Marcin Wolski: międzyświęcie - szansa na odsunięcie polityków od ekranów tv
Jest jak zwykle kłopot z końcówką roku. Mieli z tym zresztą problem już starożytni, którzy początkowo dzielili rok na 12 trzydziestodniowych miesięcy, pozostałe 5 lub 6 dni pozostawiając na hulanki i swawole. A my? Nawet pobieżny rzut oka na tegoroczny kalendarz wskazuje, że od piątku 21 grudnia po środę 2 stycznia pracy nie ma. To jak obszył 12 dni laby!
27.12.2012 | aktual.: 09.01.2013 10:36
W przybliżeniu jedna dwudziesta roku. Pytanie jednak czy nas na sto stać? Odpowiedź, której mógłby udzielić Jan Vincent brzmi - nie stać! Gdyby w te dni na przykład zatrudnić wszystkich bezrobotnych bezrobocie w kraju w skali roku spadłoby o 1/20. Ale bezrobotni też ludzie i też muszą świętować. Słowem wyjścia nie ma, bo z tradycją nikt nie wygrał. Chociaż... jeśli dni międzyświąteczne są i tak stracone może wykorzystać je w inny sposób.
Na przykład przenosząc na ten czas jakieś inne święta. Moglibyśmy ustalić na przykład, że 27 grudnia lewica obejdzie sobie 3 maja, 28 grudnia prawica - 3 maja, a w sylwestra - państwowcy 11 listopada.
Inicjatywa dobra, ale do niewątpliwego oprotestowania. Wspomniane terminy średnio nadają się do imprez na świeżym powietrzu. Cukrowa wata przymarza do ust, armatki wodne może rozsadzić lód, a zachodni anarchiści też mają swoje "Święta Zimowe" i nie palą się do sąsiedzkich, roboczych wizyt.
W dodatku, co to za przyjemność demonstrować na zimnie!? My nie morsy ani hierarchowie Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, którzy rok w rok 7 listopada stawali na trybunie na placu Czerwonym. Jak tam wytrzymywali? Może od spodu grzały ich jakieś dmuchawy, albo nagrzane aktywistki?
W tym momencie zwolennicy mej propozycji zakrzykną, że przesadzam ze sprawami meteorologicznymi. - A Sylwester? - Tam ludzie dają radę. Całą noc bawią się na bardzo świeżym powietrzu i nie narzekają. Fakt, ale trudno obchodzić manifestacje z okazji Święta Pracy, albo Mszę za Ojczyznę z towarzyszeniem hard rocka, szampana i innych podobnych ocieplaczy.
Może w takim razie umieścić w tym okresie dwa inne bardziej rozgrzewające święta - Halloween i Walentynki - jedni pobiegają sobie z dynią, inni z serduszkami, pod hasłem: "Wszyscy zrzucamy się na drugą fundację dla Owsiaka!"
Wszelako wszystkie te rozwiązanie byłyby dobre tylko w tym roku. W następnym kiedy wigilia przypada we wtorek, a Nowy Rok w środę, jak łatwo sprawdzić "Happy Time" wydłuży się do 16 dni i pojawią się dodatkowe dwa dni nie do roboty - czwartek 2 stycznia i piątek 3, które również trzeba będzie jakoś obejść, jeśli żołądek i wątroba wytrzymają.
Tylko w jaki sposób je wykorzystać - moim zdaniem proklamując Dni Tolerancji pod hasłem "Pokażmy się!" - wystarczy czwartek zrobić świętem mniejszości narodowych, a piątek seksualnych.
Przy okazji sprawilibyśmy wielką frajdę politykom, przez dwa tygodnie odsuniętym (ku zadowoleniu obywateli) od ekranu. Co prawda pokazywano w tym okresie Kwaśniewską w bezach, Palikota w przystawkach, a Kowala w zupie, ale nie jest to środowisko które politycy lubią najbardziej.
Dlatego mając możliwość zaistnienia niektórzy z rozpaczy rzucili by się na takie obchody, jak nie przymierzając profesor Niesiołowski na Ewę Stankiewicz - wyposzczeni brakiem kamer gotowi byliby nawet uchodzić za transwestytów i miłośników zwierząt, byleby tylko znaleźć się na wizji. Niektórzy w tym celu przyznawaliby się nawet do niekatolickich przodków i wstępowali do Ruchu Autonomii Śląska czy innych Kujaw.
Przy okazji wyjaśniłaby się nareszcie sprawa koloru kartek w kalendarzu - aktualne nie uwzględniają całego wachlarza preferencji; są tylko czarno-białe lub czerwone. A tak święta prawicy byłyby oznaczane biało-czerwono, kościelne - niebiesko, postępowej lewicy - tęczowo. Reszta dni w roku, podczas których nieliczni wariaci pragną pracować - żółto.
"Wesołego pluralizmu z okazji międzyświęcia!" - jak powiedział mi pewien bezrobotny, który niedawno zdzwonił do furtki prosząc o wsparcie. Zapytałem go, czy nie mógłby za godziwą opłatą odśnieżyć i odlodzić mi chodnik?
"Panie - odparł z oburzeniem - przecież ja jestem bezrobotny, a nie robotny!"
Marcin Wolski specjalnie dla Wirtualnej Polski