Imigrant: "Gdybym wiedział, co mnie spotka, wolałbym zostać w moim kraju"
Europa jak magnes przyciąga miliony Afrykańczyków. Setki tysięcy są już w drodze. Wielu na starym kontynencie wydają się złowrogą, niebezpieczną falą. Nadchodzą, żeby niszczyć nasz świat. W Ceucie, hiszpańskiej enklawie w Afryce, z masy wyłaniają się twarze konkretnych ludzi. Mamadou ma 20 lat i pochodzi z Gwinei.
Mamadou: Wiem, że wielu ludzi w Europie odbiera nas jako zagrożenie. Uważają, że jesteśmy niebezpieczni, zniszczymy ich kraje i kulturę. Sądzą, że większość z nas jest muzułmanami, terrorystami, kryminalistami i gwałcicielami. Takimi przezwiskami nas określają. Nie rozumieją jednak, że po prostu jesteśmy ludźmi. My też mamy uczucia. Mamy cele w życiu. Nie przyjechałem tutaj, żeby być obciążeniem. Dlaczego miałbym niszczyć kraj, który mnie przyjął? Chcę być po prostu częścią społeczeństwa, do którego ja też mogę coś wnieść.
Jarosław Kociszewski, Wirtualna Polska: Ile czasu zajęło ci dostanie się tutaj, do Ceuty?
Przypłynąłem pontonem w grudniu 2017 r. Cała podróż z Gwinei trwała 2 lata. Droga jest bardzo trudna i niebezpieczna. Z Gwinei przejechałem przez Mali, Mauretanię i Maroko. Dlatego tyle czasu to zajęło. Cały czas musiałem walczyć o przetrwanie, szukać pracy, żeby przeżyć i pokonać kolejny etap.
Największym problemem są władze kraju, na którego terytorium się znajdujesz. Na przykład marokańska policja cały czas wyłapuje ludzi. Trudno jest znaleźć miejsce na sen i coś do jedzenia. Nikt cię w tym nie wyręczy i czasem po prostu musisz zaryzykować i wyjść z ukrycia w poszukiwaniu jedzenia tylko po to, żeby przeżyć.
Czy w Maroku mieszkałeś w lesie?
Tak. Przez rok mieszkałem w lesie Nador niedaleko hiszpańskiej enklawy Melilla. To było bardzo trudne. Tam nie ma wody, nie ma jedzenia. Żyliśmy jak zwierzęta. Czasem Marokańczycy przynosili wodę na sprzedaż na skraj lasu. Zdarzało się jednak, że nie wychodziliśmy z lasu przez 2 czy 3 tygodnie. W takiej sytuacji największym problemem jest zdobycie wody. Woda jest najważniejsza. Jak się kończyła, musieliśmy wyjść z ukrycia szukać jej w mieście.
To było szczególnie niebezpieczne. Tam czasem wyłapywali nas marokańscy policjanci i wysłali na "reformę". "Reforma" polega na tym, że specjalnymi autobusami wywozili nas do miasteczka odległego o kilkadziesiąt kilometrów od miejsca, w którym nas złapali i tam porzucają. Wtedy znowu musieliśmy wracać pieszo co czasem trwało kilka tygodni.
Jak zachowywali się zwykli Marokańczycy? Pomagali wam?
Co do zasady Marokańczycy byli w porządku, choć kobiety chętniej dzieliły się jedzeniem niż mężczyźni. Jednak w każdym społeczeństwie trafiają się rasiści i ludzie, którzy dyskryminują innych. Dlatego też zdarzały o się miasteczka, w których ludzie nas atakowali. Wiedzieli, że ukrywamy się przed policją i dlatego mogą nas bezkarnie prześladować. Wiedzieli, że mogą zrobić wszystko, a my nie możemy nikogo prosić o pomoc. Zabierali nam wtedy pieniądze, jedzenie i wszystko, co znaleźli i chcieli zabrać. Straszyli nas nożami lub szantażowali, że zadzwonią na policję, która nas złapie i wywiezie. Dlatego były miejscowości, których się baliśmy.
Co myślałeś stojąc w górach i patrząc na Ceutę odległą może o 2 kilometry, ale odgrodzoną płotem z drutem kolczastym?
Co czułem patrząc na Ceutę czy Melillę? Miałem świadomość, że Hiszpania jest kilka minut, może godzinę, drogi ode mnie, ale tam jest też ten płot. To było strasznie przygnębiające. Zastanawiałem się, dlaczego to musi być takie trudne. Dlaczego tyle czasu musiało mi zabrać, żeby się tu dostać. Poczucie, że jestem po marokańskiej stronie płotu i nie mogę przejść na drugą stronę z powodu drutu kolczastego jest strasznie depresyjne. To jest nieludzkie. Traktuje się nas jak zwierzęta. Byłem tym sfrustrowany i przygnębiony. Równocześnie cały czas miałem nadzieję, że nadejdzie kiedyś ten dzień, gdy wreszcie uda mi się przedostać.
W lesie byłeś sam czy z innymi ludźmi?
W lesie jest dużo ludzi. Są tam też kobiety i dzieci. Każdy ma swoje problemy, ale ludzie starają się sobie pomagać. Niektórzy mają trochę jedzenia, inni mogą mieć jakieś pieniądze i ludzie pomagają sobie nawzajem jak mogą.
Jak podejmuje się decyzję o przeskoczeniu granicy. Że to akurat dzisiaj jest ten dzień, żeby zaryzykować życie i to zrobić?
Byłem zdeterminowany, żeby się przedostać. Tam wszystkie ważne rzeczy dzieją się w nocy, więc budząc się rano, czekałem do wieczora i zastanawiałem się, czy to jest właściwa chwila na skok. Cały czas żyłem pod presją w bardzo trudnym miejscu, w którym nie ma niczego. Miałem poczucie, że znalazłem się w najgorszym punkcie mojego życia. Na dnie. Codziennie musiałem walczyć o rzeczy potrzebne do przetrwania i miałem nadzieję, że to jest ten dzień, kiedy wreszcie mi się uda.
Czy po drodze spotkałeś przemytników? Ludzi, którzy obiecywali pomoc za pieniądze?
W drodze spotyka się wielu różnych ludzi. Kim w tej sytuacji są przemytnicy? To po prostu ludzie, którzy oferują jakąś pomoc w zamian za pieniądze. Czasem ktoś przyjdzie do lasu i powie, że za pieniądze zrobi coś dla ciebie. Możesz mu zaufać, a on się wywiąże, albo oszuka cię i co wtedy? Pójdziesz do tego miasteczka żeby go znaleźć i odzyskać pieniądze? Ta podróż jest tak trudna i długa, że czasem potrzebujesz pomocy. Jeżeli masz pieniądze, to czasem podejmujesz ryzyko i komuś płacisz.
Dlaczego postanowiłeś przedostać się do Ceuty morzem a nie przez płot?
Kilkakrotnie próbowałem przejść przez płot, ale za każdym razem kaleczyłem się i odnosiłem rany. To jest trudne i bardzo niebezpieczne. Sam widziałeś. To są dwa płoty po 6 m wysokości z koncertiną na górze [nowoczesny drut kolczasty z małymi ostrzami zamiast kolców]. Dlatego po wielu nieudanych próbach postanowiłem przedostać się drogą morską. Pewnego dnia po prostu dopisało mi szczęście. Spotkałem ludzi z pontonem. Miałem trochę pieniędzy, a oni zgodzili się, żebym do nich dołączył i udało się.
Skąd w ogóle przyszedł ci do głowy pomysł, żeby porzucić dom i ruszyć w drogę? Myślałeś o tym miesiącami, czy to była decyzja spontaniczna?
To nie było coś o czym myślałem miesiącami. Obudziłem się kiedyś z myślą, że to jest bardzo ważne i muszę spróbować. Myślałem o tym przez dwa, może trzy dni. Zgromadziłem jakieś zapasy i ruszyłem w drogę.
Co cię skłoniło do tego, żeby porzucić swoje życie i poświęcić dwa lata na próby dostania się do tego miejsca?
W moim kraju, w Gwinei, życie jest bardzo trudne. Nasz rząd nie bierze żadnej odpowiedzialności za życie ludzi. Młodzi ludzie nie mają przyszłości. Za każdym razem, gdy dochodzi do protestów wybuchają walki. Policjanci zabijają naszych przyjaciół. Można jedynie całymi dniami bezczynnie siedzieć w domu. Nawet zdobycie jedzenia jest trudne. Jak długo można polegać na mamie i tacie, żeby cię karmili? Dla nich to też jest trudne. W tym samym czasie widzimy jak wygląda życie poza naszym krajem. Skoro tak, to dlaczego nie mogę poszukać normalnego życia w innym miejscu? Dlatego pewnego dnia postanowiłem wyjechać, wyemigrować.
Czy rozmawiałeś o tym z rodzicami? Może ze znajomymi? Wziąłeś kogoś ze sobą, czy po prostu sam zamknąłeś za sobą drzwi i ruszyłeś w drogę?
Rodzicom o niczym nie mówiłem, bo nakłanialiby mnie, żeby tego nie robić. Mówiliby, jak ważna jest rodzina i jak niepewna jest ta podróż. Przekonywaliby, że życie na miejscu jest łatwiejsze, a oni są szczęśliwi mając mnie przy sobie. Podkreślaliby, że jak wyjadę, to przez miesiące, albo lata nie będą mieli ze mną żadnego kontaktu, a to będzie dla nich zbyt trudne i depresyjne. Dlatego nie powiedziałem o tym rodzicom, tylko niektórym znajomym. Oni przekonywali mnie, że przecież nie muszę tego robić. Nie chciałem też nikogo zabierać ze sobą ani przekonywać. Sam musiałem podjąć własną decyzję dotyczącą mojego życia. Każdy ma własne życie i jest za nie odpowiedzialny. Ja jestem odpowiedzialny za moje życie i podjąłem decyzję, którą wtedy uważałem za najlepszą. Nikt nie mógł zrobić tego za mnie.
Skontaktowałeś się już z rodzicami?
Nie, od dwóch lat nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Nie wiedzą, co się ze mną dzieje.
Czego spodziewasz się w Europie? Co chcesz teraz zrobić ze swoim życiem?
Chcę być odpowiedzialnym człowiekiem, który podejmuje własne decyzje i jest w stanie sam się utrzymać oraz wesprzeć społeczność, w której żyje. Chcę móc pomagać ludziom, którzy tego potrzebują. Wiele już w życiu przeżyłem. Przez lata byłem w tej podróży i doszedłem do wniosku, że jeżeli pewnego dnia dotrę do Europy i zbuduję lepsze życie, to będę mógł pomóc nie tylko sobie, ale też ludziom wśród których żyję.
Gdybyś teraz mógł cofnąć się w czasie o te dwa lata podróży, to podjąłbyś tę samą decyzję?
Gdybym wiedział, co mnie spotka i jak ta podróż będzie wyglądać, to wolałbym zostać w moim kraju. Ta podróż jest naprawdę bardzo trudna. To jest jak życie w piekle. Ciągłe cierpienie i depresja. Pomyśl choćby o życiu w lesie, o latach życia na gołej ziemi. Nie masz nawet koca. Gdybym w tym czasie był w moim kraju, to przynajmniej miałbym gdzie spać. Teraz żałuję mojej decyzji, ale nadal mam nadzieję, że przyszłość będzie lepsza.
Po tym wszystkim co wycierpiałem nikogo nie zachęcałbym do zrobienia tego samego. Wyobraź sobie dwa lata w drodze żebrząc o jedzenie i śpiąc na ulicach albo w lesie. Do tego pogoda w Maroku potrafi być bardzo zła. Nie wiesz nawet czy człowiek, którego waśnie spotkasz nie napadnie cię i nie zabierze ci pieniędzy, wszystkiego co masz. Nikogo nie będę zachęcał do zrobienia czegoś podobnego.
Mamadou jest jednym z 2 tys. Afrykańczyków, którzy w ostatnim roku przedostali się do Ceuty. Teraz mieszka w tymczasowym ośrodku dla imigrantów. Za pół roku, może później, zostanie przeniesiony do ośrodka na Półwyspie Iberyjskim. Tam czekać go może kolejny rok oczekiwania na pozwolenia, które pozwolą mu zacząć nowe życie, o którym marzy.
Z Mamadou rozmawiałem w czasie prac nad reportażem powstającym w koprodukcji między Wirtualną Polską i Fundacją HumanDoc.