PublicystykaMarcin Makowski: Jeśli Dzwon Zygmunta nie zabije już dla Wisły, sami będziemy winni

Marcin Makowski: Jeśli Dzwon Zygmunta nie zabije już dla Wisły, sami będziemy winni

Szemrani inwestorzy, którzy chorują w samolocie przed wysłaniem przelewu, gangsterskie interesy załatwiane na zapleczu klubu, maczetowe pojedynki traktowane jak regionalny folklor. Upadek Wisły Kraków to w jakimś sensie obraz polskiej piłki w pigułce. A ta, albo przetrwa terapię szokową, albo jak w memie z uśmiechniętych bohaterem kreskówki w płonącym pokoju powie: ”jest świetnie”.

Marcin Makowski: Jeśli Dzwon Zygmunta nie zabije już dla Wisły, sami będziemy winni
Źródło zdjęć: © WP.PL | Maciej Kmita
Marcin Makowski

04.01.2019 | aktual.: 04.01.2019 12:33

”Jak długo na Wawelu, Zygmunta bije dzwon, Tak długo nasza Wisła, Zwyciężać będzie wciąż” - śpiewają kibice Wisły w oficjalnym hymnie klubu, który jak twierdzą fani Cracovii, został im przed wojną wykradziony i przerobiony na obecnie znaną wersję. I faktycznie, w ciągu ostatnich tygodni Dzwon Zygmunta zabrzmiał dwukrotnie - raz obwieszczając smutną wiadomość o śmierci bpa Tadeusza Pieronka, cztery dni później ogłaszając nadejście nowego roku. Wszystko wskazuje jednak na to, że przez długi czas nie zabije już dla Wisły.

Nie trzeba być wielkim kibicem - bo ani na takiego nie pozuję, ani za znawcę polskiego futbolu się nie uważam - żeby mieszkając w Krakowie widzieć, że na tę katastrofę zanosiło się od dawna. Łudziliśmy się nadzieją, że derby w Ekstraklasie są wpisane w DNA tego miasta tak samo, jak obwarzanki i korki na alejach Trzech Wieszczów. I nawet, gdy po meczu na Reymonta Cracovia w sezonie 2011/2012 spadała do I ligi, żegnano ją z łezką w oku puszczając z głośników „Time To Say Goodbye” Andrea Bocellego. A, że z sektora gości w ramach odpowiedzi leciały krzesełka, cóż, taki mieliśmy klimat. I tak trwaliśmy sobie w letargu, maczetowe wojenki gangusów traktując jak regionalny folklor. Fakt, że niektórzy z nich pozakładali garnitury i weszli do władz Towarzystwa Sportowego, interesował jedynie bardziej wścibskich społeczników i dziennikarzy.

Tymczasem dzisiaj Wiśle, klubowi który ograł Barcelonę, ze stadionem w centrum większym od Southampton i Leicester City, grozi rozkład i upadek. A może on już nastąpił? W końcu gdy kilka dni temu jak co tydzień przychodziłem grać na hali Wisły, wchodząc po schodach z dumnie wymalowanym graffiti siłowni ”White Star Power” do niedawna zarządzanej przez niesławnego ”Miśka”, nie wiedziałem ani kto tym obiektem będzie zarządzał, ani ile jeszcze czasu w budynku na Reymonta pobiegamy. Gdy po meczu trzeba się było składać po 12 zł od głowy za wynajem sali, żarty o tym, że lepiej nie wysyłać ich przelewem bo może nie dojść, były bardziej gorzkie niż śmieszne.

Dlaczego? Bo po prostu przez dekady łatwiej było przymknąć oczy na trawiącą nie tylko Wisłę, ale niemal całą polską piłkę patologię, która ze sportem dawno miała tyle wspólnego co handlowanie amfetaminą ze zdrowym stylem życia. Ustawianie spotkań (kto pamięta jeszcze afery z Górnikiem Łęczna, rewelacyjnym beniaminkiem, któremu udowodniono sprzedanie bodaj 20 meczów?), przekręty za klubowe pieniądze, pseudokibice w biały dzień zławiający interesy mafijne, fatalny poziom sportowy i organizacyjny.

Kambodżański inwestor który zachorował w samolocie przed wysłaniem przelewu mającego uratować Wisłę to jedynie tragikomiczny epilog na oczach całej Polski, w dramacie który trawił to miasto i Ekstraklasę po cichu od lat. Bo jeśli polska liga czegoś uczy to chyba tylko tego, że nie ma klubów za dużych, żeby nie mogły upaść. Tak jak bank Lehman Brothers, albo Titanic, ”którego nawet sam Pan Bóg nie zatopi”. A gdy idą na dno, za nimi powoli upadają społeczności, które wytworzyły. A na koniec jakaś część tożsamości miasta. Górnik Zabrze, Polonia Warszawa, Stal Mielec i ŁKS - gdzie dzisiaj są wspomnienia o ich potędze? Nie wiem czy taki będzie również epilog klubu z Reymonta, ale jeżeli w całej tej historii jest światełko w tunelu, może polega ona na terapii szokowej, którą trzeba przejść, zanim zacznie się budować klub od podstaw, na zdrowych fundamentach. Przypadek Pogoni Szczecin czy Widzew Łódź pokazuje, że jeżeli duma kibicowska jest czymś trwałym, do klubu przyjdą nowe i uczciwe osoby, a zamiast jego choroby leczyć objawowo, postawi się na ostre cięcia, mozolna odbudowa jest możliwa.

Nie wiem, czy Wisła tego właśnie potrzebowała, czy Kraków będzie musiał przełknąć tę gorzką pigułkę, ale nie da się leczyć raka witaminą C. Wierzę jednak w to, że jeśli klub ma prawdziwych kibiców, a wiem, że tacy istnieją, wszystko prędzej czy później wróci na właściwe tory. A Dzwon Zygmunta znowu zabije, a my będziemy już wtedy mądrzejsi, a tymi co trzeba zainteresuje się prokuratura.

Albo po prostu jestem naiwny, nic się nie zmieni, a Polskę pseudoinwestorzy z Trzeciego Świata nadal będą traktować jak piłkarską prowincję. Tylko później nie płaczmy, że odpadamy pucharach z drużynami kelnerów z Wysp Owczych. Jeśli nie będziemy umieli się zmienić, na tyle będziemy zasługiwać.

Marcin Makowski dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
Zobacz także
Komentarze (0)