Polska4 grudnia 2003 r. rozbił się śmigłowiec z premierem Leszkiem Millerem

4 grudnia 2003 r. rozbił się śmigłowiec z premierem Leszkiem Millerem

Dziesięć lat temu, 4 grudnia 2003 r., rozbił się śmigłowiec z premierem Leszkiem Millerem. Ukrywane przez wojsko dokumenty wykazują, że była to przygrywka przed Smoleńskiem - czytamy w "Polityce". Błędy, nonszalancja, brawura. Choć na koniec – cud.

4 grudnia 2003 r. rozbił się śmigłowiec z premierem Leszkiem Millerem
Źródło zdjęć: © PAP | Paweł Kula

04.12.2013 | aktual.: 04.12.2013 11:15

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Komisja złożona głównie z wojskowych broni pilota rządowego Mi-8, majora Marka Miłosza. Jej ówczesny przewodniczący płk Ryszard Michałowski oraz dowódca wojsk lotniczych gen. Ryszard Olszewski przekonują, że nie był on w stanie przewidzieć warunków, które doprowadziły do oblodzenia.

Nikt nie wspomina o tym, jak długa jest lista błędów mogących doprowadzić do katastrofy. Nie tylko po stronie załogi, ale i ich dowódców. Nie mówi się też o dwóch zdaniach odrębnych, które do raportu końcowego złożyli cywilni członkowie komisji, doświadczeni piloci śmigłowców: Jerzy Bereżański i Ignacy Goliński. – Zostały zamiecione pod dywan – twierdzi w rozmowie z "Polityką" Goliński. – Praca komisji to nie było badanie wypadku. To była wojskowa fikcja na rozkaz.

Do opinii publicznej przebija się więc taki przekaz: pilot zachował się jak mistrz. Jeśli ktokolwiek zawinił, to przestarzały, nie do końca sprawny śmigłowiec, który nadaje się na złom. Takie myślenie obowiązuje do dziś. MON końcowy raport ukryło. Gdy poprosiliśmy o udostępnienie tego dokumentu, usłyszeliśmy „nie”. To ewenement. Nawet raporty z największych katastrof ostatnich lat – w tym samolotu CASA i Tu-154 – były podane do publicznej wiadomości.

Mimo to "Polityce" udało się poznać ustalenia komisji badającej wypadek Mi-8. Wnioski ekspertów pokazują niewiarygodną wręcz nonszalancję wojskowych z 36 specpułku, ignorowanie zasad oraz braki w wyszkoleniu i umiejętnościach załogi. Z raportu końcowego wynika jasno: śmigłowiec był sprawny. Mimo to – choć dokument o tym nie wspomina wprost – 4 grudnia 2003 r. Mi-8 w ogóle nie powinien wystartować z Wrocławia.

Jeden z załączników do raportu stwierdza, że „organizacja lotów w dniu 4.12.2003 r. nie zapewniała bezpiecznego wykonania zadania”, podając jako przyczynę „brak właściwego wypoczynku załogi przed lotem”. Ale analiza czasu pracy załogi pokazuje, że piloci byli zalatani niemal do upadłego. Z wyliczeń Jerzego Bereżańskiego wynika, załoga pracowała przez około 30 godzin przed wypadkiem – zamiast przepisowych 10. Ignacy Goliński mówi o 36 godzinach. Inny ekspert z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych uważa, że w tych godzinach załoga mogła poświęcić nie więcej niż cztery i pół godziny na sen i sześć godzin na wypoczynek. – To po prostu horror. Wręcz niewiarygodne, że tak wyeksploatowani ludzie wozili najważniejsze osoby w państwie – dodaje...

Źródło: "Polityka"

Źródło artykułu:Polityka
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (0)