Groził ratownikom medycznym. Policjanci mieli początkowo bagatelizować sprawę
28-latek mierzył przedmiotem przypominającym broń do ratowników medycznych. Mężczyźni uciekli do karetki i zadzwonili na policję. Funkcjonariusze mieli bagatelizować sprawę twierdząc, że był to zabawkowy pistolet gazowy. Później wszczęto postępowanie wyjaśniające.
02.01.2019 | aktual.: 02.01.2019 12:39
We wtorek około godz. 19:30 zespół ratownictwa medycznego został wezwany do mężczyzny, który źle się czuł. - Na miejscu okazało się, że 28-letni mężczyzna jest agresywny, był pod wpływem alkoholu. Zaczął grozić ratownikom medycznym, mierzył do nich z broni - mówi nam Paulina Targaszewska, rzecznik prasowy Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie.
Ratownicy medyczni schowali się w karetce i wezwali patrol policji. - Mężczyzna zaczął karetkę demolować - dodaje Targaszewska.
Nie podjęli czynności, bo groził "tylko zabawką"
Na miejsce przyjechała policja. Nieoficjalnie dowiedzielismy się, że funkcjonariusze mieli zdarzenie bagatelizować. Osoba informująca nas o sprawie mówi, że policjanci mieli stwierdzić, że jest to tylko pistolet gazowy, z którego "nie można zabić". W związku z tym początkowo nie wszczęli jakichkolwiek czynności wobec pacjenta grożącego ratownikom medycznym.
- Policjanci podejmujący interwencję nie potwierdzili, żeby ta osoba miała przy sobie jednostkę broni. Była to zabawka przypominająca wyglądem broń. Osoba została zatrzymana do wytrzeźwienia. I to tyle - mówi Wirtualnej Polsce Ryszard Ciślak z Komendy Powiatowej Policji w Kamieniu Pomorskim. Godzinę później w Komendzie Wojewódzkiej Policji dowiedzieliśmy się, że policjanci jednak przeprowadzają z nim czynności. Wszczęte jest postępowanie wyjaśniające. - Ustalamy okoliczności zdarzenia i czy doszło do złamania przepisów prawa. O całej sprawie powiadomiono prokuraturę. Planowane jest przesłuchanie wszystkich uczestników interwencji - mówi WP kom. Mirosława Rudzińska z zachodniopomorskiej policji.
Ustawa o Państwowym Ratownictwie Medycznym stanowi, że osoba podejmująca medyczne czynności ratunkowe korzysta z ochrony przewidzianej dla funkcjonariuszy publicznych. Ponadto, zgodnie z art. 224 Kodeksu Karnego, "kto stosuje przemoc lub groźbę bezprawną w celu zmuszenia funkcjonariusza publicznego do przedsięwzięcia lub zaniechania prawnej czynności służbowej podlega karze pozbawienia wolności do lat 3". A właśnie do tego miało dojść w tym przypadku.
- W związku z tym, że ratownicy są otoczeni ochroną taką samą jak funkcjonariusze publiczni, oczekujemy współpracy między nami a innymi służbami. Mamy nadzieję, że zawsze będzie ona na najwyższym poziomie. Tutaj nie było to może tak profesjonalne, jakbyśmy oczekiwali - komentuje rzecznik prasowy pogotowia.
Bez chwili na oddech
Ratownikom ostatecznie nic sie nie stało. Wrócili do bazy i wykonują nadal czynności służbowe. - Oni normalnie będą dalej pracować. Do takich ataków dochodzi bardzo często. Nie jest to dla nich najmilsze, ale jest to ich chleb powszedni. Nie wybierają się na L4 - mówi nam rzecznik pogotowia.
Kilka lat temu w Nowy Rok również w Kamieniu Pomorskim doszło do potrącenia sześciorga osób przez pijanego kierowcę. Zginęła rodzina wraz z dziećmi. - Po tej tragedii służby mundurowe - policjanci i strażacy - objęci byli opieką psychologa, natomiast ratownicy kontynuowali dyżur i jeździli do kolejnych wezwań jak gdyby nigdy nic - mówi ratownik, który przekazał nam informacje o sprawie. - Przypuszczam, że i w tym przypadku, jeśli koledzy z Kamienia nie zadbają samodzielnie o L4 - nikt z dyrekcji nie zainteresuje się ich stanem i zdolnością do pracy w najbliższych dniach - podsumowuje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl