Mania i depresja w polityce
Jest to rzecz na tyle niepokojąca, że
powinna się tym zająć co prędzej medycyna. Nie wiem tylko, która z
jej licznych gałęzi. Czy wystarczy psychologia, czy raczej
właściwa będzie psychiatria. Idzie o to, że stan zdrowia osób
publicznych zmienia się w niepokojąco gwałtowny sposób w
zależności od tego, w jakiej roli występują - pisze w
"Rzeczpospolitej" Maciej Rybiński.
30.06.2004 | aktual.: 30.06.2004 07:16
Jako oskarżyciel taki delikwent jest pełen wigoru, sprawia wrażenie tryskającego zdrowiem, jest w stanie skrajnej, więc wyczerpującej ekscytacji, a mimo to trzyma się nad podziw krzepko. W każdym razie nie wykazuje żadnych objawów choroby, jeśli nie liczyć toczenia piany z ust i trudności z artykulacją myśli - podaje publicysta "Rzeczpospolitej".
Kiedy dziarski nad podziw oskarżyciel sam znajdzie się w roli oskarżonego, natychmiast jego fizyczne zdrowie podupada. Zaczyna cierpieć na liczne, bliżej niezdefiniowane dolegliwości, zwłaszcza kiedy już w ramach pierwszej pomocy przeszedł amputację immunitetu. Kwęka, jest słaby, zgorzkniały i pełen kwasów. Odbija mu się demokracją i państwem prawa. Moczy się godnością jednostki i kładzie się do łóżka na manipulację polityczną - podkreśla komentator "Rzeczpospolitej".
W zasadzie wszystkie te, zmienne objawy są podręcznikowym przykładem psychozy maniakalno-depresyjnej. Po fazie nienaturalnego pobudzenia i agresji następuje faza wyciszenia i melancholii. Sprawa jest jednak o tyle szczególna, że dotyczy polityków z pierwszych stron gazet, którzy decydują, a w każdym razie chcą decydować o życiu nas wszystkich. Już z tego względu powinno się traktować to ciężkie cierpienie jako osobną jednostkę chorobową i chorobę społeczną. Dotknięty nią może któregoś dnia dojść bowiem do władzy - i wtedy my wszyscy staniemy się ofiarami zmiennych stanów. Jednego dnia każdy Polak dostanie karę chłosty, grzywnę i konfiskatę majątku, a drugiego dnia kolorowy balonik i lizaka - pisze Rybiński w "Rzeczpospolitej".
Taka jest moja diagnoza cierpienia, na które zapadł Andrzej Lepper, który jako oskarżyciel polityków cieszył się najlepszym zdrowiem, a jako oskarżony przed sądem publicznym nagle zaniemógł. Nie jest oczywiście jedynym cierpiącym, bo choroba wydaje się być zakaźna. Jeśli się czegoś nie zrobi - szczepionki albo jeszcze lepiej izolacji i kwarantanny zakażonych - to zaczniemy się wszyscy najpierw opluwać, a potem ukrywać w szpitalach. Dojdzie do kolejnego kryzysu w służbie zdrowia, bo tego żaden budżet nie wytrzyma, żeby połowa obywateli była w sądzie, a druga połowa w szpitalu - konkluduje publicysta "Rzeczpospolitej". (PAP)