Magdalenka: druga strona medalu
Antyterroryści, którzy wystapili anonimowo w programie "Poza prawem" w telewizji publicznej, obciążyli swoich dowódców winą za źle zaplanowaną i zabezpieczoną ubiegłotygodniową akcję w Magdalence. Podczas próby ujęcia dwóch przestępców zginął policjant, a 17 zostało rannych.
13.03.2003 | aktual.: 13.03.2003 08:05
Uczestnicy akcji wystąpili w programie nie ukazując twarzy, tłumacząc, że obawiają się szykan ze strony przełożonych. Wskazali jako jedną z przyczyn tragedii - braki w uzbrojeniu oraz brak zaplecza medycznego. Mówili, że broń jaką dysponowali była stara, dziesięcioletnia, zacinała się. Niewystarczająca była też ilość amunicji; ci którzy dalej walczyli odbierali amunicję rannym.
Antyterroryści mówili też, że dowódcy wydali polecenie, by w jednostce zostawić broń długą, snajperską. Zaprzeczali, by znajdowała się ona, jak podawano, w samochodach na terenie przeprowadzanej akcji. Podkreślali, że teren był oświetlony i że z łatwością można było użyć do akcji snajperów.
Jeden z antyterrorystów powiedział też, że podczas akcji - mimo próśb policjantów - dowódcy nie uznali za konieczne obecności karetki, a jedynie skompletowanej przez samych policjantów apteczki. Inny z uczestników dodał, że policjant, który zginął podczas akcji, zmarł z powodu wykrwawienia.
Z zarzutami biorących udział w akcji nie zgodził się ich przełożony, nie wymieniony z nazwiska, przedstawiony jako "szef warszawskich antyterrorystów". Zarzuty uznał za niesprawiedliwe.
Komendant główny policji przyznał w rozmowie z dziennikarzami telewizji publicznej, że sygnalizowano mu zaniedbania. Wszystkie okoliczności akcji zbada powołana specjalnie w tym celu wewnętrzna komisja - powiedział TVP zastępca komendanta głównego policji Władysław Padło.
Już kilka dni temu pragnący zachować anonimowość policjant z oddziału antyterrorystycznego z Warszawy powiedział Informacyjnej Agencji Radiowej, że dowodzący akcją w Magdalence dopuścili się rażących błędów w przygotowaniu operacji i kierowaniu nią. Mówił, że policjanci domagali się na odprawie przed akcją, by uczestniczyły w niej ambulansy. Karetka dojechała po prawie godzinie od rozpoczęcia szturmu, gdy byli już ranni.
Także on mówił, że do Magdalenki nie zabrano długiej broni, a dowieziono ją po przyjeździe karetek i że brakowało amunicji. Ponadto, według informatora IAR, szkic terenu przedstawiony na odprawie nie odpowiadał rzeczywistości.
Według wstępnej ekspertyzy specjalistów Komendy Głównej Policji, szturm na dom w Magdalence, gdzie ukrywali się przestępcy podejrzani o udział w zabójstwie policjanta w Parolach przebiegł prawidłowo. Eksperci zgodnie orzekli, że nie było potrzeby, aby policjanci rozpoczynali szturm w obecności karetek pogotowia. Rzecznik prokuratury okręgowej w Warszawie Maciej Kujawski twierdził, że policjanta nie dałoby się uratować nawet gdyby na miejscu była karetka pogotowia. Jego zdaniem wynika to ze wstępnych opinii biegłych po sekcji zwłok zabitego. (mp)