Marek Siwiec: musimy być obecni w Iraku
Jeśli mamy być poważnym partnerem (dla USA w Iraku - red.), musimy być obecni w tej strukturze administracyjnej - powiedział szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Marek Siwiec odpowiadając na pytania czy Polacy będą mieli udział w strukturach tworzonych przez generała Garnera w Iraku.
29.04.2003 | aktual.: 29.04.2003 11:18
Przemysław Barbrich: Chciałbym, abyśmy zaczęli naszą rozmowę od rozmowy o liczbach. Czy pan może powiedzieć ile to jest znaczący udział?
Marek Siwiec: Znaczący udział, to jest liczba porównywalna, jeśli pyta pan o wojsko, z całością armii stabilizacyjnej, która będzie za jakiś czas gwarantować bezpieczeństwo w Iraku. Czyli mówiąc innymi słowy, jeśli potrzeba kilkaset tysięcy żołnierzy do spełnienia tej misji, to trzeba dysponować bardziej tysiącami, niż setkami, jeśli to ma być znaczący udział.
Przemysław Barbrich: Czyli to może być 2-3 tysiące żołnierzy. Kiedy pan mówił, że udział Polski będzie znaczący, a nie symboliczny, to tylu polskich żołnierzy mogłoby pojechać do Iraku, aby brać udział w siłach stabilizacyjnych?
Marek Siwiec: 30 odbędzie się taka konferencja, która się nazywa po angielsku force generation, czyli tworzenie siły, a raczej planowanie tego, co który kraj jest w stanie zadeklarować do tych tworzonych sił. Konferencja, w której Polska będzie brać udział i będziemy po tej konferencji wiedzieć więcej. Ja nie dlatego, że chciałbym unikać bardziej precyzyjnych odpowiedzi. Istotą planowania jest to, że przyjeżdża się z propozycją, wysłuchuje się propozycji innych. Zostaje wytworzony jakiś rodzaj kompromisowego patrzenia. Jedno jest pewne. I prezydent, i premier zgodzili się, że Polska w tym procesie stabilizowania sytuacji w Iraku powinna brać udział.
Przemysław Barbrich: To będzie podczas tego planowania w Londynie, bo o tej konferencji rozmawiamy, powiedziane tak: "...możemy wysłać 2-3 tysiące żołnierzy, ale musimy dostać na to pieniądze...".
Marek Siwiec: Będzie dużo więcej powiedziane. To jest temat sam w sobie, jak bardzo demokratyczny jest to proces. Ponieważ inicjator tego spotkania, Stany Zjednoczone zapraszają państwa, strony, którym ufają. Których zdolności wojskowe oceniają na tyle wysoko, żeby mogły współpracować z armią Stanów Zjednoczonych, która siłą rzeczy będzie decydować. Mówi się tam o pieniądzach, mówi się tam o podstawie prawnej, mówi się o logistyce, mówi się o wyżywieniu, mówi się o transporcie wojska, mówi się o wyposażeniu wojska, itd.. Później mając te warunki określone następuje typowanie, które oddziały, z którego kraju do tej misji mogą być skierowane. A następnie te oddziały muszą zostać zgrane, muszą zostać przygotowane, muszą zostać poddane przygotowaniom medycznym. Ja wymieniam tylko to, co z pamięci, a to jest bardziej skomplikowane i bardzo technologiczne podejście do misji. To nie jest tak, że odbywa się wiec, na którym zostaje podjęte zobowiązanie, a następnie zobowiązanie wcielone w życie. To trzeba po
prostu zrobić.
Przemysław Barbrich: Tak, ale żeby wyjechać to trzeba mieć pieniądze. Minister Szmajdziński mówi, że pieniędzy nie mamy, a bez nich będzie bardzo ciężko.
Marek Siwiec: To, jaki jest budżet, to każdy wie. Bo ten budżet został określony raz. Nie ma takiego budżetu, który by w cudowny sposób w środku roku budżetowego, przy praktycznie zerowych rezerwach, które ma w dyspozycji prezes Rady Ministrów mógł wygenerować kwoty, o które chodzi, a chodzi o kwoty rzędu kilkudziesięciu milionów dolarów. Takich kwot nie ma. Ale o tym sprzymierzeni również wiedzą. A z drugiej strony my też musimy wydać coś na wojsko, na te egzystujące oddziały. To nie jest tak, że musimy stworzyć oddziały. Te oddziały są w służbie. One oczywiście będą w zupełnie innych warunkach funkcjonować. Będą droższymi oddziałami. Jeżeli mamy szukać pieniędzy poza naszym budżetem, co i tak się wydaje na te oddziały, to trzeba po prostu szukać u sprzymierzonych. I tam rozmowa o tym będzie.
Przemysław Barbrich: A będzie też rozmowa o tym, czy Polacy, a jeżeli tak, to jakie miejsce w tym urzędzie, który generał Garner tworzy?
Marek Siwiec: To nie w Londynie. Ja rozmawiałem o tym w Waszyngtonie. To jest jakby druga część tego związku przyczynowo-skutkowego, który rozpoczął się w momencie, gdy prezydent i rząd podjęli decyzję o wysłaniu wojska do konfliktu w Iraku. Teraz jesteśmy bliscy decyzji, aby mówiąc a, powiedzieć b. Czyli wysłać te jednostki, które będą stabilizowały sytuacją, gwarantowały bezpieczeństwo i odbudowę. Ale cały czas dzieje się ten plan cywilny. Ten plan, który polega rekonstrukcji infrastruktury pokojowej Iraku. Kim właściwie dzisiaj jest Jay Garner. Jay Garner jest de facto premierem. Jest de facto administratorem. Nie przypadkowo jego urząd nazywa się organizacją biura rekonstrukcji i pomocy humanitarnej. Działa w towarzystwie współpracowników w większości amerykańskich, ale są tam też i Brytyjczycy, i Australijczycy. Mój postulat w Waszyngtonie brzmiał bardzo prosto. My musimy, jeśli mamy być poważnym partnerem, musimy być obecni w tej strukturze administracyjnej. To jest struktura, która ma po pierwsze
być tymczasowa i pełnić funkcje pomocnicze, jeśli chodzi o to, co stworzą Irakijczycy.