"Demkoraci desperują"
George W. Bush jest
bardzo blisko zwycięstwa w wyborach prezydenckich, ale ogłoszenie
końcowego werdyktu opóźniło się wskutek wątpliwości w sprawie tak
zwanych głosów tymczasowych w stanie Ohio.
Przedstawiciele sztabu wyborczego Busha uznali żądanie Demokratów
za oznakę "desperacji", argumentując, że jest niemożliwe, aby
głosy tymczasowe mogły zmienić wynik na niekorzyść prezydenta.
Po obliczeniu głosów z 96% obwodów wyborczych w Ohio, jednym z najważniejszych stanów we wtorkowej walce o Biały Dom, prezydent Bush prowadził, według Reutera, większością 125 tysięcy głosów. Zwycięstwo w Ohio dałoby Bushowi 20 głosów elektorskich i razem ze zdobytymi już w pozostałych stanach gwarantowałoby mu połowę wszystkich głosów w 538-osobowym Kolegium Elektorskim - 269.
Ponieważ do podziału pozostało jeszcze 27 głosów elektorskich ze stanów Nevada, Wisconsin, Iowa i Nowy Meksyk, gdzie wynik jest wciąż nierozstrzygnięty, Bush mógł być pewien zwycięstwa.
Jednak sztab kandydata Demokratów, senatora Johna Kerry'ego, oświadczył, że nie uzna jego porażki w Ohio, dopóki nie policzy się tam wszystkich głosów, w tym bliżej nieznanej liczby głosów tymczasowych (warunkowych). Według Demokratów, głosów tych może być więcej niż wynosi dotychczas obliczona przewaga Busha.
Sekretarz stanu (odpowiednik ministra spraw wewnętrznych) Ohio, Republikanin Kenneth Blackwell powiedział jednak na konferencji prasowej, że głosów tymczasowych może być nawet 250 tysięcy, tak jak twierdzą Demokraci. Poinformował, że liczenie głosów tymczasowych może potrwać nawet do dwóch tygodni.
Głosy tymczasowe przysługują osobom, których nazwiska nie ma na liście wyborców, a które oświadczają, że są uprawnione do udziału w głosowaniu. Głosy takie podlegają sprawdzeniu i zostają uznane albo odrzucone. Procedura ta wymaga jednak dodatkowego czasu.