PolitykaŻona Palikota: wiedzieliśmy, że jesteśmy dla siebie

Żona Palikota: wiedzieliśmy, że jesteśmy dla siebie

Wiedzieliśmy od razu, że jesteśmy dla siebie stworzeni. To było tak oczywiste, że musiałam wyjechać kilka dni po poznaniu, żeby na spokojnie wszystko przemyśleć, złapać dystans. Nie udało się - tak Monika Palikot, żona lidera Ruchu Palikota w szczerej rozmowie z Wirtualną Polską opowiada o narodzinach ich miłości. Zdradza też, jak wygląda zwykły dzień rodziny Palikotów oraz, co zmieniło się w ich życiu wraz z powstaniem Ruchu Palikota.

WP: Joanna Stanisławska: Janusz Palikot w książce "Kulisy Platformy" zdradził, że gdy panią poznał, zakochał się od pierwszego wejrzenia. Czy z pani strony uczucie również było tak nagłe?

Monika Palikot: Wiedzieliśmy od razu, że jesteśmy dla siebie stworzeni. To było tak oczywiste, że musiałam wyjechać kilka dni po poznaniu, żeby na spokojnie wszystko przemyśleć, złapać dystans. Chciałam być racjonalna. Nie udało się - i tak przez cały czas wisieliśmy na telefonie...

WP: Co panią urzekło w Januszu Palikocie?

- Jego chłopięca radość życia - cieszy go wszystko wokół. Jednocześnie, kiedy poświęci się jakiejś sprawie, wykazuje niezwykłą siłę i determinację w realizacji swoich planów. Zawsze myśli o otoczeniu, w którym żyjemy. Kiedy spacerujemy po Lublinie, często mówi: zobacz, ten mur się wali, trzeba go naprawić, tu leżą śmieci, dlaczego nikt ich nie posprzątał, a ta część miasta jest piękna, ale martwa, a wystarczy tylko remont schodów, oświetlenia i stanie się cudem, nie potrzeba dużych pieniędzy. Poza tym, oboje jesteśmy miłośnikami rzeczy pięknych, kochamy ruch, przemieszczanie się, zmianę, chodzimy razem do teatru i kina, otaczamy się pięknymi rzeczami.

WP: Media rozpisywały się o państwa bajecznych zaręczynach i ślubie. Jakie jest pani najmilsze wspomnienie z nimi związane?

- Oba wydarzenia były niezwykłe. Na zaręczynach grał zespół cygański z Rumunii. Występ odbywał się na dziedzińcu kościoła oo. dominikanów w Lublinie, muzycy stali stłoczeni pod niewielkim zadaszeniem, padał ulewny deszcz, muzyka mieszała się z dudnieniem deszczu. To był teatr i koncert jednocześnie. Ślub braliśmy koło domu na Suwalszczyźnie, na wzgórzu, pod jabłonią, z widokiem jezioro. Ślub braliśmy koło domu na Suwalszczyźnie, na wzgórzu, pod jabłonią, w dole rozpościerało się jezioro. Mąż wymyślił, że przez łąkę przerzucimy czerwony dywan - wszystko wyglądało jak dzieło sztuki. Ten widok na zawsze pozostanie w mojej pamięci.

WP: Bycie żoną polityka często oznacza długie rozłąki. Czy na co dzień udaje się państwu spędzać trochę czasu razem? Przeprowadziła się pani do Warszawy?

- Zwykle udaje nam się zjeść razem śniadanie, nierzadko obiad, prawie zawsze kolację. Od września mieszkamy w Warszawie. Stąd bliżej do serca spraw politycznych. Kampania za nami, mąż nie jeździ już na spotkania z wyborcami, więc czasu spędzanego razem jest więcej. Staramy się nie rozstawać z powodu spraw niezbyt ważnych.

WP: Jak lubią państwo spędzać wolny czas? Macie wspólne pasje?

- Jak tylko mamy chwilę wolnego, uciekamy na Suwalszczyznę. Tam na dobre odrywamy się od zgiełku. Chodzimy na długie spacery, a zimą na biegówki - dzięki nim przyrodę widzi się inaczej. Przebiegnięcie się po oblodzonym jeziorze potrafi zmienić perspektywę. Uwielbiamy czytać, podróżować i przyjmować gości. Często wybieramy się tylko we dwoje na krótkie wyjazdy, wtedy oddajemy się wszelkim przyjemnościom.

WP: Pani mąż dużą wagę przywiązuje do wizerunku, wiele wydaje na garderobę. Czy to wspólna słabość?

- Mamy słabość do piękna. Oboje uważamy też, że ubieranie się jest twórcze - w tym sensie jest to wspólna słabość. Lubię wysmakowaną klasykę, ale też odwagę koloru, wzoru, zestawienia, nagromadzenia przeciwieństw, przesadę. Dziełem sztuki jest dla mnie strój ludowy. Ta magia kolorów, a jednocześnie doskonałe proporcje tworzą wysmakowany ornament - jest w tym pewność i siła. To, co stwarza współczesność w odwołaniu do tych wzorów, jest dla mnie odniesieniem.

WP: Poświeciła się pani wychowaniu dzieci. Nie brakuje pani pracy zawodowej?

- Zawsze chciałam mieć dwoje dzieci. Udało się. Franio i Zosia są jeszcze bardzo mali, potrzebują bliskości, obecności. Jest za wcześnie by ich opuścić. WP: Mąż mówi, że jest pani jego najlepszym PR-owcem i zawsze się pani radzi. Czy polityka jest częstym tematem waszych rozmów?

- Codziennie pytam męża: co tam, panie w polityce? I tak wymieniamy poglądy.

WP: Pani doradziła mężowi odejście z PO? Długo nosił się z tą myślą?

- Po tym, jak usunięto go z funkcji przewodniczącego Komisji Przyjazne Państwo, nie było sensu by dłużej pozostawał w PO. Widać było, że jest zablokowany. Chyba wypowiedziałam takie zdanie, że czas już odejść.

WP: Nie był w Platformie traktowany poważnie?

- Wręcz przeciwnie, dlatego był blokowany. Dusił się, nie lubi być nieskuteczny.

WP: Janusz Palikot w polityce zasłynął happeningami, podczas których sięgał po różnego rodzaju gadżety - wibrator, plastikowy pistolet czy świński ryj. Czy wszystkie te występy się pani podobały? Niekiedy balansowały na krawędzi dobrego smaku...

- Wiedziałam, że występ ze sztucznym penisem na zawsze zostanie z mężem i niekoniecznie będzie wiadomo, o co chodziło. Jednak happeningi zawsze służyły zobrazowaniu jakiejś ważnej kwestii. W tym wypadku sprawa gwałtów w lubelskim komisariacie była istotna, paląca. Trzeba było to zrobić i już.

WP: Czy nie ma pani wrażenia, że te ważne sprawy zostały przez gadżety przysłonięte? Jerzy Urban pytany o słynny wibrator czy świński łeb nie potrafił sobie przypomnieć, co za nimi stało, a co dopiero zwykły Kowalski...

- Tak jest teraz, to drugie życie happeningu. Kiedy mąż używał rekwizytów chodziło o ludzkie istnienia. Rzeczywistość jest przesiąknięta okrucieństwem i erotyzmem, dlatego nie bardzo rozumiem skąd to święte oburzenie. Może przesunięcie świata rzeczywistości, świata gadżetów do polityki wywołało taki ferment. Happeningi Janusza to taki urynał Duchampa w polityce, który ma zwrócić uwagę na ważne problemy społeczne.

WP: Janusz Palikot był wydawcą konserwatywnego tygodnika "Ozon" i przyjacielem o. Macieja Zięby, teraz jest liderem antyklerykalnej partii. Jakie były źródła tej przemiany?

- Wynikała ona z niezgody na rzeczywistość po tragedii w Smoleńsku.

WP: Czy były momenty zwątpienia w nową inicjatywę? W pewnym momencie sondaże były bezlitosne - dawały Ruchowi ledwie 1-2 procentowe poparcie...

- Nigdy nie straciłam wiary w wygraną. Ruch robił też własne sondaże. Mąż, jeżdżąc po Polsce, był świetnie przyjmowany przez ludzi, entuzjastyczne. To dawało mu duży napęd, wiedział też dzięki tym spotkaniom, o co trzeba walczyć. Ogromna praca dała efekty.

WP: Nie miała pani czasami ochoty powiedzieć stop, kiedy mąż za dużo wydawał na partię? Nie miała pani obaw o przyszłość swoją i dzieci?

- Nic takiego mi nie przyszło do głowy. Janusz zawsze ciężko pracował, zarobił pieniądze, a one służą do tego, by realizować swoje marzenia... A czy przyszłość naszych dzieci zależy od naszych pieniędzy? Nie jestem pewna...

WP: Co było inspiracją dla powstania książki "Kulisy Platformy"? Choć to wywiad, w formie przypomina słynny "Alfabet Urbana"...

- Ta książka, choć nie jestem jej zagorzałą czytelniczką, pokazuje mechanizmy władzy, polityki.

WP: Mąż nie potraktował zbyt ostro dawnych kolegów z partii?

- Tak pani myśli? Ja też miałam wątpliwości, ale mąż zdecydował się ją wydać. WP: W książce wiele miejsca Janusz Palikot poświęcił prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, z którym się blisko przyjaźni. A pani jest zaprzyjaźniona z Pierwszą Damą?

- Anna Komorowska to osoba stanowcza, bardzo miło się z nią obcuje, spotkania są zawsze żywe intelektualnie. Moja znajomość z panią prezydentową jest jednak znacznie krótsza niż męża z prezydentem.

WP: Nie miała pani oporów przed zaangażowaniem państwa dwuletniej córeczki Zosi do reklamówki wyborczej?

- Decyzję o udziale Zosi w spocie podjęliśmy wspólnie. Chciałam stanąć za mężem, pokazać, że nie jest sam. Myślę, ze dzieci zrobiłyby to samo, gdyby mogły decydować. Codziennie podejmuję za nie tysiące decyzji: czy podać lekarstwo, co dać do jedzenia, na co pozwalać, na co nie. Podjęłam kolejną decyzję. To był bardzo ważny moment dla Janusza. Obietnica złożona małej Zosi, że będzie mieszkała w innym kraju, gdy dorośnie, ma swój ciężar. Sądzę, że gdy córka dorośnie, rozliczy tatę najsurowiej.

WP: Jerzy Urban wróży pani mężowi prezydenturę. Widziałaby się pani w roli Pierwszej Damy? - To pytanie pułapka. Nie ma na nie dobrej odpowiedzi. Być może... Myślę, że to rola, na którą kobieta, żona polityka nie decyduje się sama, ona jest narzucona. Jednocześnie to wielkie wyróżnienie w świecie, w którym żyjemy. Będę zawsze trwać przy mężu i towarzyszyć mu we wszystkich politycznych krokach. Chcę być blisko. Dzisiaj jednak nawet nie sposób sobie wyobrazić takiego scenariusza.

WP: Jest pani wierząca? Jaki jest pani stosunek do Kościoła?

- Wychowałam się w katolickiej rodzinie, ukończyłam też katolicką szkołę średnią. Dzisiaj jestem jednak daleko od Kościoła w sensie praktyki. Wierzę w kreację świata, w moc sprawczą matematycznie precyzyjną i filozoficznie przemyślaną.

WP: A czyta pani "Fakty i Mity" lub "Nie"?

- Tygodnik "Nie" kojarzy mi się z moją babcią, która będąc w podeszłym wieku miała trzy rozrywki: piłkę nożną - uwielbiała oglądać mecze, papierosy Marsy lighty i właśnie "Nie". W najbliższej rodzinie uważaliśmy radykalizm babci za postawę skrajną, bo sami byliśmy trochę jak te Marsy - lightowi. Ale tłumaczyliśmy sobie, że tyle już przeżyła, że wolno jej wszystko. A ona bezlitośnie wystawiała naszą postawę na próbę. Miała silny charakter i zawsze mówiła prawdę w oczy, co często doprowadzało do rodzinnych burz. To ja kupowałam dla niej Marsy lighty i "Nie", w związku z czym byłam z "Nie" na bieżąco. Babcia zmarła dwa lata temu, byłaby szczęśliwa wiedząc, że na Ruch Palikota zagłosowało aż 10% Polaków.

WP: Zna pani posłów Ruchu Palikota? Które osoby najbardziej pani ceni?

- Największą radością było dla mnie wejście Anny Grodzkiej do sejmu. To rewolucja duchowa i społeczna. Cieszę się, że zdaliśmy egzamin jako społeczeństwo. Znam Wandę Nowicką, Andrzeja Rozenka, Artura Dębskiego. Widzę w nich świeżość, entuzjazm, rzeczowość, doświadczenie i prawdę życia.

WP: Ks. Adam Boniecki został ukarany za ostatnie wypowiedzi w mediach m.in. za to, że nie chciał wyraźnie potępić działalności Janusza Palikota. Czy wystąpiłaby pani w jego obronie?

- Tak. Ks. Boniecki reprezentuje jasną stronę Kościoła. Widzę pewne analogie między jego sytuacją, a losami męża w Platformie - w zakonie i w partii, do której należał, panuje podobna dyscyplina.

Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (502)