Kto stoi za aferą podsłuchową?
Dziennikarskie śledztwo "Do Rzeczy" podważa aktualną wersję prokuratury i służb specjalnych w sprawie afery podsłuchowej. Jak wynika z ustaleń tygodnika, służby specjalne mogły zapobiec kompromitacji najważniejszych organów państwa, ale tego nie zrobiły.
25.08.2014 | aktual.: 25.08.2014 11:26
Marek Falenta w rozmowie z "Do Rzeczy" mówi, że już w ubiegłym roku powiadomił odpowiednie służby o procederze nagrywania w warszawskich restauracjach najważniejszych osób w państwie. - Przekazałem te informacje funkcjonariuszom ABW, a potem CBA - przekonuje stanowczo.
Falenta twierdzi, że funkcjonariusza z ABW ta informacja przestraszyła, a CBA przekazało tę sprawę centrali w Warszawie. Tam jednak zabroniono się tym zajmować, bo dotyczyło to czołowych polityków PO. Rzecznik CBA Jacek Dobrzyński natomiast mówi ostro: " To wierutne bzdury. To próba wkręcenia i wmanipulowania CBA w tę sprawę". - Gdyby szef CBA miał taką informację, to nigdy by do takiej restauracji nie poszedł - tłumaczy. Tymczasem praska prokuratura nie wyklucza przesłuchania Falenty ale na razie rzeczniczka Renata Mazur nie chce mówić o szczegółach. - Mogę jedynie ujawnić, że pani prokurator zapoznała się z treścią artykułu w tygodniku "Do Rzeczy" i już zaplanowała pewne czynności - powiedziała rzeczniczka.
Jednak według tygodnika, nie zawsze jest tak, że meldunki trafiają do szefa CBA. Mogą trafić do któregoś z zastępców, który taką informację zlekceważył.
Falenta twierdzi, że obecnie wszystko wskazuje na to, że sprawa jest tuszowana, a służby robią wszystko, by zdobyć nagrania, na których ma być także sam Donald Tusk. Mimo, iż premier unika spotkań w restauracjach, ponoć nagrano go w prywatnej sytuacji. - Nie było to na pewno u "Sowy i Przyjacioł". Być może w prywatnym mieszkaniu lub w rezydencji na Parkowej - mówi informator "Do Rzeczy". W jednej z tych rozmów miał brać udział syn premiera, w innej Jan Kulczyk.
Małgorzata Kidawa-Błońska powiedziała w radiowej Trójce, że wcześniej Marek Falenta twierdził, że o podsłuchach dowiedział się z "Wprost". "Pan Marek Falenta wtedy, kiedy ukazały się nagrania w gazecie, powiedział, że dowiedział się o nich wtedy, kiedy się ukazały" - mówiła rzecznik rządu.
W czerwcu tygodnik "Wprost" ujawnił nielegalnie dokonane nagrania rozmów m.in. szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza z prezesem NBP Markiem Belką oraz szefa MSZ Radosława Sikorskiego z b. ministrem finansów Jackiem Rostowskim w stołecznych restauracjach. W śledztwie Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga dotyczącym nielegalnego podsłuchiwania polityków zarzuty współudziału w tym procederze, prowadzonym przez kelnerów, postawiono dotychczas biznesmenowi Markowi Falencie oraz jego szwagrowi biznesmenowi Krzysztofowi Rybce. Zarzuty mają też dwaj pracownicy restauracji - Łukasz N. i Konrad L.
Falenta nie przyznał się do tych zarzutów i zapewnia, że jest niewinny. "Gazeta Wyborcza" pisała, że Falenta miał kupić nagrania od kelnerów i przekazać je za czyimś pośrednictwem tygodnikowi "Wprost", w czym miał mu pomagać Rybka.
Jak ujawniła pod koniec czerwca prokuratura, z materiałów śledztwa wynika, że od lipca 2013 r. podsłuchano kilkadziesiąt osób z kręgu polityki, biznesu oraz byłych i obecnych funkcjonariuszy publicznych. 18 podsłuchanych osób uzyskało już status pokrzywdzonego w sprawie.