Chorzy nie dostali jeść, bo był strajk
Przez dwie godziny strajkowała
grupa ok. 80 kucharek, sprzątaczek i sanitariuszy wrocławskiego
Szpitala Kolejowego. Domagają się oni wypłaty zaległych pensji.
Są to pracownicy firmy, która na zlecenie szpitala wykonuje prace porządkowe w placówce oraz odpowiada za kuchnię. W związku z tym pacjenci wrocławskiego szpitala nie dostali planowo śniadań. Jedynie chorzy na specjalnych dietach otrzymali posiłek. W trakcie protestu sanitariuszy w szpitalu zastępowali żołnierze.
"Szpital Kolejowy winny jest firmie, która nas, na jego zlecenie zatrudnia, ok. 2 mln zł. Terminy płatności są ciągle przesuwane. Mamy dość. Od maja ubiegłego roku nasze pensje wypłacane są z opóźnieniem" - powiedział Andrzej Hanczko z "Solidarności".
Tymczasem dyrekcja szpitala nie jest w stanie zapłacić zaległości. "Nie mamy pieniędzy na koncie. Również nasi pracownicy: pielęgniarki, lekarze nie dostają od stycznia wypłat. Próbujemy zdobyć fundusze, ale na razie to tylko próby" - tłumaczyła zastępca dyrektora Szpitala Kolejowego Teresa Fichter.
Większość strajkujących zebrała się w niewielkiej sali w placówce. "Zdajemy sobie sprawę, że sytuacja jest trudna, ale my dostajemy kary za jazdy bez biletów w tramwajach. A na bilety nas nie stać. Mieszkam na drugim końcu Wrocławia. Mam wstawać o 4 rano, by zdążyć pieszo do pracy" - powiedziała PAP jedna ze sprzątaczek. Kucharki krzyczały: "nasze dzieci jedzą suchy chleb, bo nawet na zwykłą, najtańszą margarynę nas nie stać. Zarabiamy po 500 zł! To grosze, a i tak tego się nam odmawia".
Chorzy nie mieli pretensji do protestujących. Mówili PAP, że "przez dwie godziny można bez śniadania wytrzymać". Część pacjentów kupowała w przyszpitalnym sklepie jogurty i słodkie bułki.
Protestujący zapowiedzieli kolejne akcje. Na pewno przyłączą się do planowanego za dwa tygodnie 12-godzinnego strajku dolnośląskiej służby zdrowia.