"Wprost": NATO idzie na wschód
Moskwa już wie, że NATO przesunie wojska na wschodnią granicę Polski. Czy przed szczytem w Warszawie czeka nas seria putinowskich prowokacji? - pyta Jakub Mielnik w nowym numerze tygodnika "Wprost".
11.03.2016 | aktual.: 11.03.2016 11:01
Koniec lutego. Warszawska ambasada jednego z największych europejskich mocarstw. Kolacja na cześć ministra przebywającego na konferencji w Polsce. Po deserze ambasador bierze na bok panią minister i wpływowego polskiego polityka. Bez dłuższego wprowadzenia oznajmia, że decyzja w sprawie stacjonowania naTO- -wskich wojsk na wschodniej flance już zapadła. Chwilę tłumaczy, jak mogą wyglądać procesy decyzyjne, co jeszcze musi być uzgodnione na szczycie w Warszawie, i kończy ostrzeżeniem, żeby polski rząd między marcem a czerwcem nie zrobił nic, co dałoby europejskiej lewicy amunicję i argumenty do ręki.
Każda epoka ma swoją własną terminologię wojskową. W czasach zimnej wojny Zachód stosował wobec Rosji metodę odstraszania. Dziś głównodowodzący sił naTO w Europie mówi o „nakłuwaniu” rosyjskiego pierścienia wokół paktu. – Rosja stworzyła bardzo gęsty system stref objętych zakazem wstępu, które ograniczają naszą swobodę ruchu. Powinniśmy zainwestować w środki, które pozwolą nam przełamać ten system – mówił w ubiegłym tygodniu generał Philip Breedlove, przekonując komisję sił zbrojnych Senatu USA do czterokrotnego zwiększenia wydatków na wzmocnienie obecności amerykańskiej w Europie Środkowej.
Przeczytaj również: Trzech kandydatów do rządzenia historią. Jaka przyszłość czeka IPN?
Pieniądze mają być przeznaczone m.in. na modernizację wojskowych magazynów, portów i lotnisk, które zapewniłyby możliwość przerzucenia i utrzymania w Polsce, Rumunii czy krajach bałtyckich ciężkiej brygady w pełnej gotowości bojowej. W tej kwestii działania już się rozpoczęły. Amerykanie wysłali bowiem do Europy 5 tys. t amunicji i sprzętu bojowego. To największy tego typu transport od czasu upadku muru berlińskiego. Z planowanych w budżecie Pentagonu 3,5 mld dolarów ma być również sfinansowana stała obecność wojsk USA w Europie Środkowej, o którą od dłuższego czasu zabiega Polska, ale także Litwa, Łotwa i Estonia. Obecnie wojska naTO pojawiają się w Polsce wyłącznie przy okazji ćwiczeń albo w ramach pokazowych przejazdów kolumn humvee i strykerów US Army, mających dodać otuchy sojusznikom obawiającym się wojny z Rosją. W rzeczywistości chodzi także o oswojenie cywilów z widokiem amerykańskich wojsk na polskiej ziemi.
Stąd przypadkowe rzekomo lądowania śmigłowców szturmowych Apache na polach rzepaku gdzieś na Kujawach czy black hawków w Wielkopolsce. Za pół roku takie widoki mogą być stałym elementem naszego krajobrazu. Poza pieniędzmi z USA potrzebna jest jeszcze polityczna zgoda europejskich członków NATO, ale jak udało nam się ustalić, porozumienie już jest.
Urabianie Sojuszu
– Sojusz wywiera presję na poziomie boksera wagi lekkiej, a powinna to być waga średnia, jeśli nie ciężka, bo to byłoby z pożytkiem dla Europy i całego Zachodu. W czasie zimnej wojny NATO było przygotowane do wojny, obronnej oczywiście, ale jednak wojny, lecz przestało działać w ten sposób – mówił w niedawnych wywiadzie dla „Financial Times” Jarosław Kaczyński, odnosząc się do mizernej jak dotąd reakcji na agresywną politykę Rosji. Próby zmiany tego stanu rzeczy rozbijały się dotąd o niechęć europejskich członków NATO do drażnienia Kremla. Pretekstem była zawarta w 1997 r. umowa z Rosją, która dała zgodę na ekspansję Sojuszu na teren dawnych państw wasalnych w Europie Środkowej w zamian za obietnicę nieumieszczania tam żadnych instalacji wojskowych. Każda wzmianka o zmianie tych postanowień traktowana była jak akt agresji wobec Rosji. Tyle że w obliczu wojowniczych zapędów Kremla argument ten stracił wiele ze swojej siły. Pakt znalazł sposób na formalne obejście zastrzeżeń Moskwy, proponując formułę „stałej
obecności” wojsk NATO. Oznacza ona, że wschodnią flankę Sojuszu można wzmocnić bez konieczności budowy nowych baz. Wystarczy wykorzystać lokalną infrastrukturę wojskową.
Polska dyplomacja jeszcze za poprzedniej ekipy rządzącej próbowała uzyskać zgodę NATO na ten krok. Sprawy uległy jednak przyspieszeniu. Nowy rząd wykorzystał negocjacje w sprawie nowych warunków brytyjskiego członkostwa w Unii Europejskiej. W zamian za zgodę na ograniczenie części przywilejów Polaków na Wyspach Londyn obiecał wsparcie dla starań o wzmocnienie wschodniej flanki NATO. Nie było to zresztą specjalnie trudne, bo Wielka Brytania należy do najaktywniejszych obok USA i Kanady członków paktu północnoatlantyckiego. A do tego także jest krajem znajdującym się w otwartym konflikcie z Rosją. Najpoważniejszym przeciwnikiem planu wysłania wojsk NATO-wskich do Polski byli Niemcy, tradycyjnie nastawione na łagodzenie konfliktów z Rosją. Relacje rządu PiS z Angelą Merkel są bez porównania gorsze niż te, jakimi cieszyły się gabinety Donalda Tuska i Ewy Kopacz. Mimo to Polska nie zaniedbuje sposobności do pokazania, że solidarnie dba nie tylko o własne interesy. Oczywiście o zmianie polityki w sprawie
imigrantów, która najbardziej ucieszyłaby Berlin, nie może być mowy, ale Polska stara się być aktywna na innych polach.
Jeszcze w lutym minister obrony Antoni Macierewicz po spotkaniu z szefem Pentagonu Ashem Carterem poinformował, że Polska włączy się do walki z Państwem Islamskim w Syrii. To kierunek, na którym szczególnie zależy Niemcom, prowadzącym aktywną akcję dyplomatyczną związaną z kryzysem migracyjnym, mającym źródła w tym właśnie regionie. Co prawda zapowiedź udziału Polski w wojnie z ISIL skończyła się na wysłaniu na Bliski Wschód czterech F-16, ale w dyplomacji nawet takie gesty mają znaczenie, które można wykorzystać w negocjacjach.
Może się to także przydać w rozmowach z Francuzami, mającymi ambicję odgrywania ważnej roli w wojnie syryjskiej. Głos Francji w NATO waży tyle co zdanie Niemiec, stąd też ostrożne wycofywanie się Polski z zapowiedzi zerwania kontraktu na dostawy francuskich śmigłowców dla polskiej armii. Minister Macierewicz od początku swojego urzędowania w MON zapowiadał zrewidowanie kontraktu uznawanego za krzywdzący dla polskich firm, jednak w ostatnich tygodniach pojawiły się sygnały o kompromisowym rozwiązaniu. Zamiast zerwania umowy Polska miałaby jedynie zmniejszyć liczbę zamówionych caracali, dopuszczając do kontraktu także polskie montownie. Francuzi nie musieliby realizować kosztownego offsetu, a przy okazji uniknęliby uszczerbku na reputacji, jakim byłoby zerwanie umowy.
W zamian Paryż ma zmiękczyć swój opór wobec obecności NATO-wskiej w Europie Środkowej. O tym może świadczyć wypowiedź szefa MON na podsumowaniu stu dni jego rządów w wojsku. – Armia liczy na porozumienie z Airbus Helicopters w sprawie udziału tej firmy w modernizacji polskiej armii – powiedział Macierewicz. W podobnym tonie wypowiadali się wcześniej Francuzi. Reuters cytował też anonimowego przedstawiciela francuskiego ministerstwa obrony, który przyznał, że zerwanie umowy byłoby bardzo negatywnym sygnałem przed lipcowym szczytem NATO w Warszawie, który ma potwierdzić przesunięcie sił Paktu na wschód. NATO-wski think tank Atlantic Council opublikował tydzień temu kolejny już raport ekspertów, ostrzegający przed strukturalną zapaścią Sojuszu, który nie jest zdolny do szybkiego działania.
Symbole wagi ciężkiej
Chroniczne niedofinansowanie wojsk państw członkowskich powoduje, że wiele krajów nie ma zwyczajnie środków, żeby w razie zagrożenia wschodnich granic Sojuszu szybko przerzucić wojska do Polski, na Łotwę czy do Estonii. Problemy dotyczą nawet renomowanych armii. Z raportu wynika, że z 31 śmigłowców szturmowych Tiger, znajdujących się na stanie Bundeswehry, sprawnych jest tylko dziesięć. Do użytku nie nadaje się także jedna trzecia opancerzonych transporterów piechoty Marder. – Dla Wielkiej Brytanii szybkie rozlokowanie brygady w pełnej gotowości byłoby wyzwaniem, nie wspominając już o dywizji – napisał sir Richard Shirreff, były szef sztabu brytyjskich wojsk lądowych. Shirreff ujawnił przy okazji, że fatalny stan brytyjskiego sprzętu i brak części zamiennych wymagał ściągnięcia na zeszłoroczne manewry pancerne w Polsce czołgów używanych do celów szkoleniowych w zachodniej Kanadzie.
Wszystko to przemawia za stworzeniem solidnej obecności sił Paktu w pobliżu zapalnych granic z Rosją. Pytanie tylko, co polityczne kierownictwo Sojuszu uzna za „stałą, znaczącą obecność”? Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że nawet okazjonalne prężenie muskułów przez Sojusz wypada blado w porównaniu z regularnymi manewrami wojennymi, podejmowanymi przez Rosję od Arktyki przez Europę aż po Syrię. Ćwiczenia NATO w Polsce, reklamowane jako największe od lat manewry NATO, zaangażowały w ub. roku ledwo 5 tys. żołnierzy i 300 czołgów. W odpowiedzi Rosjanie zmobilizowali do manewrów 95 tys. żołnierzy i 7 tys. czołgów i dział samobieżnych. W tej sytuacji warto przytoczyć opinię Franćois Heisbourga, szefa International Institute for Strategic Studies, który stwierdził: – Niewiarygodne wysiłki obronne nie zrobią na Putinie wrażenia. On bierze poważnie symboliczne posunięcia tylko wtedy, gdy symbolika ma swoją wagę. Jeżeli gest NATO uzna za groźny, to bądźmy przygotowani na zmasowaną operację propagandową przeciwko
Polsce. I ta wcale nie musi nadejść ze wschodu, jak sugerował wspomniany ambasador.
Przeczytaj również: Miriam Shaded dla "Wprost": Islam powinien być w Polsce zdelegalizowany