Były prezydencki minister Andrzej Krawczyk nie był agentem
Andrzej Krawczyk, b. minister w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, został oczyszczony z zarzutu współpracy ze służbami specjalnymi PRL. Sąd Lustracyjny w swym ostatnim wyroku uznał, że sam fakt rejestracji, bez względu na formę, nie może przesądzać o tym, czy dana osoba była tajnym współpracownikiem.
14.03.2007 11:50
Stwierdzenia, że nie doszło do współpracy z Wojskową Służbą Wewnętrzną chciał sam Krawczyk, bo choć podpisał w stanie wojennym zobowiązanie do współpracy, to nigdy jej nie podjął. Przed miesiącem wystąpił do Sądu Lustracyjnego po tym, jak prezydent Kaczyński przyjął jego dymisję.
Krawczyk, odpowiedzialny w kancelarii prezydenta za sprawy międzynarodowe, podał się do dymisji po tym jak prezydentowi przekazano informację, że w stanie wojennym miał być tajnym współpracownikiem WSW. Według Krawczyka, takie informacje przekazały prezydentowi służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo państwa.
Krawczyk wyjaśniał potem wiele razy, że w 1982 r. był aresztowany za kolportaż ulotek. Jak tłumaczył, w warunkach pozbawienia wolności, bez kontaktu z rodziną, szantażowany groźbą trzyletniego wiezienia i uwagami typu: "twoja córka ma dwa lata, to zobaczysz ją jak będzie miała pięć", całkowicie świadomie w złej wierze, zgodził się podpisać zobowiązanie.
W środę powtórzył to w Sądzie Lustracyjnym. Przyprowadził też ze sobą trzech świadków - mec. Stanisława Szczukę (któremu w latach 80. ujawnił, że zmuszano go do współpracy) oraz Bronisława Komorowskiego i Andrzeja Friszke (z którymi w PRL działał w podziemiu). Dwaj ostatni potwierdzili, że Krawczyk rozmawiał z nimi o tym, iż WSW go werbuje; mec. Szczuka przyznał zaś, że Krawczyk pozostawił mu w depozycie kopertę. Miało w nim być oświadczenie, iż podpisał deklarację współpracy z WSW.
Początkowo sąd chciał także przesłuchać oficera WSW, wezwano nawet osobę o takim imieniu i nazwisku, ale okazało się, że zaszła pomyłka - wezwano kogoś innego. Ostatecznie sąd zgodził się ze stanowiskiem stron, że nie ma potrzeby przesłuchiwania b. oficerów. Wiemy, jak oni zeznawali i jak trudno te zeznania ocenić - mówił zastępca Rzecznika Interesu Publicznego Andrzej Ryński, który - tak jak sam Krawczyk - w konkluzji wniósł o uznanie, że oświadczenie lustracyjne b. ministra jest prawdziwe.
Sąd ujawnił, że WSW zarejestrowała Krawczyka 17 lutego 1982 r. jako tajnego współpracownika "Krzysztof". Wniosek o zakończenie współpracy oficer WSW sporządził w październiku 1988 r. Po podpisaniu deklaracji współpracy i wyjściu na wolność zerwałem kontakty na pierwszym spotkaniu - mówił Krawczyk.
Sędzia Zbigniew Kapiński potwierdził: nie czas trwania rejestracji, ale treść informacji przesądzają, czy można kogoś uważać za tajnego współpracownika. Tutaj rejestracja była przedwczesna, na wyrost i wymuszona - stwierdził sąd. Mylą się ci wszyscy, którzy twierdzą, że akta służb odzwierciedlają rzeczywisty przebieg wydarzeń - dodał, przypominając, że to już kolejne takie stwierdzenie sądu.
W ustnym uzasadnieniu wyroku sąd dodał, że Krawczyk nie przekazał służbom żadnych informacji, zaś oficer WSW charakteryzując Krawczyka stwierdził, iż jest on wobec nich nielojalny, usiłuje ich zwodzić, nie obciąża znajomych z opozycji. Tak nie wygląda charakterystyka tajnego współpracownika - dodał sędzia. Przypomniał on, że aby uznać kogoś za agenta, musi być spełnione 5 przesłanek, określonych w 1998 r. przez Trybunał Konstytucyjny. I tak współpraca musiała być tajna, świadoma, wiązać się z operacyjnym zdobywaniem informacji przez służby, musiała polegać na kontaktach z tymi służbami i materializować się w konkretnych działaniach.
Dokumenty nie podważają wiarygodności wyjaśnień Andrzeja Krawczyka; nie ma żadnych podstaw, by kwestionować jego słowa, że nigdy nie zamierzał realizować swego zobowiązania do współpracy z Wojskową Służbą Wewnętrzną - mówił sędzia Kapiński.
Kamień z serca, nogi miękkie - mówił Krawczyk dziennikarzom po wyroku. Dodał, że przez ostatnich kilka tygodni nie mógł myśleć o niczym innym. Teraz przeczytałbym jakiś dobry kryminał - mówił. Pytany, czy wróciłby do kancelarii prezydenta odparł, że wprawdzie nigdy nie mówi się "nigdy", ale nie ma tego w planach.
Środowe orzeczenie to 472. i zarazem ostatni wyrok, jaki zapadł od 1999 r. w Sądzie Lustracyjnym. Na mocy nowej ustawy lustracyjnej ulega on w czwartek likwidacji. Sprawy lustracyjne przejmie teraz 20 sądów okręgowych. Było to też 298. orzeczenie Sądu Lustracyjnego I instancji.