Żołnierze Wyklęci
Tragiczny koniec polskiego podziemia
Makabryczna egzekucja 17-latki w Gdańsku
Po II wojnie światowej ponad 250 tys. osób walczących w podziemiu znalazło się w dramatycznej sytuacji. Nowe komunistyczne władze Polski nie miały dla nich litości. Zobacz, kim byli i za co zginęli "żołnierze wyklęci".
Po tym jak Gestapo po brutalnym śledztwie zabiło jej matkę, 15-letnia Danuta Siedzikówna zgłosiła się wspólnie z siostrą do Armii Krajowej. Złożyła przysięgę w grudniu 1943 roku, przeszła szkolenie i zaczęła służbę jako sanitariuszka. W 1944 roku, gdy na obszar działań jej oddziału wkroczyła Armia Czerwona, pod fałszywym nazwiskiem podjęła pracę jako kancelistka w nadleśnictwie Hajnówka. W radzieckich żołnierzach i nowej władzy nie widziała wyzwolicieli - w 1940 roku jej ojciec został wywieziony na Syberię, nie przeżył. Po II wojnie światowej nadal współpracowała z partyzantami z AK, była ich sanitariuszką i kurierką.
20 lipca 1946 roku została zatrzymana przez UB, gdy wykonywała zadania w Gdańsku. Partyzanci wysłali ją po zaopatrzenie medyczne, miała też nawiązać kontakt z jednym z żołnierzy podziemia. Mimo trwającego ponad miesiąc brutalnego śledztwa, nie przyznała się do winy i nie obciążyła nikogo zeznaniami. W liście do sióstr przemyconym z celi pisała: powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba.
Mimo że podczas potyczek pomagała również rannym funkcjonariuszom służb bezpieczeństwa, Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku nie miał dla niej litości, 21 sierpnia 1946 skazał ją na karę śmierci. Egzekucję zaplanowano na 28 sierpnia - 6 dni przed jej 18 urodzinami. O godz. 6.15, razem z innym skazanym na śmierć żołnierzem 5 Brygady Wileńskiej AK - Feliksem Selmanowiczem, stanęła przed plutonem egzekucyjnym.
Na wykonawców wyroku wybrano 10 żołnierzy KBW (większość służących w tej formacji odbywała obowiązkową służbę wojskową). Każdy z nich otrzymał 10 sztuk amunicji do pistoletu maszynowego. Strzelali z odległości ok. 3 metrów - wszyscy zgodnie chybili. Po nieudanej egzekucji do dziewczyny podszedł dowódca plutonu ppor. Franciszek Sawicki i zabił ją strzałem w głowę z najbliższej odległości.
(mb/wp.pl)
Rotmistrz Witold Pilecki
Świetna organizacja i brawurowe akcje polskiego podziemia budziły podziw nawet wśród wrogów. Bohaterowie, którzy przetrwali długie lata najcięższej wojny w historii, po zakończeniu walk nie byli przyjmowani w Polsce z honorami.
Rotmistrz Witold Pilecki w 1940 roku zaproponował swoim dowódcom, że sprawdzi, co dzieje się z ludźmi zatrzymywanymi przez Niemców podczas łapanek, którzy byli wywożeni w nieznane miejsca. Dobrowolnie dał się złapać, aby trafić do Auschwitz. W obozie zorganizował siatkę ruchu oporu i kilka ucieczek. Po zrealizowaniu misji uciekł, aby przekazać dowództwu, co zobaczył w obozie.
W 1944 roku Pilecki walczył w Powstaniu Warszawskim, trafił do niemieckiej niewoli, a po ucieczce przedostał się do Włoch, aby kontynuować walkę w armii gen. Andersa. Jesienią 1945 roku wrócił do Polski - na rozkaz generała miał zbierać informacje o sytuacji w kraju i o losach żołnierzy AK.
8 maja 1947 roku został aresztowany. Po pół roku ciężkich przesłuchań przyznał się do współpracy z polskim rządem na emigracji. Postawiono mu jednak szereg innych bezpodstawnych zarzutów, m.in. przygotowanie zamachu na kierownictwo Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Skład sędziowski pod przewodnictwem ppłk. Jana Hryckowiana, również byłego żołnierza AK, skazał Pileckiego na śmierć. Wyrok wykonano 18 maja 1948 roku strzałem w tył głowy. Ciało pogrzebano w tajemnicy, do dziś nie wiemy, gdzie jest grób rotmistrza.
Na zdjęciu: rotmistrz Witold Pilecki składa zeznania przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie, 3 marca 1948 roku.
Oczy i uszy polskiego podziemia
Podobną brawurą wykazywały się również kobiety walczące w AK. Mimo niewyobrażalnych cierpień, nie rezygnowały z walki. Jedną z takich osób była Stanisława Rachwałowa. W 1941 roku została złapana przez Gestapo, w areszcie w Krakowie wytrzymała dwa miesiące przesłuchań. - Byłam bita, rozbierana do naga, kopano mnie po głowie i twarzy i straciłam wówczas 9 zębów - przytacza jej wspomnienia historyk Filip Musiał w publikacji IPN i "Gazety Polskiej".
Ciężkie przesłuchanie nie skłoniło jej do przyznania się do winy. Jednak gdy w 1942 roku wpadła w ręce Gestapo po raz drugi, trafiła do Auschwitz. Została tam aż do stycznia 1945 roku organizując działalność konspiracyjną.
Po wojnie zorganizowała siatkę wywiadowczą działającą na rzecz antykomunistycznego podziemia. Miała swoich informatorów m.in. w milicji, sądzie, wojsku i Ministerstwie Spraw Zagranicznych. 30 października 1946 roku została zatrzymana i poddana ciężkim przesłuchaniom. Skazano ją na śmierć, wyroku jednak nie wykonano - Bierut złagodził karę do dożywocia. W różnych więzieniach spędziła w PRL 10 lat.
Na zdjęciu: obóz Auschwitz w styczniu 1945 roku.
Przeczytaj też: Makabryczne tortury w Polsce, nie mieli litości
Kapitan Kosowicz
Bezczelny i finezyjny sposób działania kpt. Jana Kosowicza przypomina nieco postać z komedii "Pułkownik Kwiatkowski". Kosowicz posługując się pseudonimami "Ciborski" i "Janek", świetnie radził sobie w zniszczonej przez wojnę Warszawie. Wspólnie ze swoim oddziałem przebierał się w mundury Ludowego Wojska Polskiego i bez problemu poruszał się w ten sposób po stolicy - wchodził nawet codziennie do więzienia na Mokotowie, jako eskorta niemieckich jeńców.
Jego dowódca płk Jan Rzepecki (na zdjęciu) wspominał: - "Ciborski" paradujący w dość fantazyjnym mundurze kapitana, z kordzikiem lotniczym u boku, pewny siebie, z ironicznym uśmieszkiem, błąkającym się stale na jego ustach, wywierał duże wrażenie na rozmówcach sowieckich i rodzimych - pisze Filip Musiał w publikacji IPN i "Gazety Polskiej".
To właśnie Kosowiczowi powierzono zadanie ochrony dowódcy formacji Wolność i Niezawisłość płk. Rzepeckiego. Gdy we wrześniu 1945 roku Rzepecki został otoczony przez oddziały sił bezpieczeństwa, Kosowicz podrobił dokumenty potwierdzające, że jest dowódcą specjalnego oddziału poszukiwawczego, oficjalnie przejechał przez linie okrążenia, po czym wywiózł swojego dowódcę i odstawił go w bezpieczne miejsce.
Po serii udanych akcji, ktp. Kosowiczowi i kilku jego żołnierzom udało się nielegalnie przekroczyć granicę i wyjechać do Wielkiej Brytanii.
Na zdjęciu: kpt. Jan Kosowicz (drugi od lewej) z oddziałem eskorty w Warszawie w lipcu 1945 r.
Generał "Nil"
August Emil Fieldorf walczył we wszystkich konfliktach, które przetoczyły się przez Polskę w czasie jego życia - w I wojnie światowej, w wojnie polsko-bolszewickiej, a następnie w wojnie obronnej 1939 roku. W podziemiu zasłynął wydaniem rozkazu i zaplanowaniem skutecznej akcji zabicia generała SS w Warszawie Franza Kutschery.
Jeszcze w czasie wojny - 7 marca 1945 roku, trafił w ręce NKWD. Dwa tygodnie później wywieziono go do obozu pracy w ZSRR, spędził tam dwa i pół roku. Gdy wrócił do kraju, początkowo ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem, nie chciał już jednak walczyć. Po ogłoszeniu amnestii, zgłosił się do Rejonowej Komendy Uzupełnień w Łodzi ujawniając swoją prawdziwą tożsamość. Pisał również do Ministerstwa Obrony Narodowej, aby uregulować stosunek do służby wojskowej, bezskutecznie. Gdy ponownie stawił się w WKU w 1950 roku, został aresztowany. Skazano go na śmierć, wyrok przez powieszenie wykonano 24 lutego 1953 roku.
W 1992 roku podczas przesłuchania, prokurator Witold Gatner, który odczytywał wyrok przed egzekucją, opowiedział o śmierci generała: - Skazany patrzył mi cały czas w oczy. Stał wyprostowany. Nikt go nie podtrzymywał. Po odczytaniu dokumentów zapytałem skazanego, czy ma jakieś życzenie. Na to odpowiedział: "proszę powiadomić rodzinę". Oświadczyłem, że rodzina będzie powiadomiona. Zapytałem ponownie, czy jeszcze ma jakieś życzenia. Odpowiedział, że nie. Wówczas powiedziałem: "zarządzam wykonanie wyroku". Kat i jeden ze strażników zbliżyli się (...). Postawę skazanego określiłbym jako godną. Sprawiał wrażenie bardzo twardego człowieka. Można było wprost podziwiać opanowanie w obliczu tak dramatycznego wydarzenia - przytacza zeznania Gatnera historyk Piotr Szubarczyk w artykule opublikowanym na stronie Fieldorf.pl
"Coś tu jest grubo nie w porządku"
Podobnie jak gen. Fieldorf, wielu żołnierzy podziemia nie chciało prowadzić dalszej walki, jednak widząc, co dzieje się z innymi partyzantami, którzy ujawnili się przed nową władzą, nie mieli wyjścia.
- Nie przychodziła mi jeszcze wtedy do głowy myśl, że władze demokratyczne mogą potraktować mnie jako przestępcę za to, że byłem dowódcą oddziału partyzanckiego AK, że wszystkie organizacje niekomunistyczne będą traktowane jako faszystowskie i prohitlerowskie, więc wrogie wolności i demokracji. Nie przypuszczałem, że moje wysiłki w niesieniu wolności ojczyźnie będą traktowane jako praca dla Hitlera. O ironio losu, czy tak strasznie upadłem? Czy 90 proc. narodu polskiego znajduje się na błędnej drodze, a znikoma garstka komunistów, czerpiąc swe natchnienie i siłę z Moskwy, czy tylko ta garstka prawdziwą wolność dać może? Coś tu jest grubo nie w porządku - pisał w swoim pamiętniku kpt. Zdzisław Broński "Uskok", który walczył ze swoją grupą na Lubelszczyźnie.
- Na terenie gminy Ludwin i Spiczyn przez pięć lat okupacji niemieckiej nie zginęło tylu Polaków, ilu zginęło przez pięć miesięcy demokratycznej niepodległości. My wiemy, że prowadzimy walkę bratobójczą, i choć serce się kraje, choć sumienie się wzdraga, nie możemy jej uniknąć, bo nie jesteśmy jej prowokatorami - pisał "Uskok". Zginął w 1949 roku. Gdy został otoczony przez siły bezpieczeństwa, popełnił samobójstwo detonując granat.
Na zdjęciu: Hieronim Dekutowski "Zapora" (z lewej) i Zdzisław Broński "Uskok".
"Góral" i "Kamień", wyzwoliciele Rembertowa
Zatrzymani żołnierze podziemia, którzy mieli zostać wywiezieni do ZSRR, trafiali wcześniej m.in. do przejętego po Niemcach obozu jenieckiego w Rembertowie, prowadzonego przez NKWD. Zasieki i wieże strażnicze nie pomogły zatrzymać w nim więźniów.
Podczas błyskawicznej akcji, w nocy z 20 ma 21 maja 1945 roku ppor. Edward Wasilewski "Wichura" i jego żołnierze rozbili obronę obozu i uwolnili ok. 1000 jeńców. Na podstawie listów gończych złapano później 200 z nich. Jeńcy, którzy zrezygnowali z ucieczki i zostali w obozie byli torturowani, kilkudziesięciu ludzi rozstrzelano. W wyniku akcji zginęło prawdopodobnie 68 enkawudzistów, straty partyzantów to trzech rannych żołnierzy.
Ppor. Wasilewski został zatrzymany we wrześniu 1945 roku po tym, jak sam się ujawnił. Zwolniono go po ponad roku ciężkich przesłuchań. W 1950 roku zgodził się na współpracę ze służbami bezpieczeństwa, w efekcie do więzienia trafiło wielu dowódców podziemia. 22 sierpnia 1968 roku popełnił samobójstwo.
Na zdjęciu: Albin Wichrowski "Góral" (z lewej) i Henryk Gójski "Kamień" - uczestnicy akcji akcji na Rembertowie. Fotografia z 1995 roku.
Miał zostać szefem UB
Działalności części żołnierzy podziemia towarzyszą kontrowersje, dotyczące szczególnie wydawanych i wykonywanych przez nich wyroków śmierci. Jednym z takich dowódców był działający na Podhalu Józef Kuraś "Ogień". - Nie ma takiego oskarżenia, jakiego by przeciwko niemu nie wytoczono. Nie ma również takich słów podziwu, jakimi by go nie obdarzono. "Ogień" - czy sobie tego ktoś życzy, czy nie - staje się coraz bardziej wielką legendą - nie tylko Podhala - pisał ks. Józef Tischner w "Tygodniku Powszechnym" w 1996 roku.
Podobnie jak wielu żołnierzy podziemia, Kuraś walczył w wojnie 1939 roku, a po porażce przeszedł do konspiracji. W odwecie za zabicie dwóch żandarmów, Niemcy spalili jego dom z żoną, ojcem i 2,5-letnim synem w środku. "Ogień" nie odpuścił, do końca wojny dowodzony przez niego oddział brał udział w akcjach, w których zginęło kilkuset okupantów. Jedna z nich ułatwiła zdobycie Armii Czerwonej Nowego Targu.
Początkowo współpracował z Sowietami, którzy zlecili mu stworzenie komendy MO w Nowym Targu. Niedługo później otrzymał nawet nominację na szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Tej funkcji nigdy nie objął, wybrał kierowanie oddziałem kilkuset partyzantów.
Przez dwa lata działalności jego grupa zlikwidowała ponad 100 funkcjonariuszy polskich i radzieckich sił bezpieczeństwa. Zmarł 22 lutego 1947 roku w wyniku ran odniesionych w samobójczej - próbował zabić się, gdy został otoczony z garstką żołnierzy i nie udało mu się przebić przez obławę.
"Ogień" był oskarżany przez władze Polsku Ludowej o morderstwa, rabunki i antysemityzm. Kuraś zabijał funkcjonariuszy UB i MO, którzy w większości byli Polakami, zdarzali się jednak wśród nich Żydzi. Kilkusetosobowemu oddziałowi opinię psuli ludzie, którzy rzeczywiście dopuszczali się przestępstw. Jeden z nich - Jan Wąchała, za rabunek i zabicie dwóch Żydów został skazany przez "Ognia" na śmierć.
Piąta Brygada
5 Wileńska Brygada AK, w której służyła m.in. "Inka", po II wojnie światowej liczyła kilkuset żołnierzy, do 1947 roku w konspiracji dotrwało 40 z nich, przez cały czas prowadząc walkę. Brygada miała na koncie ponad 200 udanych akcji przeciw służbom bezpieczeństwa. Partyzanci z powodzeniem zdobywali posterunki i odbijali więźniów. Mimo blisko stukrotnej przewagi liczebnej (na terenie działania), przez trzy lata organom bezpieczeństwa nie udało się rozbić oddziału.
Dowódca brygady mjr Zygmunt Szendzielarz "Łupaszko" został aresztowany dopiero 30 czerwca 1948 roku. Podobnie jak rotmistrz Witold Pilecki i gen. August Fieldorf, trafił do więzienia na Mokotowie, w którym wykonano ponad 600 wyroków śmierci. Taki los podzielił również "Łupaszko". Został skazany na tę karę razem z częścią podkomendnych.
Przed sądem nie zaprzeczał oskarżeniom, nie prosił też o ułaskawienie. - Ja rozkaz dałem do zwalczania funkcjonariuszy bezpieczeństwa publicznego - mówił przed sądem. Wyrok śmierci wykonano 8 lutego 1951 roku.
Na zdjęciu: Jan Majkowski "Atlantyk", żołnierz 5 Wileńskiej Brygady AK.
Ostatni partyzant
Walki podziemia z komunistyczną władzą zakończyły się w latach 50. Jednak jeden z partyzantów dotrwał do 1963 roku. Józef Franczak "Lalek" został schwytany 18 lat po wojnie. Mimo że okres stalinowskiego terroru dawno się skończył, "Lalek" nadal był jedną z najbardziej poszukiwanych osób w PRL.
SB i ZOMO otoczyło jego kryjówkę 21 października 1963 roku. W akcji brało udział 35 milicjantów. Według raportu SB, Franczak do końca nie chciał się poddać i zginął z bronią w ręku próbując przebić się przez okrążenie.
Na zdjęciu: pomnik poświęcony "ostatniemu partyzantowi RP" w Piaskach, w woj. lubelskim, odsłonięty 1 marca 2012 roku.
(mb/wp.pl)