Kijów ma cichego "sojusznika". "Putin nie miał zielonego pojęcia"
Coraz głośniej mówi się o tym, że "sojusznikiem" Kijowa w skutecznej ofensywie na rosyjskie pozycje może być panująca od lat w armii Putina wszechobecna korupcja. Zdaniem ekspertów to jeden z głównych powodów, dla których Rosji brakuje sprawnego sprzętu czy uzbrojenia. - Putinowi ktoś ukradł armię. Nie miał zielonego pojęcia o poziomie korupcji w wojsku. A przecież on sam zbudował system powszechnego złodziejstwa - mówi Wirtualnej Polsce prof. Daniel Boćkowski z Katedry Bezpieczeństwa Międzynarodowego Uniwersytetu w Białymstoku.
21.08.2022 | aktual.: 21.08.2022 09:48
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Już jakiś czas temu, kiedy rosyjskiej armii brakowało sprzętu, przypominano, że według oficjalnych danych w magazynach stoją tysiące zakonserwowanych czołgów, które można szybko przywrócić do służby i wysłać do walczących w Ukrainie jednostek. Rzeczywistość jednak różniła się od kremlowskiej propagandy. Czołgi nie nadawały się do walki, bowiem brakowało w nich części bądź ważnych elementów. A to zabrakło elektroniki, a to sprzętu optycznego albo pancerza reaktywnego. W kolejnych brakowało silników. Mówiło się wówczas, że części zamienne padły łupem skorumpowanych kwatermistrzów.
Herbatniki z 2015 roku i przestarzałe mundury
Jak informował portal "Nowa Europa Wschodnia", korupcja w Rosji najbardziej odbiła się na indywidualnym wsparciu żołnierzy. Otrzymywali oni na froncie przeterminowaną żywność (m.in. herbatniki z 2015 roku), mocno zniszczone kamizelki kuloodporne, hełmy z 1955 roku i mundury z czasów wojny afgańskiej w latach 80-tych.
A według szumnych zapowiedzi rosyjskiego MON mieli walczyć przy użyciu zestawu "Ratnik", w którego skład wchodziła kamera termowizyjna, moduły wideo do strzelania z ukrycia, celownik kolimatorowy, kilka noży, aktywne słuchawki, komunikator, a nawet system rozpoznawania "swój-obcy". W ubiegłym roku rosyjskie wojsko miało otrzymać ok. 300 tys. takich zestawów. Miały kosztować 3,5 mld dolarów. Gdzie trafiły zestawy i pieniądze? Nie wiadomo.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- W rosyjskiej tradycji wysyłało się urzędnika do pracy po to, żeby się dorobił. A dorabiał się na łapówkach i na tym, co udało mu się "wyciągnąć" z miejsc, w których pracował. Historycznie Rosja zawsze "na korupcji stała", a kradzież była na porządku dziennym – mówi Wirtualnej Polsce prof. Daniel Boćkowski z Katedry Bezpieczeństwa Międzynarodowego Uniwersytetu w Białymstoku.
W jego ocenie, po upadku Związku Radzieckiego przybrała rozmiary, których nigdy wcześniej nie było. - W Związku Radzieckim im wyżej było się w armii, tym miało większą możliwość posiadania daczy. Chciwość w ZSRR podskoczyła w sposób niewyobrażalny. Obecna Rosja kontynuuje tamto podejście – ocenia prof. Daniel Boćkowski.
"Pieniądze szły na korupcyjne cele"
Według portalu "Politico", powodem, dla którego rosyjskim wojskom walczącym na Ukrainie nie udało się opanować żadnego dużego miasta, a Kreml dotychczas nie osiągnął założonych celów, jest właśnie korupcja. A dokładniej systemowa korupcja w sektorze wojskowym Rosji, która prowadzi do błędów w ocenie sytuacji i problemów z zaopatrzeniem.
Z tezą analityków portalu zgadza się Bogusław Pacek, generał dywizji w stanie spoczynku i dyrektor Instytutu Bezpieczeństwa i Rozwoju Międzynarodowego. - Rosyjska katastrofa na początku wojny była efektem kilku czynników, ale najmocniej zjawiska korupcji. Pieniądze, które powinny być wydawane na zakup uzbrojenia, modernizację, szkolenie żołnierzy, organizację ćwiczeń, wydawano na różne cele korupcyjne. Dotyczyło to zarówno wojskowych, jak i cywilnych osób, powiązanych z kierownictwem rosyjskiej armii – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
W efekcie – jak mówi nam wojskowy - na samym dole rosyjskiej armii nie było widać pieniędzy na modernizację czy na sprzęt. - Dzielili się nimi zawsze panowie u góry. To czysta korupcja i okradanie armii. W efekcie mieliśmy składanie fałszywych meldunków, okłamywanie przełożonych albo zakłamywanie rzeczywistości. Meldowano, że ćwiczenia były wykonywane zawsze na 100 procent, a nie były. Chwalono się, że wszystkie kule trafiały w cel, a w rzeczywistości brakowało naboi, bo ktoś wziął je z magazynu, by zarobić – wylicza gen. Bogusław Pacek.
I jak podkreśla, zawsze korupcja w parze z kłamstwem będą źle służyć armii. - Ministrowie i dowództwo muszą znać prawdziwy obraz formacji. A jak mają znać, skoro sami są skorumpowani? Jeśli Rosjanie chcieli mieć silną armię, to powinni pokazać jej rzeczywiste oblicze. Prężenie muskułów bez pokrycia doprowadziło do tego, co widzimy na froncie. To kolos na glinianych nogach – mówi nam wojskowy.
"Putinowi ktoś ukradł armię"
W podobnym tonie wypowiada się prof. Daniel Boćkowski. - Tajemnicą wszystkich wojen jest to, że najlepiej ukryć wszystkie szwindle, kiedy wojna się zaczyna. Dlaczego? Bo wówczas praktycznie wszystko, czego nie ma, można wrzucić w straty - komentuje Boćkowski. I jak dodaje, "Putinowi ktoś ukradł armię".
- Nie miał zielonego pojęcia o poziomie korupcji w wojsku. Nie wiedział o skali tego procederu. A przecież on sam zbudował system powszechnego złodziejstwa. Kiedyś czterogwiazdkowy generał miał daczę, ale teraz kradną na wszystkich możliwych poziomach. Stąd magazyny z bronią czy amunicją świeciły pustkami, a żołnierze na froncie dostawali przeterminowaną żywność – ocenia nasz rozmówca.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski