"Kule latały jak w czasie ulewy" - ponad 70 zabitych
Ponad 70 osób zginęło, a dziesiątki zostały ranne, gdy służby bezpieczeństwa otworzyły ogień, żeby rozpędzić wielotysięczne antyrządowe demonstracje w kilku miastach Syrii - podała telewizja Al-Arabija. - Kule zaczęły latać nad naszymi głowami jak w czasie ulewy - relacjonował jeden z nich w mieście Izra, w prowincji Dara. Wśród zabitych jest 11-letni chłopiec.
22.04.2011 | aktual.: 27.04.2011 14:48
To najkrwawszy dzień w Syrii od rozpoczęcia demonstracji przeciwko reżimowi prezydenta Baszara el-Asada w połowie marca. Większość ofiar zginęła od kul, a część w wyniku zatrucia po rozpyleniu przez funkcjonariuszy gazu łzawiącego.
Opozycjoniści koordynujący masowe protesty przeciwko prezydentowi Baszarowi el-Asadowi zażądali zniesienia monopolu partii Baas na władzę i utworzenia demokratycznego systemu politycznego. Antyprezydenckie demonstracje organizowane co piątek po modłach regularnie stają się areną walk między ich uczestnikami a funkcjonariuszami służb bezpieczeństwa.
Burzliwe protesty w całym kraju
Co najmniej 15 osób zginęło w sumie w prowincji Dara, na południowym zachodzie, gdzie ponad miesiąc temu rozpoczęły się protesty. Wśród zabitych jest dziecko - twierdzą świadkowie. - Kule zaczęły latać nad naszymi głowami jak w czasie ulewy - relacjonował jeden ze świadków w mieście Izra, w prowincji Dara.
Dziewięciu manifestantów poniosło śmierć, gdy służby bezpieczeństwa spacyfikowały demonstrację w Dumie, na przedmieściach Damaszku. W innych peryferyjnych dzielnicach Damaszku zginęło w sumie sześć osób.
Kilka osób straciło ponadto życie, gdy służby spacyfikowały demonstracje w zachodnich miastach Hama, Latakia i Hims.
Do masowych protestów doszło też m.in. w znajdującym się na wybrzeżu mieście Banias, w północno-zachodniej części kraju, oraz w al-Kamiszli na północnym wschodzie, gdzie liczna jest mniejszość kurdyjska. Manifestanci kurdyjscy, chrześcijańscy i arabscy protestowali tam przeciwko korupcji.
Reuters podaje, że siły bezpieczeństwa strzelały do demonstrujących w mieście Hama, by nie dopuścić ich do miejscowej siedziby rządzącej krajem partii Baas. - Widzieliśmy dwóch snajperów na dachu budynku. Nikt z nas nie miał broni. Są ranni, być może dwóch zabitych - relacjonuje świadek.
40 tys. ludzi na ulicach stolicy
W stolicy kraju, Damaszku, zebrało się ok. 40 tys. ludzi. "Naród chce upadku reżimu" - skandowali demonstranci. Siły bezpieczeństwa otworzyły do nich ogień - co najmniej cztery osoby zostały ranne. Bezpieka użyła amunicji wobec demonstrantów także w mieście Hims; siedem osób odniosło obrażenia.
Informacje napływające od świadków trudno potwierdzić w niezależnych źródłach, ponieważ Syria wyrzuciła zagranicznych dziennikarzy i ograniczyła dostęp do najbardziej zapalnych miejsc.
Organizatorzy zapowiadali, że piątkowe protesty przeciwko reżimowi Asada będą największe, do jakich dotychczas doszło. Prezydent, który 11 lat temu odziedziczył władzę po swoim ojcu, próbuje powstrzymać opozycję, z jednej strony znosząc na przykład obowiązujący od prawie 50 lat stan wyjątkowy, a z drugiej brutalnie tłumiąc manifestacje.
Wśród demonstrantów pojawiają się jednak głosy, że ustępstwa nadeszły zbyt późno, a Asad nie zasługuje na kredyt zaufania. USA potępiają, ale nic nie robią
Stany Zjednoczone potępiły użycie przemocy podczas dzisiejszych demonstracji w Syrii, wezwały też zarówno stronę rządową, jak i opozycyjnych demonstrantów, do zakończenia zamieszek.
Rzecznik Białego Domu Jay Carney zapewnił, że Waszyngton bardzo uważnie śledzi rozwój wypadków w Syrii. Podkreślił, że Stany Zjednoczone ubolewają nad tym, iż doszło do aktów przemocy.
Postawa amerykańskiej administracji, która ogranicza się jedynie do werbalnych potępień, jest przedmiotem coraz większej krytyki. Były zastępca szefa Rady Bezpieczeństwa Narodowego Elliott Abrams nazwał politykę prezydenta Baracka Obamy "niekonsekwencją w obliczu brutalności".
"Niezależnie od kwestii praw człowieka mamy strategiczny interes w usunięciu reżimu Asada. Pozostaje on jedynym arabskim sojusznikiem Iranu, który przekazuje broń Hezbollahowi (radykalnemu ugrupowaniu szyickiemu) i za jego pośrednictwem kontroluje Liban, który graniczy z Izraelem. Upadek Asada byłby ogromnym ciosem dla ajatollahów i wielką korzyścią dla USA na Bliskim Wschodzie" - napisał Abrams w komentarzu dla tygodnika "National Review".
Republikańska przewodnicząca Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów Ileana Ros-Lehtinen zarzuciła administracji Obamy, że "ignoruje" poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa USA, jakie stwarza Syria. Wezwała do wprowadzenia "surowych sankcji wobec reżimu syryjskiego".
Przedstawiciele administracji twierdzą jednak, że w istocie nie mają wielu środków nacisku na Syrię, gdyż sankcje wobec tego kraju za sponsorowanie terroryzmu już dawno zostały wprowadzone.
W istocie wszakże za powściągliwością Waszyngtonu - jak zauważa "Washington Post" - kryją się inne względy: niepokoje, że po obaleniu Asada władzę w Syrii może objąć reżim jeszcze gorszy z punktu widzenia interesów USA i Izraela.
"Chodzi m.in. o to, że administracja nie chce zwiększać czynnika niepewności w napiętym procesie pokojowym między Izraelem a Palestyńczykami. Turcja i inni sojusznicy USA w regionie obawiają się zastąpić kogoś tak znanego jak Asad kimś nieznanym" - czytamy w artykule "Washington Post".
Administracja USA liczy nawet, że Asad może w końcu okazać się "reformatorem" - tak mówiła o nim w zeszłym miesiącu sekretarz stanu Hillary Clinton.
"Chcemy demokracji!"
Organizatorzy zapowiadali, że protesty przeciwko reżimowi prezydenta Baszara el-Asada będą największe, do jakich dotychczas doszło. Prezydent, który 11 lat temu odziedziczył władzę po swoim ojcu, próbuje powstrzymać opozycję z jednej strony, znosząc na przykład obowiązujący od prawie 50 lat stan wyjątkowy, a z drugiej brutalnie tłumiąc manifestacje.
Wcześniej podano, że przedstawiciele Lokalnych Komitetów Koordynacyjnych z różnych regionów Syrii wydali pierwsze od rozpoczęcia protestów pięć tygodni temu wspólne oświadczenie. Napisali w nim, że "żądania wolności i godności mogą być zrealizowane wyłącznie poprzez pokojowe przemiany demokratyczne".
"Uwolnieni muszą być wszyscy więźniowie sumienia. Obecny aparat bezpieczeństwa musi być zlikwidowany i zastąpiony instytucjami wyposażonymi w odpowiednią jurysdykcje i działającymi zgodnie z prawem" - podkreśla opozycja w oświadczeniu.
Od czasu rozpoczęcia protestów 18 marca w demonstracjach zginęło ponad 220 ludzi.