ŚwiatIzrael według Zeva Engelmayera

Izrael według Zeva Engelmayera

W Polsce nazywają go izraelskim Markiem Raczkowskim, w Izraelu – żydowskim antysemitą. Zev wyzywa, wierzy, że komiks wyzwala, i aż się prosi o pozew.

18.06.2009 | aktual.: 18.06.2009 16:23

Żyd i Polak lecą razem samolotem. Polak pyta:
– Czym się zajmujesz?
– Jestem rysownikiem komiksów – mówi Żyd.
– O rany – mówi Polak – ja też. Chcesz pierogi?
– Nie, dziękuję, nie są koszerne – odpowiada Żyd. – Ale wódka obleci.
Godzinę później Żyd mówi: – Dobra, pierogi też są w porządku.
Ten komiks podpisał Zev „I love pierogi” Engelmayer. Facet, którego rysunki w Izraelu zdołały już: a) trafić pod obrady Knesetu; b) stać się przedmiotem petycji kancelarii prezydenta; c) zostać wyklęte przez część rabinów; d) sprawić, że mieszkańcy Tel Awiwu całowali się na ulicach; e) stać się dla milionów Izraelczyków regularnym komentarzem politycznym gazety „Yediot Achronot” oraz f) dotrzeć do garstki zaufanych jako porno-opowieść o politykach.

Jeśli Zev Engelmayer miałby być izraelskim Markiem Raczkowskim (takie porównanie nasunęło się, gdy w styczniu tego roku przyjechał do Polski), Panem Stanisławem z Łodzi byłaby Szoszke – zakręcona cycata blondynka, która od 12 lat w komiksach Zeva śpiewa piosenki, jeździ po Izraelu, uprawia miłość i robi to, na co ma ochotę. To jej wizerunek jako ilustracja żydowskiego rysownika widnieje we wspomnianej anegdocie. – Zev, Pan Stanisław jest zupełnie inny niż Szoszke. Bywa zakłopotany tym, przed czym stawia go rzeczywistość – mówię Zevowi, gdy rozmawiamy na plaży w Tel Awiwie. – Powinni się poznać – mówi stanowczo Zev. A potem śmieje się na samą myśl o ich spotkaniu.

Izraelczyk w Kanadzie

Rysownik Engelmayer odkrył powołanie, gdy miał 12 lat. W szkole pani urządziła konkurs: rzucała w klasę piłką i kto złapał, musiał coś narysować na tablicy. Zev zorientował się, że dużo dzieci rysuje lepiej niż on – ale nikt nie miał takich fajnych pomysłów. Wygrał.

Było to w czasie, gdy rodzice Zeva uczyli w szkole w Tel Awiwie. Tata był szalony: raz kupił w ciemno dwa brazylijskie statki, które za brak opłaty celnej zatrzymano w porcie w Tel Awiwie. – Państwo sprzedawało takie statki, przy czym kupujący nie wiedział, jaki jest ładunek. Mogłeś nabyć skarb albo nic. Tata zaryzykował i wyłożył pięć tysięcy lirów – wspomina Zev. Ładunkiem okazały się rzeźbione kobiece popiersia. Przez dwa lata ojciec sprzedawał je po pół lira, a gdy pozbył się wszystkich, znalazł sklep, w którym jeden z jego kupców odsprzedawał je po sto lirów sztuka. Szły jak świeże bułeczki. Zrażeni podobnymi doświadczeniami państwo Engelmayer przeprowadzili się do Kanady. Zev jako 14-latek wylądował w religijnej szkole żydowskiej w Winnipeg. – Najgorsze miasto na ziemi – mówi. – Nie miałem tam kolegów, więc całymi popołudniami rysowałem. Stworzyłem setki pięknych kobiet siedzących na plaży. Potem za te rysunki przyjęli mnie do Akademii Sztuk Pięknych – mówi.

Gdy państwo Engelmayer wrócili do Izraela, Zev był w wieku poborowym. W ciągu trzech lat w armii udało mu się przejść przez dziewięć typów służby. Zaczynał w marynarce, potem był czołgistą, strzelcem i... – I zrobiłem kawał dowódcy. Napełniłem mu hełm łuskami od pocisków. A że oficerowie mieli inne hełmy niż my, dowódca kazał za karę opisać, czym różnią się nasze nakrycia głowy. Potraktowałem to serio: całą noc sporządzałem rysunki i wypisywałem różnice. Gdy dowódca to zobaczył, oddelegował mnie do wojskowego miesięcznika. Tak zostałem rysownikiem armii Izraela. W nowej służbie Zev znów nie zabawił długo. Po kilku dziełach, które oręż traktowały nie dość poważnie, naczelna odesłała go na pustynię. Tam z kolei dowódca wykorzystał jego talent w celu ozdobienia hangarów na czołgi. Zev na rozkaz pokrywał je malowidłami statków, portu i morza. – Na szczęście nie musiałem zabijać, ale nasza armia to dołujące doświadczenie – podsumowuje ojciec Szoszke. Ona sama w jednym z komiksów ma wiele przygód w wojskowym
samolocie, potem katapultuje się i lata nad Tel Awiwem ze spadochronem. W tym czasie na dachu Shalom Meir Tower (gdy budowano go w latach 60., był najwyższym gmachem Bliskiego Wschodu)
masturbuje się żołnierz. Szoszke ląduje celnie.

Antysemita w Izraelu

– Widzisz tamten budynek? –Zev wskazuje wieżowiec nad bulwarem Rotszilda tuż przy plaży. – To dom mojego przyjaciela. Szoszke narodziła się na jego dachu i zaraz gdzieś pofrunęła. Cała ona.

Engelmayer rysownik jest do niej podobny. O ile Zev nie używa komórki, boi się skanera, wykłada w dwóch uczelniach, jest nieśmiały i pełen empatii, o tyle jego komiksowe alter ego zachowuje się niczym enfant terrible. Co rusz dotyka niedotykalnego w pełnym tabu Izraelu. Choćby takie całowanie na ulicach. Engelmayer przerobił akcję „Peace now” („Teraz pokój”) na „Kiss now” („Teraz całuj”). Założenie: często mijasz na ulicy kogoś, kogo chcesz pocałować. Społeczne normy nie pozwalają. Engelmayer rozrysował więc schemat znaków tworzących nowe normy. Pokazanie małego palca to pytanie: „Chcesz się całować?”. Dwa palce: „Tak”. Kciuk: „Nie”. – Przyjaciele wydrukowali instrukcję w pięciu tysiącach egzemplarzy i rozwiesili w Tel Awiwie. Parę razy widziałem, że zadziałało – chwali się Zev.

Kancelaria prezydenta pierwszy raz interweniowała w jego sprawie, gdy był na studiach. Rysował dla jerozolimskiego tygodnika „Kol Hahir” komiksy o dwóch dziewczynach, które szalały za prezydentem. Przynosiły mu kwiaty i wzdychały z miłości. Kancelaria wysłała redakcji protest i komiks zniknął z łamów. Nie doczekał 2006 roku, gdy 10 pracownic oskarżyło prezydenta Mosze Kacawa o molestowanie. – W Izraelu redaktorzy mają odruch cenzury prewencyjnej – mówi Zev. – Podczas wojny z Libanem narysowałem dwoje dzieci. Z rozmowy wynika, że jedno zginęło od ostrzału izraelskiego, drugie od Hezbollahu. „Co za różnica – kwitują – i tak jesteśmy martwe”. Czytelnicy byli oburzeni – mówi. I przyznaje, że w ilustracjach do tekstów o prawicy sam się hamuje. Jednak jest dzieło, przy którym się nie hamował. To „Hagada” – komiks narysowany na święto Pesah, upamiętniające wyjście Żydów z niewoli egipskiej. Zev stworzył dla przyjaciół historię Mojżesza, który ma głowę Karola Marksa („Chciałem dać mu wizerunek kogoś, kto potrafi
zarazić ideą”), zostaje przyniesiony egipskiej królowej w pudełku przez listonosza („Po publikacji dostałem list, że pudełko nie ma dziurek i Mojżesz może się udusić; odpisałem, że dziurki są z drugiej strony”), a gdy przeprowadza lud przez Morze Czerwone, nad głowami pływają mu surferzy. Przyjaciele mieli ubaw i skończyłoby się niewinnie, gdyby nie to, że Zev znalazł wydawcę.
– Jak się to udało? – pytam pomna narzekań na cenzurę prewencyjną.
– Miałem szczęście – Zev strzela zwodniczo niewinnym uśmiechem. – Mój wydawca jest ślepy.

Szef domu wydawniczego Tammuz Aaron Bar stracił wzrok w latach 50. Gdy rysownik opowiadał mu o „Hagadzie”, zadawał pytania w stylu: „Czy to wygląda jak Elvis Presley?”. Bar na ślepo zrobił interes życia, bo „Hagada” podbiła Izrael w kilka dni. Drugie wydanie ukazało się tydzień po pierwszym, książka miała już pięć edycji, a designerzy zaprojektowali naczynia zdobne w sceny Biblii według Engelmayera. Ale komiks wywołał też oburzenie. „Hagada” na wniosek religijnej prawicy trafiła pod obrady Knesetu. Ortodoksyjni rabini zabronili jej dystrybucji do wybranych księgarni. A jeden z ministrów (Yacov Ben Yizri) publicznie oświadczył: – W każdym pokoleniu w Izraelu znajdzie się antysemita. My mamy Engelmayera.

Żyd w Polsce

Szoszke odbyła do tej pory jedną zagraniczną eskapadę – do Polski. Jej przygody można obejrzeć w polsko-izraelskim albumie komiksowym „Kompot”. To owoc spotkania rysowników polskich i izraelskich zorganizowanego przez Instytut Adama Mickiewicza w ramach Roku Polskiego w Izraelu. Szoszke dzieli się w albumie wrażeniami typu: „Niemcy zbudowali w Polsce parki rozrywki. Zrobili Holocoster, w którym sześć milionów gości odbyło jazdę życia”. Bo dzięki tej podróży Zev podjął temat stanowiący w Izraelu największe tabu: Holocaust.

Nie, żeby Polska nie splatała się z Szoah we wspomnieniach. Dziadek Zeva mieszkał w Częstochowie. Trenował boks i wyjechał na zawody do Egiptu. Rodzice powiedzieli: nie wracaj. Dziadek przyjechał więc do Tel Awiwu, tam został dwukrotnym mistrzem Izraela i poznał przyszłą żonę. Gdy w 1939 roku urodziło im się dziecko, chcieli pokazać je w Częstochowie. Rodzice napisali: nie przyjeżdżajcie. Nie przeżyli.

Mimo to Engelmayer nie cierpi sposobu, w jaki pamięć o Holocauście Izrael wykorzystuje do celów politycznych. – Odnoszenie się do Szoah jest wszechobecne, chociażby w ciągłym porównywaniu prezydenta Iranu Ahmadinedżada do Hitlera. Ma podtrzymywać poczucie zagrożenia kraju – twierdzi. – To wyrządza nam ogromną krzywdę. Po pierwsze, sami nie możemy wydostać się z cienia Zagłady. Po drugie, stajemy się ślepi na tragedię Palestyńczyków. Engelmayer przyjechał do Polski, czując się Izraelczykiem. Tu zrozumiał, że dla Polaków jest Żydem. – Na początku był to szok i temat dowcipów. Potem zrozumiałem, że budowanie tożsamości izraelskiej w opozycji do żydowskiej jest częścią tej samej manipulacji, której tak nie znoszę w odniesieniu do Holocaustu. Mamy być silnymi Izraelczykami, nie słabymi Żydami z diaspory, którzy szli jak barany na rzeź. Tych, którzy przetrwali Szoah, w Izraelu nazywano „mydło” i zamykano w domach dla obłąkanych. O tym się nie mówi, tak jak o unicestwieniu kultur, które z sobą przywozili imigranci.
Polska kultura w niewielkim stopniu zachowała się w Izraelu, a przecież jest częścią naszego dziedzictwa. Dopiero teraz zaczynamy do niej wracać. Polska jest Izraelowi bardziej politycznie przydatna jako cel wycieczek do miejsc kaźni. Przywozi się tu pokolenia nastolatków, aby doświadczyły wspomnienia Holocaustu. A ja chcę rozmawiać z Polakami bez tego obciążenia – mówi Engelmayer.

W „Kompocie” ta rozmowa nie zostawia na stereotypach suchej nitki. Oprócz przygód Szoszke ze wzmianką o Holocosterze są tam przygody plastikowego koguta „Kuriza z Auschwitza” albo kolaż sygnowany datą 1941, na którym sielankowa para wita wjeżdżający do Polski pociąg słowami: „Hi, Jews!”.

Purnonsens o Holocauście? – Czemu nie – mówi Zev. – My i polscy rysownicy mamy podobne poczucie humoru. Jeśli w ten sposób możemy wyrwać temat z rąk polityków i odebrać mu moc tabu, proszę bardzo.

I gdy w ten sposób przekroczył wszystkie możliwe do przekroczenia granice, wyjmuje zza pazuchy trójwymiarową książeczkę. Kiedyś była niewinną ruchomą zabawką dla dzieci. Teraz zdobią ją powklejane gołe baby i faceci. Zev dorobił im gęby izraelskich i światowych polityków i powstał cudownie perwersyjny porno-komiks. – Zrobiłem dla przyjaciół – znów niewinny uśmiech. – Właśnie szukam wydawcy. – Zev, w Polsce nie uszłoby ci to na sucho – wzdycham. – Marek Raczkowski ma problem, bo wtykał flagi w psie kupy.
– No właśnie, słyszałem o tym – Engelmayer po raz pierwszy od początku rozmowy wygląda, jakby zobaczył zakazany owoc. – Co za odwaga! Co za dystans do instytucji państwa!
Po chwili schodzi jednak na ziemię. Kręci głową. – Coś takiego w Izraelu by nie przeszło. Nigdy.

Joanna Woźniczko-Czeczott, Tel Awiw

Zobacz także
Komentarze (0)