Wstrząsające wyznania Polki, która mieszkała w Syrii
- Proszę nie podawać mojego nazwiska. Ja mam tam bliskich, oni ich zabiją - mówi drżącym głosem Ilona, Polka, która wiele lat mieszkała w Syrii. Gdy reżim prezydenta Baszara al-Asada zaczął topić we krwi trwające tam od roku powstanie, kobieta wróciła do kraju. Pozostał strach i złość. Ta druga silniejsza od pierwszego, dlatego Ilona zdecydowała się opowiedzieć, czego doświadczyła w Syrii.
20.03.2012 | aktual.: 30.11.2012 14:50
WP: Doniesienia z Syrii, jakie docierają do Polski, są dramatyczne: tysiące zabitych, zrujnowane całe dzielnice miast. Jak wyglądało to na miejscu?
- Miałam takiego znajomego, kierowcę taksówki, który nas wszędzie woził, czy na wycieczki, czy jak znajomi z Polski przyjechali. Pewnego dnia na ulicy było zamieszanie, wyglądał przez okno i został postrzelony w biodro. Pocisk go drasnął, więc żona go opatrzyła tym, co miała. Akurat zamknęli miasto, robili rewizję tej dzielnicy - bo oni maja taki system, że zamykają dzielnicę i przeszukują dom po domu. Weszli do jego mieszkania, zobaczyli, że jest ranny i powiedzieli: my cię będziemy leczyć. Zabrali go. To był naprawdę porządny człowiek, znałam go od dawna. Miał 40 lat, troje dzieci. Po około trzech tygodniach rzucili pod dom jego ciało, bo jeszcze wtedy rzucali umarłych pod domy. Rozmawiałam z jego bratem, widziałam jego ciało na zdjęciu: miał cały przecięty tors i szwy; oni zabierają narządy. Słyszałam o tym wcześniej, tak robili też w Hims, mam tam przyjaciółkę. Zamykali całe dzielnice i nikt nie miał prawa stamtąd wyjść. I nie wyszedł. Teraz znajdują masowe groby. Dzieci są strasznie męczone,
torturowane, nawet 9-latki trafiają do więzień. Był taki chłopiec z Dary, nazywał się Hamza, jeden z pierwszych chłopców, którzy zginęli. Miał 13 lat, tak go męczyli. To straszne.
WP: Zdjęcia Hamzy obiegły cały świat, stal się symbolem powstania. Potem pojawiły się doniesienia, że chłopiec zginął, bo wplątał się w starcia między siłami rządowymi a "uzbrojonymi terrorystami", na końcu, że Hamza w ogóle nie istniał.
- To rząd tak mówi, rząd kłamie.
Czytaj więcej: Zabili 13-latka, bo "chciał zgwałcić żony oficerów".
WP: Zachodni dziennikarze maja problem z weryfikacją informacji z Syrii, bo nie są legalnie wpuszczani do kraju. A jak syryjskie media mówią/piszą o powstaniu?
- Tak jak Hitler nazywał bandytami naszych rodziców czy dziadków, którzy byli powstańcami. Wtedy nie mówiło się "terroryści". Moi sąsiedzi bali się nawet mieć zakodowaną na pilocie telewizora stację Al-Dżazira, bo ktoś mógłby donieść.
WP: Jak traktowano panią jako Europejkę?
- Dobrze. Choć mam niewyparzony język, a "rządowi" nikogo się nie boją, wsadzają do więzienia i tam meczą, ale mnie traktowali z rezerwą. Gówna lepiej nie ruszać, bo będzie śmierdzieć - na takiej zasadzie. Ale już mojego syna szykanowano.
WP: W jaki sposób?
- Mój syn studiował w innym mieście. Kiedy wracał autobusem, zatrzymali ich na punkcie kontrolnym. Ponieważ nie mamy obywatelstwa syryjskiego, zaczęli pytać dlaczego, czy mu się nie podoba obywatelstwo syryjskie? Na tym punkcie kontrolnym trzymali go jakieś 20 minut, ale siedzi się jak na ogniu. Nigdy nie wiadomo, co im do łba strzeli. Syn często jeździł i zawsze jakiegoś chłopca wyciągali, młodych ludzi, 17-, 18-letnich. Przy mnie dwóch chłopców zabrali i nikt nie wie, co się z nimi stało. Gdy już któryś raz syna przepytywali, zdecydowaliśmy się rzucić wszystko i wrócić do Polski. Przyjechaliśmy w jednych gaciach.
WP: Ambasada państwu pomagała?
- Na ambasadę nie można liczyć. Ja mam tam przyjaciół, pytałam w ambasadzie, czy jeśli zrobi się gorąco, to mogą liczyć na pomoc. Powiedziano mi, że każdy ratuje się na własny rachunek. Napisałam o tym do znajomych w mailu. Jeszcze wtedy było światło, potem już prąd wyłączali.
Przyjechałam do Polski, chciałam jakoś pomoc, znam tamtejsze stosunki, znam język, mentalność tych ludzi. To ważne, bo z nimi rozmawia się inaczej niż z Europejczykami, to całkiem inny świat, tam jest kilka światów. Prosiłam o jakąś pracę w ośrodkach, a patrzyli na mnie jak na wariatkę. Syn do dziś nie ma żadnego stypendium. Ja przywiozłam 600 dolarów. Które się już skończyły. Nikt w Polsce się tym nie przejmuje, to przykre.
WP: Jak żyło się za Asadów, nim wybuchło powstanie?
- W kraju są wszędzie zdjęcia tych "supermanów". Śmialiśmy się, że to jest "trójca święta": ojciec i dwóch synów. Ten, który umarł, miał zastąpić ojca, ale się nie wyrobił na zakręcie (Basel al-Asad zginął w wypadku samochodowym w 1994 r. - przyp.). Potem sprowadzili tego drugiego (Baszar al-Asad mieszkał do śmierci brata w Londynie - przyp.).
Tam jest bardzo dużo młodych, którzy nie mają żadnych nadziei na pracę. W Syrii mówi się, że jeśli ktoś chce otworzyć miejski szalet, to musi mieć pozwolenie wszystkich służb i jeszcze oddawać im myto. Nikt nic nie załatwi, jeżeli nie ma pozwolenia rodziny rządzącej. Kuzyn prezydenta Rami Makhluf ma 60% syryjskiej gospodarki, telefony komórkowe, dystrybucję benzyny.
Jak zaczęły się protesty w Tunezji, zrobiłam demonstrację na swojej działce. Byli tam robotnicy, zjedliśmy obiad i powiedziałam: wołamy "wolność". My chcieliśmy, żeby w Syrii było tak, jak w Tunezji. Chłopcy bali się. Ciebie ambasada zabierze do Polski, a my pójdziemy do więzienia - tak żartowali, ale krzyczeli twardo. Czekaliśmy, aż będą protesty w Syrii. Zaczęło się w Harice, jednej z dzielnic Damaszku, gdzie jest dużo sklepików, małych manufaktur. Policjant zaczął na kogoś krzyczeć, klął jak na zwierzę. Ten się zdenerwował, coś odszczeknął, zrobiła się kilkunastoosobowa demonstracja. To było w lutym zeszłego roku. Potem była Daraa. Dzieci z 5-6 klasy szkoły podstawowej napisały: idzia dorak ja doktor, tzn. teraz twoja kolej lekarzu (Baszar al-Asad jest okulistą - przyp.). Dyrektor szkoły był w partii Baas, bo inaczej nie byłby dyrektorem, i zawiadomił tamtejszych ubeków. Dzieci zabrano do więzienia. Rodzice protestowali, po kilku dniach dzieci wróciły do domów - z powyrywanymi paznokciami, śladami po
papierosach gaszonych na ciele. Tak to się zaczęło, od dzieci.
Czytaj więcej: Aresztowali 15 chłopców, wypuścili tylko 14 – skatowanych.* WP: *Jak dowiadywała się pani o takich wydarzeniach, jak w szkole w Darze?
- Jeden drugiemu mówił, to idzie piorunem, bo innej możliwość nie ma. Wszystko mają pod kontrolą, internet też. Oglądaliśmy też Al-Dżazirę.
WP: Mówiła pani, że odcinano dostawy prądu. Jak jeszcze powstanie zmieniło codzienne życie?
Dolar pod koniec lata był po 50 funtów syryjskich, teraz jest po ponad 100. Chleba w ogóle nie ma w niektórych miastach. Ludzie robili duże zapasy na zimę, więc jeden drugiemu pomagał. Tam ludzie są dla siebie nawzajem bardzo dobrzy.
WP: Jak Syryjczycy postrzegają żonę prezydenta, Asmę Asad? Jest sunnitką, jej mąż należy do alawitów, a te różnice religijne podkreśla się w kontekście sytuacji w Syrii.
- Zastanawiają się, dlaczego ona za niego wyszła. Popełniła mezalians. Ale proszę nie myśleć, że tam toczy się jakakolwiek wojna religijna. Broń Boże, nikt tego nie chce. Ja znam ludzi od niepiśmiennych, Beduinów, rolników po osoby na stanowiskach. Nikt tego nie chce.
Należący do opozycji profesor Hejtham Menaa chciał tylko zmian, to zabili 17 członków jego rodziny. Wszyscy na początku chcieli tylko zmian, a nie żeby on (Baszar al-Asad) odszedł.
WP: Nie odczuwało się podziałów religijnych?
- On (Baszar al-Asad) jest w mniejszości religijnej alawitów (grupa religijna związana z szyickim islamem, przez część sunnitów uznawana za heretyków - przyp.), dlatego Iran (szyicki kraj - przyp.) tak bardzo go popiera. Ma swoją gwardię przyboczną Irańczyków, którzy zginęliby dla niego. Asad gra na mniejszościach. W Syrii są chrześcijanie, trochę Druzów, Aszurii, Kurdów, Turkmenów. On liczył, że wszystkich zgromadzi i stworzy opozycję wobec sunnitów.
Ja nigdy nie miałam głowy przykrytej chustką i zawsze odnoszono się do mnie z szacunkiem, tak samo do innych chrześcijan. Nie chodzi o religię, chodzi o to, że gdy rządzący działa w myśl zasady: "ja trzymam rządy w łapie i nie dam ci oddychać", inni będą chcieli go zabić - nie dlatego, że jest alawitą, chrześcijaninem, sunnitą, ale dlatego, że jest paskudnym człowiekiem. Ludzie nie chcą niesnasek religijnych.
Nikt Syryjczykom nie pomaga, a mogą dojść do głosu - jeszcze nie doszli, ale mogą - dawni Bracia Muzułmańscy i ludzie pójdą za nimi. Ja też bym poszła, gdyby nikt nie pomógł. Tak jak u nas za "Solidarności" Kościół pomagał, wcale nie jest prawdą, że wszyscy byli tacy wierzący. Tak samo może być tam, a to nie byłoby dobre. Baszar chce, by tak się stało, gra na tej strunie już od bardzo dawna.
WP: Czy uważa pani, że w Syrii powtórzy się scenariusz z Libii?
- Nie, Syria nie ma ropy, nie jest łakomym kaskiem. W Libii był też generał (Abd al-Fatah) Junis, który zginął. A w Syrii Hafez Asad miał takiego przyjaciela w wojsku, sunnitę, Ejmada at-Tlasa. Co parę lat mówił do niego: rób przeciwko mnie przewrót. Ten udawał , że ma być pucz, wybierał sunnickich generałów i w ostatniej chwili ich wydawał. Wszyscy szli na szafot, wiadomo, z rodzinami. Przez te wszystkie lata wyczyścił armię jak Stalin. To jest ten sam system. W Hamie w 1982 roku wyprowadzili z domów ludzi. To była pierwsza lekcja, on "wychował" tych ludzi terrorem. Zaczęli się strasznie bać od tego czasu, wszystkie organizacje opozycyjne przestały istnieć.
Mój znajomy ma mały sklep, wisiało w nim zdjęcie Hafeza Asada. Chciał odnowić to miejsce, więc musiał prosić bezpiekę, by zdjąć tę fotografię, i tłumaczyć, że pomaluje, z powrotem powiesi. Jego świta traktuje te zdjęcia jak ikony. Popiera go część Syryjczyków. Alawici, którzy mieszkali w górach byli bardzo biedni, nim on (Hafez Asad) doszedł do władzy. Nie mieli nawet ziemi, by coś obsiać. On dał im pracę w fabrykach, które są nic nie warte, nie są dochodowe, tyle że mają tam ludzi, którzy chodzą do pracy i klaskają na ulicy, jak trzeba i to wszystko. Ale znam też wielu, którzy nie są za Asadem, także alawitów.
WP: Na co liczą Syryjczycy?
- Na pomoc. Tam bez pomocy ludzie zginą, oni już nie mogą. To była straszna zima. Ludzie byli bez mazutu, a tam są takie piecyki na mazut. Nie ma leków, w państwowych szpitalach ludzi wykańczają, bez gadania, wcześniej ich męczą.
W jednym z miast wyciągnęli z rzeki młodego chłopaka, był bardem, śpiewał piosenki antyrządowe. Nazywał się Ibrahim Kaszusz. Złapali go, zabili, wcześniej rozpłatali gardło. Potem wrzucili do rzeki.
WP: Zamierza pani kiedyś wrócić?
- Marzę, by wrócić, ale teraz nie mam jak. Gdyby szła jakaś pomoc do Syrii, to chętnie bym pojechała, znam język. Poszłam do organizacji pomocy obcokrajowcom, nawet mi drzwi nie otworzyli. Pracy nie mogę dostać. A ja się cały czas trzymałam tego obywatelstwa polskiego, ale to nic. Ci ludzie tam potrzebują pomocy. Baszar gra na czas, liczy, że zastraszy ludzi, jak jego ojciec w 1982 r.
Imię rozmówczyni zostało zmienione.