05.03.2015 r., Lubin, Mariusz Grabowski na konferencji przed Galą Boksu Zawodowego © East News | P.Dziurman/REPORTER

Kradzież, oszustwo, porwanie. Przestępcza przeszłość twórcy Gromdy

Szymon Jadczak

Mariusz Grabowski - twórca Gromdy, organizacji promującej walki na gołe pięści, oraz współpracującej z Telewizją Polską bokserskiej grupy Tymex Boxing Promotion, był skazany m.in. za pomoc przy porwaniu biznesmena. Ujawniamy ciemną przeszłość znanego promotora bokserskiego.

Przed kilkoma tygodniami przez sportowe środowisko przetoczyła się gwałtowna burza, gdy Marcin Najman przed jedną z gal MMA zaprezentował jako współpracownika Andrzeja Zielińskiego ps. "Słowik" – byłego szefa mafii pruszkowskiej. Wielu dziennikarzy – z Krzysztofem Stanowskim na czele – uważało, że osoby z taką gangsterską przeszłością, nawet jeśli odsiedziały swoje wyroki, nie powinny być zapraszane na sportowe salony. Wówczas całe środowisko takiemu podejściu przyklasnęło.

Mariusz Grabowski podpisał umowę z Telewizją Polską, czyli publicznym nadawcą finansowanym z publicznych pieniędzy, na organizację gal bokserskich. I dlatego o nim piszemy. Od kontrahentów TVP należy wymagać nieposzlakowanej opinii, przestrzegania prawa i norm etycznych. Przeszłość Grabowskiego, ps. "Grabek", opisywanego dziś przez nas, to kradzież z włamaniem, oszustwo i współudział w porwaniu dla okupu.

Tekst opieramy na aktach sądowych, do których dostępu udzielił nam Sąd Okręgowy w Radomiu.

ALBERT CZYŚCI SIĘ DO SPODU

Albert W. nie jest dobrym człowiekiem. Właściwie trzeba powiedzieć, że to wyjątkowo niebezpieczna postać. Bandyta, który na koncie ma porwania, rozboje, handel bronią i materiałami wybuchowymi oraz całą paletę innych czynów zakazanych. Człowiek, który żył z krzywdzenia ludzi i regularnie trafiał do więzienia. W półświatku cieszył się "szacunkiem", a po wyjściu zza krat zawsze wracał do łamania prawa.

Ale nawet taki recydywista jak Albert W. bał się Mariusza Grabowskiego.

Na szczęście policjanci CBŚP z Katowic pomogli Albertowi W. przełamać ten strach. Nie wiemy, jakich metod użyli. Ale wiemy, że skutecznie namówili bandytę do wyspowiadania się ze wszystkich popełnionych przestępstw. "Chcę się wyczyścić do spodu" - stwierdził w pewnym momencie Albert. To był przełom w śledztwie, które zakończyło się wsadzeniem Mariusza Grabowskiego za kraty.

Polska lat 90. nie była bezpiecznym krajem. Po upadku komunizmu kraj podupadł ekonomicznie, struktury państwowe przestały działać w wielu miejscach. Za to pojawił się nieucywilizowany wolny rynek, szybko rosnące firmy i duże pieniądze. Wymarzone warunki dla rozwoju zorganizowanej przestępczości. Oprócz najsłynniejszych gangów, czyli "Pruszkowa" i "Wołomina", istniały dziesiątki innych grup. Przestępcy panoszyli się bezkarnie, policja często była bezradna. Symbolem potęgi bandytów było zabójstwo komendanta głównego policji Marka Papały pod jego domem w Warszawie w czerwcu 1998 r.

W takim środowisku zaczynał Albert W.

PIONEK Z PIONEK

Bandycką karierę rozpoczął w 1996 r. w Pionkach pod Radomiem. "Miałem 22 lata, zajmowałem się drobnymi przestępstwami, lecz cały czas chciałem się rozwijać" - opowiadał. W ramach rozwoju W. z kolegą postanowili włamać się do firmy budowlanej w Pionkach. Ukradli stamtąd wiertarki, szlifierki i inne narzędzia. Włam się udał, ale pojawiły się problemy. O wszystkim dowiedział się niejaki Andrzej L. Mężczyzna uważał się za lidera świata przestępczego w Pionkach i zażądał od Alberta W. 1000 dolarów za działanie na jego terenie.

I wtedy w wyjaśnieniach Alberta W. po raz pierwszy pojawia się Mariusz Grabowski.

Ceremonia ważenia przed galą boksu zawodowego Budweld Boxing Night w Ostrowcu Świętokrzyskim, 18.06.2015 r. Na zdjęciu Mariusz Grabowski
Ceremonia ważenia przed galą boksu zawodowego Budweld Boxing Night w Ostrowcu Świętokrzyskim, 18.06.2015 r. Na zdjęciu Mariusz Grabowski © East News | Reporter, Łukasz Dziekan

"Wiedziałem, że L. ma poważanie w Pionkach, ale nie chciałem się nikomu opłacać. Wiedziałem, że większe wpływy od niego ma w Pionkach Mariusz Grabowski. (...) W zasadzie to w tym czasie Grabowski rządził w Pionkach, nikt mu nie wchodził w drogę. Ja zacząłem pracować dla niego. Praktycznie codziennie dokonywaliśmy jakichś przestępstw" - opowiadał Albert W.

W kolejnych zdaniach W. wymienia bandytów poznanych dzięki Grabowskiemu, z którymi popełniał kolejne przestępstwa. Mieli się zajmować m.in. handlem narkotykami i nielegalnym alkoholem oraz wprowadzaniem do obiegu fałszywych pieniędzy, handlem bronią i materiałami wybuchowymi.

Albert W. składał wyjaśnienia przed policjantami z CBŚP przez osiem miesięcy. Zajmują one w aktach kilkaset stron. Kolejnym etapem śledztwa było weryfikowanie jego słów. Policjanci i prokuratorzy analizowali setki umorzonych spraw i konfrontowali je z relacjami Alberta W. To kolejne dziesiątki tomów akt. Potem Alberta W. czekały tygodnie eksperymentów procesowych, czyli wycieczki, głównie po Radomiu i okolicach, podczas których skruszony gangster wskazywał miejsca przestępstw i ukrycia łupów, pokazywał, gdzie mieszkali jego koledzy-przestępcy, a gdzie ich ofiary. Wszystko - udokumentowane na zdjęciach - można obejrzeć we wspomnianych aktach. Dom Mariusza Grabowskiego też.

O Grabowskim Albert W. mówił, że "na przestępstwach zaczął się dorabiać w latach 90. Skupował duże ilości biżuterii od złodziei. Złoto przechowywał w szafkach kuchennych, a gotówkę w lodówce". Relacja W. to fascynująca opowieść o świecie przestępczym z początków III RP.

W toku śledztwa policjanci i prokuratorzy odrzucili z opowieści Alberta W. wszystkie przestępstwa, które się przedawniły lub na które nie było wystarczających dowodów. I ruszyli zatrzymywać kolegów skruszonego bandyty.

Po Mariusza Grabowskiego policjanci z CBŚP przyszli o godz. 6 rano 18 marca 2010 r. Mężczyzna został zatrzymany w domu w Pionkach. Zabezpieczono też trzy samochody, quada, złoto i ponad 60 tys. gotówki. W sumie postawiono mu 11 zarzutów: dotyczących kradzieży z włamaniem, handlu narkotykami, oszustw, handlu bronią, pomocy przy kradzieży, paserstwa oraz pomocy przy porwaniu człowieka. Sąd uznał zarzuty za na tyle poważne, że nakazał umieszczenie Grabowskiego w areszcie. "Grabek" siedział tam ponad rok. Wyszedł 13 lipca 2011 r.

Podczas przesłuchań w śledztwie Grabowski odmawiał składania wyjaśnień i do niczego się nie przyznawał. Gdy doszło do konfrontacji z Albertem W., też wszystkiemu zaprzeczył. Pod koniec 2010 r. sprawa trafiła do sądu - oprócz "Grabka" akt oskarżenia objął 17 innych osób, które zostały oskarżone o 124 przestępstwa.

ZAANGAŻOWANY, AKTYWNY, SKAZANY

Proces przed Sądem Okręgowym w Radomiu trwał niemal pięć lat. W tym czasie Mariusz Grabowski zdążył (w 2013 r.) uruchomić Tymex Boxing Promotion - firmę, która w kolejnych latach współpracowała m.in. z TVP i znanym komentatorem sportowym Mateuszem Borkiem. Przed sądem "Grabek" przekonywał, że jest biznesmenem, który od 1998 r. prowadzi firmę Tymex, zajmującą się stolarką okienną. I że jest przykładnym obywatelem, a Albert W. pomawia go z zemsty za stare, nierozliczone sprawy.

Czytając akta, można odnieść wrażenie, że na ratunek Mariuszowi Grabowskiemu rzuciły się całe Pionki i okolice. W aktach znajdujemy kilkanaście pism z podziękowaniami dla Tymexu i Grabowskiego: władze Pionek dziękują, że ufundował sztandar dla miasta za tysiąc złotych. Radomski Okręgowy Związek Piłki Nożnej zapewnia, że Grabowski był aktywnym i zaangażowanym działaczem, klub Korona Kielce dziękuje za wspieranie sportu młodzieżowego, a niepełnosprawni za zorganizowanie regat kajakowych. I wiele innych zachwytów oraz pochwał dla "Grabka".

Wśród tych pochwał i zachwytów łyżką dziegciu jest opinia kuratora z wywiadu środowiskowego. W piśmie czytamy, że "Grabek" słynie w lokalnej społeczności z pomnażania majątku, ale dziwnym trafem ludzie boją się o nim rozmawiać. "Na wiele pytań zarówno wśród lokalnej społeczności jak i wśród policjantów panuje zgodne milczenie" - czytamy w raporcie.

Ostatecznie sąd wydał wyrok 23 października 2015 r. W uzasadnieniu czytamy, że Albert W. jako mały świadek koronny jest wiarygodny. "Znamienne jest, że W. obciążał przede wszystkim siebie, a inne osoby wskazywał dlatego, że miały związek bezpośrednio z przestępstwami, których i on dokonał. W. konsekwentnie przywołuje osoby, wiele szczegółów popełnianych przestępstw i charakterystyczne zachowania danych osób. Gdy nie jest pewny udziału tych osób, to to mówi" - uzasadniał sędzia.

Wszystkie wątpliwości rozstrzygano na korzyść oskarżonych, dlatego Grabowski został uniewinniony od zarzutów dotyczących handlu narkotykami, bo Albert W. nie pamiętał dokładnie szczegółów transakcji.

Mariusz Grabowski na Budweld Boxing Night, 30.09.2017 r. w podwarszawskich Łomiankach
Mariusz Grabowski na Budweld Boxing Night, 30.09.2017 r. w podwarszawskich Łomiankach© Newspix | FOT. DOMINIK BUZE/FOTOPYK

SKRĘPOWANE NOGI, SKRĘPOWANE RĘCE, WOREK NA GŁOWIE

Finalnie Mariusz Grabowski został skazany na 2,5 roku więzienia za trzy przestępstwa. Zwłaszcza jedno z nich budzi wyjątkową odrazę podczas lektury akt - pomoc w porwaniu biznesmena z Pomorza.

Wszystko zaczęło się w areszcie, do którego Albert W. trafił pod koniec lat 90. za handel narkotykami. Poznał tam Henryka G. ps. "Cygan", warszawskiego gangstera. G. proponował potem W. udział w różnych przestępstwach. Z kolejnym pomysłem odezwał się wiosną 2002 r. Miał wytypowanego biznesmena, którego chciał porwać dla okupu, ale szukał miejsca, gdzie można byłoby go bezpiecznie przetrzymywać.

Albert W. stwierdził, że jego kumpel Mariusz Grabowski ma dom na wsi pod Pionkami. I jeśli się zgodzi, wchodzą w to porwanie. Według wyjaśnień skruszonego przestępcy, "Grabek" zgodził się ze względu na potencjalnie duży zarobek. W tym momencie była mowa o 500 tysiącach dolarów okupu do podziału.

Ludzie "Cygana" zaczęli przygotowania do porwania. Jakiś czas potem W. odebrał telefon od kumpla z kryminału. "Czy ten kojec dla wściekłego psa będzie gotowy na dziś lub jutro?" - padło pytanie, które było równocześnie umówionym znakiem wywoławczym.

Gdy Henryk G. z dwiema kobietami zwabili biznesmena do Radomia pod pozorem załatwienia kredytu na korzystnych warunkach, Albert W. wziął od Mariusza Grabowskiego klucze do domu jego matki w Cudnowie pod Pionkami. I poinformował "Grabka", że zaraz trafi tam porwany.

Do porwania doszło ok. godz. 15:00 na drodze wylotowej z Radomia. Biznesmen został skrępowany, związano mu ręce i nogi, na głowę narzucono worek. Bandyci straszyli, że przestrzelą mu kolana, jeśli nie będzie współpracował, a jego rodzina nie zapłaci pół miliona dolarów okupu. Albert W. wpuścił porywaczy do domu w Cudnowie, a sam pojechał do Grabowskiego.

"Ja jeszcze kupiłem i zawiozłem im jedzenie, a następnie pojechałem do Pionek do Mariusza Grabowskiego do Tymexu lub do jego domu. Powiedziałem mu, że ten porwany już jest w mieszkaniu i jak wygląda cała sytuacja. Grabowski przyjął to do wiadomości bez słowa" - zeznał Albert W.

Kilka godzin później do Grabowskiego zadzwoniła ciotka, że ktoś rozwala mu dom. Okazało się, że to policyjni antyterroryści odbili zakładnika i zatrzymali bandytów. Sąd w Radomiu nie miał wątpliwości co do winy Grabowskiego. "Grabowski wiedział, czym zajmuje się Albert W. i akceptował to. (...) To dzięki pomocnictwu Grabowskiego sprawcy posiadali swobodne i pewne warunki do porwania człowieka. I Grabowski musiał mieć tego świadomość" - czytamy w uzasadnieniu.

Oprócz tego sąd uznał, że Grabowski jest winny kradzieży z włamaniem fiata 126p ("Grabek" miał na tym zarobić tysiąc złotych) oraz pomocy przy oszustwie. Wiosną 1999 r. ekipa "Grabka" skontaktowała się z biznesmenem handlującym telefonami w Opocznie. Ustalili, że Albert W. upozoruje włamanie do jego firmy, wyniesie aparaty i karty SIM, a potem wszyscy podzielą się dodatkowo pieniędzmi z ubezpieczenia od kradzieży. Plan udało się zrealizować, chociaż z niewielkimi problemami. Bo Albert W. wszedł do firmy przez uchylone okno, pozostawione przez właściciela. I zamiast zostawić ślady włamania wyrwał rurę z wodą, co skończyło się zalaniem pomieszczenia. Ubezpieczyciel kwestionował włamanie, ale ostatecznie wypłacił 178 tys. złotych, które przestępcy podzielili między siebie.

Winę "Grabka" za bezsporną uznał też sąd apelacyjny, który stwierdził, że sąd niższej instancji "sprostał regułom rzetelnego procesu i z niezwykłą wręcz starannością dokonał oceny dowodów". W 2016 r. Mariusz Grabowski został prawomocnie skazany na 2,5 roku więzienia. W 2018 r. Sąd Najwyższy oddalił kasację w tej sprawie i "Grabek" wrócił za kraty. Według danych przekazanych nam przez rzecznika Sądu Okręgowego w Radomiu Grabowski siedział od sierpnia 2018 r. do października 2019 r. W tym czasie ominęło go kilka gal organizowanych przez Tymex Boxing Promotion. Ale już w 2020 r. założył Gromdę – federację walk na gołe pięści.

GWIAZDY "GROMDY: OBCINAJĄ USZY, BIJĄ DZIECI, SPRZEDAJĄ NARKOTYKI

W walkach Gromdy udział brali kibole oskarżani o handel narkotykami. Jej gwiazdą był m.in. Krystian K., ps. "Tyson", pseudokibic Elany Toruń, zwycięzca gali w grudniu 2020 r. "Tyson" trafił do ringu prosto z aresztu. Kilka tygodni wcześniej prokuratura oskarżyła go o ciężkie pobicie kibica Zawiszy Bydgoszcz. Ekipa "Tysona" skopała ofiarę do nieprzytomności, złamała mu trzy żebra i nos, a następnie rozebrała z ciuchów w barwach konkurencyjnego klubu. W lutym 2021 r. "Tysona" zatrzymali policjanci z CBŚP pod zarzutem handlu narkotykami na wielką skalę. Mężczyzna znowu trafił do aresztu.

Z kolei Nikodem "Nikoś" Ch., który walczył podczas Gromdy w sierpniu 2021 r., miesiąc później został skazany na cztery lata za pobicie trzyletniego dziecka. "Nikoś" najpierw straszył bawiące się dzieci, a potem w jedno z nich rzucił kamieniem, powodując u niego ciężkie obrażenia. Z kolei w czerwcu 2021 r., czyli dwa miesiące przed występem u Grabowskiego, "Nikoś" pobił do nieprzytomności bezdomnego i pociął mu uszy. Nie trafił do aresztu, bo sąd spóźnił się z terminem rozprawy aresztowej.

Walki na gołe pięści są dla Grabowskiego bardzo dobrym interesem. Jak wynika z danych firmy prowadzącej tę działalność (wspólnikiem Mariusza jest w niej jego syn Marcel), spółka w 2020 roku przyniosła 395 tys. zł zysku.

Już osiem miesięcy po wyjściu z zakładu karnego właściciel firmy organizującej walki tych bandytów podpisał uroczyście umowę o współpracy z TVP na pokazywanie tradycyjnych gal bokserskich. Grabowski od lat rozwija bowiem także biznes oparty na tradycyjnym boksie pod marką Tymex Boxing Promotion.

"AS W RĘKAWIE"

- Wszystkie asy są w naszych rękawach. Teraz już nie ma litości, nie będziemy się niczym zasłaniać i musimy ten polski boks odbudować. I cieszę się że dwaj ważni partnerzy do nas dołączają - na twarzy Marka Szkolnikowskiego, dyrektora TVP Sport, widać było autentyczną radość, gdy w czerwcu 2020 r. ogłaszał, że Telewizja Polska właśnie podpisała umowę z Mariuszem Grabowskim reprezentującym Tymex Boxing Promotion oraz komentatorem sportowym Mateuszem Borkiem.

Podpisana na trzy lata umowa opiewa na pokazanie przez TVP minimum 18 gal bokserskich zorganizowanych przez obie spółki. Na konferencji prasowej Mateusz Borek zaznaczył, że gal może być więcej, ponieważ firmy będą starały się też organizować je nie tylko w soboty, lecz także w piątki z mniej znanymi pięściarzami. - Chcę dać powiew świeżości w Telewizji Polskiej - dodał Borek.

Pionki Tymex Boxing Night 17, 21.05.2021 r., na zdjęciu Mariusz Grabowski oraz Mateusz Borek
Pionki Tymex Boxing Night 17, 21.05.2021 r., na zdjęciu Mariusz Grabowski oraz Mateusz Borek© East News | TOMASZ RADZIK

Borek i Grabowski znają się co najmniej od 2015 r. W listopadzie tamtego roku polski bokser Mariusz Wach stoczył walkę z Rosjaninem Aleksandrem Powietkinem. Do starcia doszło w Kazaniu. Z Polski za Wachem pojechała do Rosji grupa znajomych, współpracowników i dziennikarzy, wśród nich Grabowski oraz Borek. Na zdjęciu wykonanym wtedy w Moskwie widzimy Grabowskiego, Borka i… znanego gangstera Andrzeja Z., ps. "Słowik", szefa mafii pruszkowskiej, witającego się z Borkiem. Według informacji Wirtualnej Polski "Słowik" był wtedy w gronie znajomych Wacha, zaproszony jako gość specjalny. Ekipa świętowała wtedy w Moskwie urodziny Borka.

Od niemal samego początku kariery promotora Borek współpracował z Mariuszem Grabowskim. "Ja z Mateuszem bardzo dobrze się rozumiem. A wiadomo, że już sama współpraca z Mateuszem to przyjemność. (...) Mateusz przed pierwszą swoją galą mówił, że chce się pobawić, że chce zobaczyć jak to wygląda. Dziś myślę, że ta zabawa okazała się naprawdę fajna i możemy razem zrobić wiele dobrego dla polskiego boksu" - mówił w grudniu 2017 r. Mariusz Grabowski w wywiadzie dla boxing.pl. Miał już wtedy na koncie prawomocny wyrok z 2016 r. - 2,5 roku więzienia.

Z kolei Borek w wywiadzie dla se.pl w styczniu 2022 r. mówił: "My z Mariuszem Grabowskim nie dzielimy naszych zawodników, że ktoś jest z Tymeksu, a ktoś z MB. Po prostu współpracujemy i robimy te wszystkie gale razem, wspólnymi siłami". I rzeczywiście, na zdjęciach i nagraniach z gal często widać obu panów obok siebie. No chyba, że Grabowski akurat nie mógł dotrzeć na galę, bo siedział w więzieniu. A siedział – przypomnijmy - od sierpnia 2018 r. do października 2019 r.

Andrzej Z. ps. "Słowik", Mateusz Borek, Mariusz Grabowski
Andrzej Z. ps. "Słowik", Mateusz Borek, Mariusz Grabowski© WP | wp

Pytania dotyczące współpracy z Mariuszem Grabowskim wysłaliśmy TVP. "W obowiązującym porządku prawnym, przy tego rodzaju zamówieniu Telewizja Polska nie ma podstaw, by żądać zaświadczenia o niekaralności od wykonawcy lub jego organów. Informacje z tego zakresu mają charakter wrażliwych danych osobowych i chronione są przez odpowiednie przepisy RODO. Telewizja Polska nigdy nie była zainteresowana Gromdą, ponieważ taka rywalizacja nie ma nic wspólnego ze sportem" - odpisał nam zespół rzecznika TVP.

Mateusz Borek nie odpowiedział na nasze pytania.

Poniżej publikujemy odpowiedzi przesłane nam przez Mariusza Grabowskiego (zachowaliśmy oryginalną pisownię).

Kiedy poznał Pan Alberta W.? 

"Nie pamiętam okoliczności ani daty poznania pana W. Od wydarzeń do których pan się odwołuje w kolejnych pytaniach minęło ponad 20 lat".

Na podstawie wyjaśnień Alberta W. został Pan prawomocnie skazany na 2,5 roku więzienia. Czy uważa Pan ten wyrok za sprawiedliwy?

"Nie na podstawie wyjaśnień, a co należy podkreślić przez pomówienie przez Pana W. posiadającego co istotne status świadka koronnego, który chciał uniknąć kary, otrzymałem wyrok 2,5 roku pozbawienia wolności. Nie będę komentował tego wyroku sądowego. Wszyscy dobrze wiemy, że nie każdy wyrok sądowy w naszym kraju jest wyrokiem sprawiedliwym i wydanym w oparciu o rzeczywisty przebieg zdarzeń. Powstają o tym nawet już filmy".

Sądy dwóch instancji uznały, że jest Pan winny pomocy przy porwaniu człowieka. Dlaczego zdecydował się Pan udzielić pomocy porywaczom?

"Proszę w tym miejscy o wyważenie i precyzję używanych słów i sformułowań. Pan jako dziennikarz jest zobowiązany do zachowania szczególnej staranność i rzetelność przy zbieraniu materiałów prasowych jednocześnie ze sprawdzeniem zgodności z prawdą uzyskanych wiadomości. Przepisy prawa zakazują panu posługiwania się półprawdami i insynuowaniem nieprawdziwych zarzutów. Brak Pana precyzji może narażać moje dobra osobiste. Teraz wyjaśnię, i proszę o wyraźne podkreślenie: Oświadczam, że nigdy nie udzielałem pomocy przy porwaniu człowieka. Jedyną osobą która pomawiała mnie o to jest wspomniany wyżej świadek koronny, który sam chciał uniknąć kary. Rzetelność wymaga również aby pan wspomniał o tych wszystkich pomówieniach i fantazjach światka koronnego z których zostałem uniewinniony. Coś musiało się ostać bo jak by cały ten wymiar sprawiedliwości wyglądał, że zupełnie bezproduktywnie wydano tyle pieniędzy na tego pana W. Sama sprawa trwała kilkanaście lat. Tak to działa. A konsekwencje czasami ponoszą niewinni tak jak to było w moim przypadku".  

Według dokumentów sądu penitencjarnego do 13 października 2019 r. powinien Pan przebywać w zakładzie karnym. Tymczasem 3 i 4 października 2019 r. był Pan na gali boksu w Częstochowie. Może Pan to wytłumaczyć?

"Proszę pana. Ja nie muszę i nie będę się tutaj przed panem tłumaczył z mojej obecności na gali boksu w Częstochowie w roku 2019. Ogólnie poinformuje Pana, że można opuszczać za zgodą, wiedzą i pozwoleniem pewnych osób zakład karny. Nie jest to zakazane. Niech pan nie szuka na siłę sensacji".   

W jakich okolicznościach poznał Pan Andrzeja Z. ps. "Słowik"?

"Nie pamiętam okoliczności ani daty poznania Pana Andrzeja Z. Powszechnie wiadomym jest, że Andrzej Z. to fan boksu i boksu zawodowego, a w szczególności talentu Andrzeja Gołoty. Ja również interesuje się boksem od dawna i od lat organizuję gale bokserskie. Każdy może kupić bilet na galę. Nie utrzymuję relacji z Andrzejem Z. Proszę nie dorabiać żadnych teorii".

W jakim charakterze pojechał Pan m.in. z Mateuszem Borkiem oraz Andrzejem Z. do Rosji w listopadzie 2015 r.? 

"Celowo umknęło Panu, że w listopadzie 2015 r. w Rosji ( w Kazaniu) nasz zawodnik Polak - Mariusz Wach walczył z mistrzem świata Aleksandrem Powietkinem. Mariusz Wach wówczas odbudowywał swoją karierę, walczył na moich galach, współpracowaliśmy. Dzięki startom na moich imprezach dostał walkę o pas mistrza świata w Kazaniu. Pojechałem tam z tzw. Team Wach" i wspierałem zawodnika Mariusza Wacha, z którym współpracowałem. Mateusz Borek pojechał tam z ramienia telewizji Polsat jako korespondent i nie podróżowaliśmy wspólnie. Nie zapraszałem i nie organizowałem wyjazdu Andrzeja Z. do Kazania. Mógł być tam jako kibic, nie znam szczegółów. Pana pytanie zdaje się sugerować, że pojechaliśmy tam wspólnie razem. Mylnie pan zakłada. Mija się pan z prawdą. Tak nie było i wypraszam sobie takie insynuacje"   .

Od kiedy współpracuje Pan z Mateuszem Borkiem?

"Mateusz Borek był dziennikarzem, który zajmował się boksem z ramienia stacji telewizyjnej  Polsat. Nie pamiętam dokładnie daty naszego poznania. Chyba od 2013 organizowałem gale boksu zawodowego dla telewizji. Mateusz był wtedy ich dziennikarzem i siłą  rzeczy współpracowaliśmy. Tak to się zaczęło".

Czy informował Pan Mateusza Borka o swojej kryminalnej przeszłości i ciążącym na Panu wyroku? 

"Nie pamiętam czy i kiedy, o tym rozmawialiśmy. Pewne sprawy były komentowane w kuluarach ja nie ukrywam swojej przeszłości. Od wielu lat, jestem przedsiębiorcą, płacę podatki, otrzymuje nagrody i liczne wyróżnienia. Zapomniałem już dawno o sprawach sprzed ponad 20 lat. Podkreślam, że nie czułem się winny nic złego nie zrobiłem. Sąd uznał inaczej, wyjaśniłem to panu dlaczego tak było mojej opinii i nie wracajmy już do tego. To historia."

W walkach Gromdy biorą udział zawodnicy z kryminalną przeszłością, w tym Krystian K. (rozboje, pobicia, handel narkotykami) oraz Nikodem Ch. (ciężkie pobicie 3-letniego dziecka oraz skatowanie bezdomnego). Dlaczego promuje Pan takich ludzi?

"Zaznaczmy, na Gromda walczą zawodnicy a nie żadni przestępcy. Podczas naboru w szczególności interesują nas umiejętności sportowe a nie kartoteka. Kładziemy nacisk na rywalizację sportową na jasno i prosto określonych zasadach. Z udziałem sędziów, supervisorów i pełnym zabezpieczeniem medycznym. Każdy zasługuje na szanse zmiany swojego życia. Niech pan zwróci uwagę, że sport jest jednym z narzędzi resocjalizacyjnych. Podkreślę, nie promujemy żadnych przestępców to nadużycie z pana strony. Nie trzeba panu chyba tłumaczyć, że prezentacja zawodników biorących udział w wydarzeniu sportowym nie jest promocją zachowań tej osoby w życiu prywatnym. Czy jak usiłuje pan insynuować promocją prezentowanych przez tą osobę postaw. Czy znany bokser Maik Tayson ze swoją przeszłością czy problemami osobistymi zasługiwał na szansę na ringu? Proszę zobaczyć czego dokonał, jak zmienił boks i zapisał się w kartach historii tej dyscypliny".

Dlaczego groził Pan rodzinie dziennikarza Wirtualnej Polski podczas ostatniej gali Gromda?

"Nigdy nikomu nie groziłem podczas ostatniej gali Gromda. Spontanicznie zareagowałem na tendencyjne pana komentarze, które w moje ocenie są zwykłymi zaczepkami i szukaniem taniej sensacji.  Prosiłem tylko, żeby każdy zajął się swoimi sprawami. Daleki jestem od gróźb. Nie takie były moje intencje. Jeszcze raz bardzo proszę o rzetelność w sprawie i odnoszenie się do faktów".

Szymon Jadczak

szymon.jadczak@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP magazyn
tvpmatusz borekGROMDA
Wybrane dla Ciebie