"Mam wasze córki i, na Allaha, sprzedam je na czarnym rynku". 276 nastolatek w szponach islamistów

Nigeryjscy islamiści z Boko Haram od lat dają się we znaki mieszkańcom północy kraju. Ostatnio zaczęli uderzać coraz częściej i coraz brutalniej. Gdy ich lider, Abubakar Shekau, zapowiedział, że sprzeda na czarnym rynku 276 porwanych niedawno uczennic, bezradni rodzice chwycili za narzędzia rolnicze i ruszyli w pościg za uzbrojonymi terrorystami. Tymczasem władze pozostają dziwnie biernie w sprawie bezprecedensowego uprowadzenia, którego skala przyćmiła wszystkie wszystkie podobne przypadki w najnowszych dziejach Czarnego Kontynentu.

Nigeryjskie muzułmanki domagają się uwolnienia dziewczynek. "To terroryzm, a nie islam" - głosi jedno z haseł
Źródło zdjęć: © AP | © 2014 Sunday Alamba
Michał Staniul

Najpierw mordowali pojedyncze osoby: duchownych, policjantów, oficjeli. Potem - przypadkowych bywalców ogródków piwnych i dyskotek, wiernych modlących się w kościołach i meczetach, ludzi stojących w bankowych kolejkach i przed urzędami. Lista była długa.

Z czasem uderzali coraz częściej, coraz dalej, i coraz brutalniej. Gdy w zeszłym roku rząd wysunął przeciwko nim cięższe działa, odpowiedzieli jeszcze większym okrucieństwem. Zamachy pochłaniały czasem dziesiątki i setki ofiar, nierzadko zabijanych podczas świętowania lub we śnie, palonych żywcem albo szlachtowanych maczetami. Wydawało się, że islamscy fanatycy z Boko Haram osiągnęli szczyt brutalności.

Okazało się, że wcale nie.

Późnym wieczorem 14 kwietnia kilkudziesięciu uzbrojonych mężczyzn wdarło się na teren Państwowej Szkoły Średniej w Chibok na północy Nigerii. Placówka - podobnie jak wszystkie inne w stanie Borno - była od czterech tygodni zamknięta z powodu zagrożenia terrorystycznego. Tego dnia władze zebrały jednak w jej murach ponad 500 uczniów z wszystkich okolicznych liceów na jeden z końcowych egzaminów. Chłopcy musieli wrócić po teście do swoich domów. Dziewczynki zostały w szkolnym internacie. Nie wiedziały, że budynek zamieni się w pułapkę.

Gdy islamiści nakazali im wchodzić do podstawionych ciężarówek, nie miały szans na ucieczkę.

Chaos związany z atakiem był tak wielki, że nikt nie potrafił nawet oszacować, ile uczennic zniknęło. Początkowe "około 70" szybko zamieniło się w "prawie 130", a następnie - w "więcej niż 230". Pod koniec ubiegłego tygodnia miejscowa policja zdradziła, że około 50 dziewczynek zdołało zbiec porywaczom. Niestety, w niewoli miało pozostawać nadal 276 nastolatek.

Pod koniec lutego ekstremiści z Boko Haram zabili 59 chłopców w internacie w nieodległym Buni Yadi. W przeszłości wielokrotnie zmuszali też młode Nigeryjki do "małżeństw" z bojownikami, co w praktyce oznaczało niewolnictwo seksualne.

Zdesperowani rodzice z Chibok nie mogli więc czekać.

Chwyciwszy narzędzia rolnicze i łuki, na własną rękę wyruszyli w pościg za uzbrojonymi w karabiny maszynowe terrorystami przez ogromny rezerwat Sambisa. Wiedzieli, że każdy dzień zwłoki przybliża ich do tragedii. W końcu usłyszeli, jakie zamiary mają porywacze.

W upublicznionym w poniedziałek nagraniu Abubakar Shekau, lider islamistów, kilkakrotnie wykrzyczał swoje groźby: - Mam wasze córki i, na Allaha, sprzedam je na czarnym rynku. Sprzedaję ludzi, i sprzedam je wszystkie.

Krok ku zbrodni

Historia Boko Haram sięga początków XXI wieku. W 2002 roku w Maiduguri - stolicy stanu Borno, około 120 km od Chibok - dużą popularność zaczął zdobywać młody muzułmański kaznodzieja, Mohammed Yusuf. Był radykałem, nawet jak na objętą prawem szariatu północ Nigerii (południe kraju zamieszkują głównie chrześcijanie i animiści). Miał w sobie jednak coś, co wyróżniało go spośród setek podobnych fundamentalistów: umiejętność dobierania prostych słów, które zamieniały jego - głównie młodych i bezrobotnych - słuchaczy w fanatycznych wyznawców.

Chociaż oficjalna nazwa założonej przez Yusufa komuny (czy też - sekty) była znacznie dłuższa, mieszkańcy Maiduguri zaczęli nazywać ich Boko Haram. W języku hausa, podobnie jak w arabskim, "haram" oznacza coś zakazanego, niezgodnego z islamem. "Boko" było z kolei słowem, jakim na początku XX wieku nigeryjscy emirowie określili system edukacji narzucany im przez brytyjskich kolonizatorów. Bunt przeciwko zagranicznym wpływom - zwłaszcza w szkolnictwie, które miało oddalać ludzi od "tradycyjnych wartości" - był czołowym punktem ideologii kaznodziei.

Członkowie Boko Haram nie należeli do niewiniątek (zdarzało im się przeprowadzać przymusowe konwersje i mordować krytyków), ale władze przez długi czas nie zwracały na nich uwagi. Na południu kraju, w roponośnej Delcie Nigru, trwało kosztowne powstanie, a całe państwo zmagało się z gospodarczymi i społecznymi problemami. Kiedy jednak latem 2009 roku islamiści zaatakowali kilka policyjnych posterunków, służby bezpieczeństwa zgotowały im krwawą jatkę. W ciągu dwóch dni starć zginęło około 700 osób, w tym wielu przypadkowych cywilów. Samego Yusufa mundurowi zastrzelili krótko po aresztowaniu - rzekomo podczas próby ucieczki. W tę wersję nie uwierzył w Nigerii chyba nikt.

Zemsta?

Śmierć lidera osłabiła Boko Haram, lecz jej nie zniszczyła. Islamiści lizali rany przez kilkanaście miesięcy. Gdy wrócili, rozpoczęli brutalną kampanię terroru; atakowali świątynie, urzędy i targi. Ich ofiary liczono w tysiącach rocznie. Byli to zarówno mieszkający na północy chrześcijanie, jak i przypadkowi muzułmanie. Czasami terroryści uderzali nawet w położonej w centrum kraju stolicy, Abudży (zniszczyli tam m.in. biurowiec ONZ)
.

Gdy w styczniu 2013 roku francuska interwencja wypchnęła z Mali powiązanych z Al-Kaidą ekstremistów, Boko Haram zyskało wielu nowych, zaprawionych w bojach rekrutów. Sekta stała się tak niebezpieczna, że cztery miesiące później nigeryjski prezydent Goodluck Jonathan ogłosił stan wyjątkowy w trzech północno-wschodnich stanach i skierował do nich dodatkowe oddziały wojska oraz lotnictwo.

Efekt był mizerny. A właściwie - tragiczny. Nie mogąc podjąć otwartej walki z żołnierzami, terroryści zaczęli jeszcze mocniej nękać ludność cywilną, niekiedy równając z ziemią całe wsie. Według Amnesty International, tylko w pierwszych trzech miesiącach tego roku zabili co najmniej 1500 osób. Nigeryjskie dzienniki częściej podają wszakże liczbę czterech tysięcy. Ale nawet w takim kontekście wydarzenia z Chibok mogą być szokujące.

W 1996 roku osławiona Armia Bożego Oporu (LRA) uprowadziła 139 licealistek z Aboke w północnej Ugandzie (większość szybko odzyskała wolność dzięki wstawiennictwu włoskiej zakonnicy, która bohatersko podążyła za partyzantami). Młode kobiety - często dzieci - były porywane też przez rebeliantów w DR Konga, Sierra Leone, Liberii czy Republice Środkowoafrykańskiej. Nigdy jednak nie zdarzyło się to na tak wielką skalę jak w Borno.

Co, oprócz czystego fanatyzmu, popchnęło Boko Haram do uprowadzenia ponad 300 dziewczynek?

Ryan Cummings, analityk ds. Afryki z zajmującej się zarządzaniem kryzysowym firmy red24 twierdzi, że jednym z motywów była zemsta. W zeszłym roku nigeryjska armia zatrzymała około stu krewnych członków Boko Haram, w tym jej lidera. - Shekau oskarżył siły rządowe o wykorzystywanie seksualne pojmanych ludzi, i zapowiedział, że podobny los czeka żony i dzieci urzędników oraz żołnierzy - przypomina Cummings.

Kolejnym wytłumaczeniem może być chęć pozyskania pieniędzy na dalszą walkę. Rynek handlu żywym towarem działa w Afryce Zachodniej bardzo prężnie. A nie ma wątpliwości, że Shekau posiada wiele znajomości w przestępczym podziemiu - od lat w końcu kupuje nielegalną broń.

Uprowadzając uczennice (a parę godzin wcześniej zabijając około 80 osób w kolejnym zamachu bombowym w stolicy), Boko Haram obnażyła też słabość rządu. Do takiego wydarzenia mogło dojść wszak tylko w państwie, które sobie po prostu nie radzi.

Tykający zegar

Chociaż nigeryjskie media nieustannie śledziły dramat w Chibok, władze zdawały się nie zauważać problemu. Po kilku dniach armia oznajmiła, że wszystkie dziewczynki zostały odbite - tylko po to, by chwilę później temu zaprzeczyć. Prezydent Jonathan publicznie zabrał głos na temat porwania dopiero w minioną niedzielę. - Nie wiemy, gdzie są uprowadzone dziewczynki. Ale robimy wszystko, by je odnaleźć - zapewnił. Swoje milczenie tłumaczył koniecznością zachowania tajemnicy. - Poczyniliśmy wiele kroków, lecz to wymagało ciszy - mówił.

W tym samym czasie rodzice przeczesujący lasy Sambisy żalili się reporterom, że nie spotkali w terenie nikogo z sił bezpieczeństwa.

Inni zadawali oskarżycielskie pytania: dlaczego szkoła w Chibok nie miała odpowiedniej ochrony? Dlaczego żołnierze uciekli, gdy pojawili się napastnicy? I dlaczego wojsko nie potrafi przez tyle czasu odnaleźć kilku lub kilkunastu ciężarówek wypełnionych przerażonymi nastolatkami?

Wrażenia absurdu nie zatarła żona prezydenta, Patience Jonathan. Spotykając się w niedzielę z grupą matek i aktywistek, oskarżyła je o wykorzystywanie tragedii do uderzania w administrację jej męża i organizowania protestów (w kilku nigeryjskich miastach trwają spore manifestacje pod szyldem #BringOurGirlsBack - Przyprowadźcie Nasze Dziewczynki). Krótko potem jedna z nich została zatrzymana przez policję.

Jeśli Jonathan chciał, by zaplanowane na 7-9 maja Światowe Forum Ekonomiczne w Abudży przebiegło bez kontrowersji, nic z tego nie wyszło. Gdy znudzone katastrofami malezyjskiego samolotu i południowokoreańskiego promu zachodnie media zainteresowały się dziewczynkami z Chibok, temat całkowicie przyćmił rozmowy o finansach. Bezsilność 165-milionowej Nigerii wobec terrorystów robiła bardzo złe wrażenie - tym bardziej, że po niedawnej zmianie sposobu podliczania PKB kraj stał się oficjalnie największą gospodarką Afryki.

W środę rano nigeryjski przywódca zgodził się, by do Borno polecieli amerykańscy oraz brytyjscy specjaliści od poszukiwań i negocjacji. Barack Obama zaoferował też pomoc satelitów i samolotów bezzałogowych.

Parę godzin później lokalne media doniosły o kolejnej, dopiero co odkrytej zbrodni islamistów - poniedziałkowej masakrze w miasteczku Gamboru przy granicy z Kamerunem. Według tamtejszych źródeł, w ataku zginęło co najmniej 336 osób. Miało być to karą za to, że mieszkańcy Gamboru przyłączyli się do ludzi szukających śladów porwanych dziewczynek. Wsparcie z zewnątrz - przy aktywniejszej postawie rządu - może być więc ostatnią szansą dla uczennic z Chibok.

Michał Staniul dla Wirtualnej Polski

Tytuł i lead pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu: WP Wiadomości

Wybrane dla Ciebie

Katar: nie zostaliśmy uprzedzeni o izraelskim ataku na Dohę
Katar: nie zostaliśmy uprzedzeni o izraelskim ataku na Dohę
Marcon zdecydował. Lecornu będzie nowym premierem
Marcon zdecydował. Lecornu będzie nowym premierem
USA zabierają głos po ataku Izraela na terenie swojego sojusznika
USA zabierają głos po ataku Izraela na terenie swojego sojusznika
ISW: Kreml straszy Finlandię tak samo jak przed atakiem na Ukrainę
ISW: Kreml straszy Finlandię tak samo jak przed atakiem na Ukrainę
Działo się we wtorek. Oto najważniejsze wydarzenia [SKRÓT DNIA]
Działo się we wtorek. Oto najważniejsze wydarzenia [SKRÓT DNIA]
Kobieta zmarła w drodze do szpitala. Prokuratura wznowiła śledztwo
Kobieta zmarła w drodze do szpitala. Prokuratura wznowiła śledztwo
Polska zamyka granicę z Białorusią. Jest reakcja z Mińska
Polska zamyka granicę z Białorusią. Jest reakcja z Mińska
Sebastian M. nie był w samochodzie sam. Co ujawniono o pasażerze?
Sebastian M. nie był w samochodzie sam. Co ujawniono o pasażerze?
Jest reakcja Kataru na atak Izraela. Zrywa negocjacje
Jest reakcja Kataru na atak Izraela. Zrywa negocjacje
Putin tego się obawia. Będzie ciężko, gdy z wojny powrócą weterani
Putin tego się obawia. Będzie ciężko, gdy z wojny powrócą weterani
Kulisy prezydentury. Fotograf Dudy mówi o niepublikowanych zdjęciach
Kulisy prezydentury. Fotograf Dudy mówi o niepublikowanych zdjęciach
Atak Ukrainy na Soczi. Media: w mieście był Putin
Atak Ukrainy na Soczi. Media: w mieście był Putin