7400 gigaton sztucznego śniegu. Naukowcy mają plan na uratowanie świata
Naukowcy dokonali opracowania potencjalnej ilości sztucznego śniegu, jaką należy wytworzyć, aby zatrzymać roztapianie się Bieguna Południowego. Mimo, że w teorii eksperyment wydaje się mieć spory sens, ma też kilka zasadniczych wad.
19.07.2019 08:13
Kryzys klimatyczny już zbiera swoje żniwo. Jak wszyscy doskonale wiemy, będzie tylko gorzej, i niewiele jesteśmy w stanie zrobić, aby zatrzymać rozpędzoną lawinę zmian. Nie jesteśmy w stanie zatrzymać materii, która ją napędza (CO2), ale możemy zbudować mur w postaci ogromnej ilości sztucznego śniegu. Tylko tak damy radę ochłodzić sam Biegun Południowy.
17 lipca, na łamach prestiżowego serwisu naukowego Science Advances, naukowcy opublikowali badanie o nazwie "Stabilizing the West Antarctic Ice Sheet by surface mass deposition". Opisują w nim, czego należy dokonać, aby spowolnić, lub nawet zatrzymać kryzys klimatyczny.
7400 gigaton sztucznego śniegu - jedyna szansa
Na samym początku naukowcy zaznaczaj, jak podniesienie się poziomu morza wpłynie na poszczególne nadmorskie tereny świata. Granica trzech metrów w górę może zmienić całkowicie nasze życie. I nie tylko to się zmieni. Krytyczne zmiany klimatyczne mogą wybić większość życia na Ziemi.
Następnie rzucają wniosek. Aby zatrzymać topnienie lodowców Antarktydy niezbędne będzie wytworzenie 7400 gigaton sztucznego śniegu. Oczywiście nie jednorazowo, ale jeśli zdołamy wytworzyć tyle w ciągu krótkiego okresu, czyli według naukowców 10 lat, zdołamy dostatecznie ochłodzić i uratować Antarktydę.
Na co czekamy? Czas wyciągnąć maszyny do śniegu!
Niestety to wszystko brzmi pięknie tylko w teorii. Jeśli mielibyśmy przejść do praktyki, szybko wyszłyby na jaw problemy tego rodzaju przedsięwzięcia. Przede wszystkim ogromny koszt. Badanie sugeruje stworzenie 12 tysięcy turbin tworzących śnieg.
Wynikiem ich pracy byłoby imponujące - obniżanie poziomu morza od 2 do 5 cm w ciągu 10 lat. Ale, spójrzmy prawdzie w oczy, jak musiałoby wyglądać wytworzenie 7400 gigaton śniegu?
Przede wszystkim, naukowcy musieliby pobierać wodę z oceanu i wyciągać ją na wysokość co najmniej 640 metrów nad poziomem morza. Tylko ten jeden proces wymagałby zużycia co najmniej 145 gigawatów energii. Wodę morską należałoby jeszcze odsolić, a potem zamrozić. Ale tego naukowcy nie wzięli już pod uwagę i nie policzyli, ile energii pochłonąłby ten proces.
To jeszcze nie koniec problemów. 12 tysięcy turbin wiatrowych rozdmuchujących śnieg po Antarktydzie również zużywałoby masę energii. Potencjalnie mogłaby być wytwarzana przez paliwa kopalne, czyli jeden z czołowych powodów roztapiania się lodu.
Kolejnym kłopotem byłby ogromny hałas wytwarzany przez 12 tysięcy turbin. Nie tylko wpłynąłby tragicznie na życie zwierząt, ale też powodował drgania lodu, które znowu napędzałyby rozpuszczanie. Dodatkowo w grę wchodzi jeszcze pole elektromagnetyczne, tworzone przez taką ilość urządzeń elektrycznych.
"Chociaż nasze odkrycia sugerują, że pokrywa lodowa Zachodniej części Antarktydy może być w zasadzie ustabilizowana przez masowe ochładzanie, (...) zdajemy sobie sprawę z ogromnych wyzwań technicznych i zagrożeń, jakie powstałyby przy takiej operacji" - przyznają naukowcy.