Gangsterzy czuli się bezkarnie, teraz staną przed sądem
315 zarzutów - dotyczących m.in. napadów rabunkowych i włamań - postawiła katowicka prokuratura Piotrowi G. oraz członkom i współpracownikom jego gangu. G., który odsiaduje już wyrok za podwójne zabójstwo, teraz odpowie przed sądem razem z 27 kompanami.
O skierowaniu do katowickiego sądu okręgowego liczącego prawie 400 stron aktu oskarżenia poinformował w piątek rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach Leszek Goławski.
- Zbrojna grupa przestępcza Piotra G. działała w latach 1999-2001 w wielu miejscowościach woj. śląskiego. Sam G. usłyszał 71 zarzutów. To on organizował ludzi, dostarczał informacji na temat miejsc, które napadano i do których się włamywano - powiedział prokurator.
Sprawcy mają na koncie dziesiątki włamań oraz kilkanaście napadów rabunkowych na agencje bankowe, hurtownie i konwojentów. Posługiwali się bronią gazową i palną, także maszynową. Broni palnej - choć była załadowana - używali tylko do zastraszenia ofiar. Do podobnego celu służyła im siekiera, którą wbijali w biurko w czasie napadów.
Jak mówi prok. Goławski, członkowie grupy działali czasem zupełnie bez przygotowania - wpadali do sklepu i nie zrażając się alarmem zabierali towar i uciekali. Często ponosili porażki. Tak było np. w przypadku kradzieży silników do motorówek i imiennych akcji, których żaden z paserów nie chciał od nich kupić.
Często wcześniej umawiali się z paserami, że dostarczą im konkretny towar. Okradali sklepy ze sprzętem RTV, kosmetykami i odzieżą. Np. w pasażu handlowym w Częstochowie skradli dużą ilość drogich zegarków. Niektóre sklepy były przez nich okradane kilka razy.
- Nie brali pod uwagę wpadki, czuli się bezkarni. Wydawało im się, że działając w tak ogromnej aglomeracji nie da się powiązać wszystkich tych wszystkich zdarzeń. Czasem nie używali kominiarek ani rękawiczek. Zakładali, że nikt nie zapamięta ich twarzy ani nie znajdzie linii papilarnych w bazie danych - powiedział Goławski.
Grupa Piotra G. działała w tym samym okresie i na podobnym obszarze co gang Daniela Z., czasem z nim współpracując. Dochodziło jednak także do nieporozumień. Zdarzyło się, że obie grupy chciały równocześnie napaść tę samą placówkę. Jeden z gangów wtedy wycofał się. Gang Daniela Z. - który ma na koncie wiele napadów z bronią w ręku - został rozbity po tym, jak jego członkowie w kwietniu 2002 r. w Sosnowcu zastrzelili dwóch konwojentów, przewożących pieniądze spółdzielni mieszkaniowej.
Obydwie te grupy udało się zlikwidować dzięki pojedynczym gangsterom, którzy w składanych wyjaśnieniach wskazali miejsca popełnianych przestępstw. Dzięki temu udało się podjąć na nowo wiele postępowań i połączyć je w całość. W śledztwach przeciwko obu tym grupom zarzuty przedstawiono około 60 osobom, nie licząc paserów. To często koledzy z podwórka i uczniowie tych samych szkół.
Wcześniej gangsterom udawało się uniknąć sprawiedliwości, mimo że niewiele brakowało do ich ujęcia. Kiedy np. zatrzymano samochód Piotra G. wypełniony kradzionym towarem, ten poszedł do specjalisty od fałszowania dokumentów, który skopiował w jego paszporcie pieczątki.
- Kiedy udał się na przesłuchanie, z paszportu wynikało, że w czasie zdarzenia był w Austrii. Samochód został zgłoszony jako kradziony i wszystko zakończyło się umorzeniem - powiedział Goławski.
W czasie popełniania przestępstw wielu spośród oskarżonych było było bardzo młodymi ludźmi. Niektórzy mieli wówczas 18-20 lat. Członkom gangu Piotra G. grozi do 15 lat więzienia. Poza nimi na ławie oskarżonych zasiądą paserzy i osoby zlecające przestępstwa. Tymi ostatnimi byli nieraz ludzie pracujący w miejscach, które potem były okradane.
Zdecydowana większość sprawców przyznaje się do winy, umniejszając jednak swoją rolę w popełnianych przestępstwach i ilość uzyskanych ten sposób pieniędzy. Nadal listami gończymi poszukiwanych jest kilku członków grupy, ich zatrzymanie to tylko kwestia czasu - mówią śledczy.
W październiku ubiegłego roku Piotr G. został skazany na 25 lat więzienia w procesie dotyczącym bestialskiego zabójstwa biznesmena z Kęt i jego dziewczyny. Oboje zostali skatowani w 2000 roku w domku nad zbiornikiem Pogoria w Dąbrowie Górniczej. Ciała ofiar udało się odnaleźć dopiero po pięciu latach dzięki wyjaśnieniom jednego z przestępców i żmudnej pracy policjantów, prokuratorów oraz naukowców, którzy przeszukiwali kompleks leśny przy pomocy georadaru. Trzem innym sprawcom tej zbrodni Sąd Okręgowy w Katowicach wymierzył dwa dożywocia i karę 25 lat więzienia. Grzegorz D., który zlecił zabójstwo dostał 15 lat więzienia.