chyba wszyscy już widzą, ale po pierwsze szkodliwą dla nas wewnętrznie, dla badania historii i dla naszej zdolności do poważnej rozmowy o przeszłości. Ustawa została skrytykowana za granicą, a zwłaszcza w Izraelu, i w tej krytyce znowu pojawiły się nieuzasadnione i krzywdzące wypowiedzi zarzucające antysemityzm wszystkim Polakom, albo insynuujące, że Polacy mieli jakiś wpływ na stworzenie niemieckich obozów. Na to reagują niektórzy polscy politycy i część mediów: Żydzi nas atakują, a my stajemy w obronie honoru polskiego i prawdy o naszym cierpieniu I niewinności. Zarówno w 1968 r. jak i w 2018 r. odpowiednio nagłośnione głosy krzywdzącej lub po prostu głupiej krytyki z zagranicy okazują się świetnym paliwem do podgrzania atmosfery oblężonej twierdzy, wezwań do obrony naszej godności, w której można wreszcie nie przebierać w słowach, do aktywowania starych uprzedzeń wobec Żydów i nadania tym uprzedzeniom nowego życia. Nie czytał Pan tych teorii, że zagraniczna krytyka ustawy o IPN, tak na prawdę służy wyciągnięciu od Polski miliardów kompensaty za majątek pomordowanych Żydów? Podobnie jak w 1968 mamy reakcję na reakcję, którą pewni dziennikarze i politycy wzmacniają i wykorzystują, by pokazać jak niezłomnymi są patriotami.

W związku z ustawą o IPN pojawił się zarzut upolitycznienia Polin. Czy jako dyrektor nie mógł Pan powstrzymać się od reakcji?

Jako polski historyk i dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich nie mogłem nie zareagować na tę ustawę: widziałem jak na dłoni, że jest zła, że przyniesie nam olbrzymie szkody. Już w styczniu wydaliśmy wraz ze Stowarzyszeniem ŻIH oświadczenie w tej sprawie, niezależnie od nas podobne oświadczenia wydały potem Polskie Towarzystwo Historyczne, Polskie Towarzystwo Studiów Żydowskich, rada Wydziału Historycznego UW, w zasadzie wszyscy, którzy są w tej sprawie kompetentni. Mieliśmy nie zabrać głosu? To byłoby kompromitujące dla muzeum, jako polskiej instytucji kultury, i dla mnie, jako historyka. Gdyby ktoś w parlamencie nas posłuchał, Polska uniknęłaby bardzo wielu kłopotów.

A wystawa marcowa i użycie wypowiedzi ludzi uczestniczących w obecnym życiu publicznym?

Niemal każda z naszych wystaw czasowych odnosiła się jakoś do współczesności. Jedna była nawet w całości współczesna, pokazywała zdjęcia kibicowskich graffiti, w tym rasistowskich czy antysemickich. Poprzednia nasza wystawa, o krwi, pokazywała m.in. filmy o niedawnych sporach dotyczących krwi w Izraelu i dłuższą wideoinstalację z nagraniem marszu nacjonalistów w Warszawie. Wystawa prac Franka Stelli zawierała zupełnie nowe prace artystów inspirowane jego reliefami. Czyli na każdej z tych wystaw mamy nawiązania do współczesności i nikomu to nie przeszkadzało, a teraz nagle zaczęło. Czy dlatego, że teraz urażony poczuł się znany felietonista, a on jest nietykalny, nawet jak nazywa Żydów "chciwe parchy"? My nawet nie podajemy nazwisk autorów tych wypowiedzi, bo chcieliśmy zwrócić uwagę na problem – powrót "mowy marcowej", zwrotów jakby żywcem wziętych z ’68 roku. Nie mówimy też, że dziś jest tak samo jak w Marcu ’68, wprost przeciwnie, dokładnie tłumaczymy jak wyglądała Polska za Gomułki i na czym polegała kampania marcowa. To zresztą charakterystyczne, że ci, co najbardziej wystawę krytykują, w ogóle jej nie wiedzieli.

Mówimy o pani Ogórek i panu Ziemkiewiczu?

Tak, ale to oni sami siebie ujawnili jako autorów, my nie podaliśmy ich nazwisk, bo nie chodziło nam o piętnowanie osób, ale o zwrócenie uwagi na problem. A problem jest. Czekam zresztą na pozew pana Ziemkiewicza, którym mi groził – chętnie wyjaśnię mu w sądzie, dlaczego określenie przedstawicieli jakiegoś narodu mianem "parchy" jest haniebne.

Wystawy historyczne powinny pokazywać związki historii i współczesności, bo to pomaga lepiej zrozumieć problemy współczesności, i lepiej uzmysławia przeszłość. Robimy to od dawna i za to także dostaliśmy najważniejsze nagrody muzealne w Europie.

A kontrowersyjna debata marcowa podawana za przykład upolitycznienia muzeum?

Nie jestem pewien, o której Pan mówi, bo w rocznicę Marca było u nas kilka takich debat, i co najmniej dwie były atakowane – słowo krytyka nie jest dobrym określeniem na fałsze i przeinaczenia, które o nich wypisywano. Wobec jednej z nich jestem gotów przyjąć część zarzutów, bo w debacie tej, w trakcie dyskusji ze słuchaczami, na sali było parę wypowiedzi, które przekraczały nasz dobry obyczaj, ale to akurat nie było wydarzenie organizowane przez nas. My użyczyliśmy salę jednej z organizacji żydowskich, a udzielamy sal na spotkania różnym organizacjom, które zajmują się kulturą lub historią żydowską, na ich spotkanie na temat Marca, i w trakcie tej dyskusji parę osób mówiło rzeczy, które by mi się nie podobały. Jednak mnie tam nie było, więc mogę tylko wyrazić ubolewanie z powodu tych głosów. Ale bądźmy uczciwi: one stanowiły kilka procent czasu tego spotkania, czyli pewnie jeden promil czasu naszych wydarzeń w tym miesiącu, i na tej podstawie ministerstwo kultury zarzuca mi upolitycznianie muzeum. Trochę się czuję, jakbym miał udowadniać, że nie jestem wielbłądem.

Jak Pan tłumaczy tak ostrą reakcję?

To pytanie nie do mnie, ja jej racjonalnie wytłumaczyć nie potrafię, bo zarzuty są chybione albo zupełnie nieproporcjonalne do faktów. Spytałbym raczej dlaczego nie zostaliśmy pochwaleni, a pytanie to uzmysłowiło mi dwóch naszych niedawnych gości - były wicenaczelny "The Wall Street Journal" i przedstawiciel fundacji zajmującej się etyką pracy dziennikarskiej. Jak usłyszeli o naszym programie marcowym, o wykładach, konferencji naukowej, spotkaniach z młodzieżą, jak zobaczyli wystawę i spoty wideo o mowie nienawiści, to byli przekonani, że ministerstwo nas wychwala. Przecież - , powiedzieli - Polska ma ostatnio złą prasę w kwestii antysemityzmu, i faktycznie w sieci hejt antysemicki się nasilił, więc słychać głosy, że władze powinny coś zrobić w tej sprawie. A tu proszę: publiczna instytucja prowadzi taki świetny program, który zwraca uwagę na ten problem i mu inteligentnie przeciwdziała. Każdy rząd by się tym chwalił, usłyszałem. A my właśnie za to jesteśmy krytykowani.

Jak pan widzi jestem przygotowany, żeby odpowiadać na pytania, bo słyszę je lub czytam od kilku tygodni. Wszystkie zarzuty wobec muzeum, które słyszałem, dzielą się na trzy grupy: pierwsza to zarzuty niejasne, w których nie wiadomo o co chodzi ("Muzeum stanęło po stronie sporu politycznego!", "Dlaczego się włączacie w dyskurs polityczny?!") – jak zaczynam dociskać rozmówcę, żeby podał konkrety, to nie potrafi, albo wskazuje na grupę drugą lub trzecią. Ta druga grupa to zarzuty fałszywe, wyssane z palca albo polegające na oczywiście fałszywej interpretacji, co łatwo udowodnić. A trzecia grupa składa się z jednego zarzutu, który mogę przyjąć, o wspomnianej debacie, która nie była nasza. Tak wygląda historia "upolitycznienia muzeum". Obawiam się jednak, że racjonalne argumenty tracą w tej dyskusji na znaczeniu.

Nie obawia się Pan, że w pewnej chwili, niezależnie od argumentów minister po prostu będzie chciał Pana zwolnić?

Już kilka tygodni temu to usłyszałem.

Czyli spodziewa się Pan dalszego ciągu ataków na muzeum?

Teraz słyszę, że muzeum jest dobre, ale dyrektor zły, albo że wystawa stała jest dobra, ale program wydarzeń zły. To jest już bardziej subtelne podejście, choć zarzuty wobec mnie są takie same jak wobec muzeum: niejasne lub fałszywe.

Odchodząc od polityki, jak muzeum oddziałuje za granicą? Czy może przeciwstawić się krzywdzącym opiniom o Polakach, które, chcąc nie chcąc, zostały wzmocnione?

W zeszłym roku wystawę stałą zobaczyło blisko 400 tysięcy ludzi, cudzoziemcy stanowili ponad 40 proc. osób odwiedzających, a w tym roku notujemy dalszy wzrost liczby gości z zagranicy. Najliczniejszą i najszybciej rosnącą grupą są Izraelczycy. Za nimi byli Amerykanie i zgaduję, że sporą część z nich stanowią Żydzi amerykańscy. Po nich są różni Europejczycy: Brytyjczycy, Niemcy, Włosi, itd. Prawie wszyscy wychodzą poruszeni, przekonani, że to jest wspaniała wystawa, chcą zachęcić bliskich do jej odwiedzenia. Mówię to na podstawie systematycznych badań, które robimy, i setek wyrazów uznania i wdzięczności, które sam odbierałem, w tym od wielu znanych i szanowanych osobistości. Czy ktoś, kto widział tę wystawę, będzie sądzić, że Polacy zorganizowali Holokaust, albo zbudowali obozy? Nie. Będzie raczej pamiętał, że to bardzo długa i bogata historia, w której były wieki rozkwitu i lata tragedii, że historii żydowskiej diaspory nie można zrozumieć bez historii Polski, a historii Polski bez jej żydowskiego rozdziału.

Rozmawiałem z ludźmi, którym rodzice mówili: nigdy nie jedź do Polski, tam są antysemici, tam zabili mojego ojca. I ci ludzie wychodząc z muzeum mieli łzy w oczach, bo odnaleźli coś cennego i bliskiego, coś o czym nie wiedzieli.

Jasne wydaje się, że taki przekaz należałoby jedynie wzmacniać i wykorzystywać.

Na zdrowy rozum tak, ale gdy dwa lata temu poszedłem do ministerstwa spraw zagranicznych prosić o pieniądze na reklamę, by zachęcać zagranicznych turystów, zwłaszcza żydowskich, do odwiedzenia muzeum, to jakoś ministra nie przekonałem. Naprawdę się starałem: przypomniałem, że rząd zapowiadał nakręcenie filmów, wielkich hollywoodzkich produkcji, które pokażą światu jak wspaniała jest nasza historia, i dodałem, że taka produkcja już istnieje, kosztowała wiele milionów dolarów, i jest niebywałym sukcesem, miała entuzjastyczne recenzje w "New York Times", "Wall Street Journal" czy "The Economist", itd. Ona się nazywa muzeum Polin i teraz wystarczy wydać jeszcze parę złotych na reklamę, zachęcić do jej oglądania, a jak ktoś już przyjdzie ją zobaczyć, to pozytywny efekt jest murowany. Ja nie tylko w to wierzę, ja to mogę udowodnić. Ale ministra nie przekonałem.

Jakie jest w takim razie wyjście z kryzysu czy chociażby napięcia wokół muzeum?

Klucze do tego wyjścia mają ci, co wzmagają te napięcie, a nie my. My nic złego nie robimy. Przeciwnie, pomimo ataków cały czas robimy swoje, pracownicy harują po nocach, starają się tak, jak starali się dotąd, i robią wspaniałe rzeczy, jestem z nich dumny. Nie domagamy się niczego wyjątkowego, tylko, żeby nie atakować nas z bliżej nieznanego powodu. Takie jest wielkie oczekiwanie dyrektora muzeum uhonorowanego najważniejszymi nagrodami w Europie: żeby nie krytykować nas bez powodu, nie rzucać publicznie gołosłownych zarzutów, ale choć troszkę docenić to, co robimy dla Polski.

Skoro rząd argumentuje, że muzeum jest dobre, a dyrektor zły, to czy w imię obrony muzeum Polin rozważa Pan uwolnienie instytucji od złego dyrektora?

Na razie nie mam o sobie tak złego zdania, jak ma pan minister Gliński. Pozostali założyciele muzeum – miasto Warszawa i Stowarzyszenie ŻIH, chyba też nie. Jestem gotów z pokorą wysłuchać nawet ciężkich zarzutów, jeśli tylko są uzasadnione, ale nadal czekam, by ktoś takie przedstawił.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (0)