Mariusz Staniszewski: oni z nas drwią. I to bezczelnie
Właściwie można by uznać, że zabranie, o przepraszam - wypożyczenie, z Pałacu Prezydenckiego ponad setki przedmiotów, by wyposażyć własny instytut, to taki sam przejaw arogancji Bronisława Komorowskiego, jak wydanie kilkudziesięciu milionów złotych z publicznej kasy na referendum, mające zatrzymać spadki poparcia. Były prezydent przyzwyczaił nas przecież do tego, że jego postępowanie to mieszanka rubaszności z bezczelnością - pisze Mariusz Staniszewski, zastępca redaktora naczelnego "Wprost", w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Zniknięcie mebli, obrazów, żyrandola i niszczarki dokumentów to wcale nie jest kolejna głupia wpadka byłego prezydenta. To kwintesencja sposobu myślenia jego i ludzi w jego środowiska. Według nich państwo należy do nich i im się należy.
Właściwie można by uznać, że zabranie, o przepraszam - wypożyczenie, z Pałacu Prezydenckiego ponad setki przedmiotów, by wyposażyć własny instytut, to taki sam przejaw arogancji Bronisława Komorowskiego, jak wydanie kilkudziesięciu milionów złotych z publicznej kasy na referendum, mające zatrzymać spadki poparcia. Były prezydent przyzwyczaił nas przecież do tego, że jego postępowanie to mieszanka rubaszności z bezczelnością. Tak było, gdy namawiał prezydenta Obamę do pilnowania żony, czy kiedy w japońskim parlamencie właził na krzesło, by minister nazwany "Szogunem" cyknął mu "słitfocię". Można by więc skwitować to gorszące wydarzenie kwaśnym uśmiechem i wzruszając ramionami nad brakiem wychowania byłej głowy państwa pomyśleć sobie - no znowu Bronek nawywijał.
Ale zastanówcie się Państwo, co byście powiedzieli o lokatorze, który wyprowadzając się z wynajętego od Was mieszkania, wypożyczył sobie za darmo znaczną część wyposażenia? Czy wzruszylibyście ramionami? Czy poprzestalibyście tylko na uśmiechu i poczuciu niesmaku? Może jednak choć na chwilę zastanowilibyście się nad własną naiwnością, bo powierzyliście własny majątek osobie, która drwi z Was patrząc prosto w oczy? Może szerzej otworzylibyście oczy i dostrzegli, że lokatorzy w wynajętym od Was lokalu już wcześniej zachowywali się w sposób wątpliwy, ale Wy bardzo nie chcieliście tego zauważyć?
Przecież były prezydent i całe jego środowisko nigdy nawet nie udawali, że władza oznacza dla nich głównie takie korzystanie z państwa, by służyło ono interesom wąskiej grupy ludzi. Zwróćmy uwagę na to co się działo w polskiej polityce, zanim Donald Tusk zajął fotel przewodniczącego Rady Europejskiej. Nasz kraj de facto zaniechał budowy elektrowni atomowej. Zbiegiem okoliczności zbiegło się to w czasie z protestami niemieckich samorządów przeciwko tej inwestycji. Zrezygnowaliśmy z aktywnej polityki wschodniej i oddaliśmy to pole niemal zupełnie niemieckiej dyplomacji. Skutecznie odstraszyliśmy firmy poszukujące w Polsce gazu łupkowego, ponieważ technologia wydobywania tego paliwa bardzo kłuła w oczy niemieckich i francuskich zielonych. Radosław Sikorski namawiał Berlin do większej aktywności, którą my mieliśmy w ciemno popierać.
Podobne przykłady można mnożyć jeszcze długo. Ich wspólnym mianownikiem było takie dostosowanie działań państwa do interesów elity PO, by jej elita była ciepło przyjmowana na europejskich salonach. To prędzej czy później zawsze wiąże się z intratnymi posadami w Brukseli. To, że strategia ta była często sprzeczna z interesami naszego kraju, nie miało znaczenia. Liczyło się zawsze tu i teraz. Ciepła woda w kranie i trochę igrzysk.
To właśnie dlatego - w imię wygrania kolejnych wyborów - niegdysiejsi liberałowie wywłaszczyli obywateli z ich pieniędzy zgromadzonych w OFE. Dzięki tej operacji nie musieli oszczędzać - odchudzając administrację, likwidując niepotrzebne agencje czy ograniczając przywileje socjalne silnych grup społecznych - ale mogli uprawiać gierkowską politykę dobrobytu na kredyt. Kondycja państwa nie miała tu najmniejszego znaczenia, ważniejsze było utrzymanie przywilejów władzy. W ten sposób osiągnęli dla siebie stan niemal idealny - władza bez odpowiedzialności. A gdy trzeba tę odpowiedzialność ponieść, niszczy się wszystkie dokumenty, by nie było śladu po pięciu latach urzędowania.
To właśnie z perspektywy wywiezionych z pałacu mebli trzeba patrzeć na rozmowy w restauracji Sowa i Przyjaciele, gdy prezes Narodowego Banku Polskiego, w sprzeczności z konstytucją, ustala z ministrem spraw wewnętrznych dymisję ministra finansów. Nie chodzi przecież o żadne zasady, tylko o to, by nadal być wożonym służbowymi limuzynami i pić wino za kilkaset złotych na koszt podatników.
Ci ludzie uważali i uważają nadal, że władza, a zwłaszcza płynące z niej profity, naturalnie im się należą. Czy w innym przypadku Bronisław Komorowski wynająłby swoje prywatne mieszkanie od razu na dziesięć lat? Był pewny, że w Pałacu Prezydenckim spędzi dwie kadencje. Dlaczego? Bo to tak powinna biec historia! Bo jest członkiem środowiska, dla którego wybór obywateli ma być tylko potwierdzeniem stanu posiadania. Według tej logiki wyrażenie wobec nich wotum nieufności musi być objawem zbiorowego szaleństwa lub wielką nienawistną manipulacją. Nawet nie chcą próbować zrozumieć, że gabinety, zaszczyty, limuzyny, meble i obrazy nie będą już do ich dyspozycji.
Mariusz Staniszewski dla Wirtualnej Polski
Mariusz Staniszewski- zastępca redaktora naczelnego tygodnika "Wprost", wcześniej był publicystą "Do Rzeczy" oraz redaktorem naczelnym kwartalnika "Rzeczy Wspólne". Kierował także działem krajowym "Rzeczpospolitej". Ukończył nauki polityczne na Uniwersytecie Wrocławskim.