Warszawa. Historia zatoczy koło. Przedwojenna tabliczka wróci do siebie
Składka na zakup pamiątki z przeszłości to inicjatywa Stowarzyszenia "Kamień i co?". Organizacja, która działa na rzecz ratowania warszawskich zabytków i promowania historii miasta, postanowiła ocalić niewielki miejski artefakt. Właścicielka zdecydowała się sprzedać przedmiot, a stowarzyszenie uznało, że byłoby świetnie, gdyby tabliczka wróciła po latach na swoje stare miejsce.
Tabliczka pochodzi z czasów przedwojennych. Jej powojenne losy nie są do końca jasne. Wiadomo, że w latach trzydziestych dumnie znaczyła budynek Szkoły Głównej Handlowej, informując o przynależności obiektu do konkretnego rejonu policyjnej opieki nad porządkiem miejskim. Możliwe, że przetrwała wojnę bez szwanku - nie ma na niej śladu bitewnych uszkodzeń. Co z nią działo się po niej, można już tylko spekulować. Nie wie tego nawet wystawiająca zabytkowy przedmiot Joanna Meller-Dudecka.
- Była u teściów na działce w Nieporęcie. Nigdy nie zapytałam, skąd się tam wzięła. Może została wyrzucona, a teść, dostrzegając jej sentymentalną wartość, postanowił ją przygarnąć? Już nie będzie okazji się dowiedzieć, ale jestem pewna, że starsi państwo byli niezwykle uczciwi, więc nie weszli w posiadanie tablicy w sposób kolidujący z prawem - mówi właścicielka.
Można przypuszczać, że podczas jakiegoś remontu zdjęta została z budynku SGH jako dowód przeszłości z czasów innego ustroju. Po wojnie zmieniły się nie tylko prawa własności, rejony podziałów miasta na komisariaty, policja na milicję, a nawet sama pisownia słowa komisariat. Na tabliczce mamy archaiczne "jot", zamiast "i", co uległo urzędowej zmianie w 1936 roku.
Historia zatoczy koło. Miejski artefakt po niezwykłej podróży może wrócić znów na dawne miejsce
Pani Joanna ucieszyła się, że tablica trafi w odpowiednie ręce. Przedstawiciel stowarzyszenia, który zwrócił się do niej z prośbą o wstrzymanie się ze sprzedażą do końca miesiąca, wzorowo przeszedł kasting - wykazał się znajomością historii stolicy i dostateczną wiedzą na temat obiektu swojego zainteresowania, a na koniec okazał się mieszkańcem znanego doskonale pani Joannie Mokotowa, co pozwoliło znaleźć wiele wspólnych znajomych i miejsc.
I znów internet dokonał cudu. Ledwie pojawił się w sieci apel Stowarzyszenia "Kamień i co?" o wspieranie zbiórki, a już zdarzyło się coś niezwykłego. - Odszedłem na cztery godziny od komputera. Wracam, a tu pełna kwota. To niezwykłe - cieszy się Grzegorz Niemczyk. I mówi, co będzie mogło dziać się dalej. - Uczelnia jest zainteresowana odzyskaniem tabliczki. Proponowano nawet odkupienie. Ale to niemożliwe, przecież na to zrzucili się internauci. Szkoła jest zainteresowana powrotem tabliczki do jej pierwotnej lokalizacji. Jednak są też pewne obawy.
Te, jak wyjaśnia Grzegorz Niemczyk, wiążą się z pewnymi historycznymi zmianami, które zaszły w adresie szkoły. Teraz inaczej biegnie numeracja na Rakowieckiej, a więc i numer jest tu już inny. Tabliczka z szóstką może więc wprowadzać w błąd, bo szkole przypisana jest cyfra 24.
Spotkanie po ośmiu dekadach
- Być może sposobem na to jest wyeksponowanie jej gdzieś w podcieniu, za osłoną z pleksi lub za szybą, ze stosowną adnotacją - podpowiada przedstawiciel stowarzyszenia "Kamień i co?". Mam nadzieję, że dogadamy się, uzgodnimy wszystkie szczegóły, tak by wszystko było w zgodzie z prawem i systemem informacji miejskiej.
Jeśli pamiątka zawiśnie na Rakowieckiej, dołączy do grona wielu podobnych miejskich ostańców. Takie tabliczki, jak zwraca uwagę Grzegorz Niemczyk, zachowały się w wielu miejscach stolicy - na Naruszewicza, Białobrzeskiej, Bukowińskiej. Przetrwały w swojej lokalizacji 8 dekad.
Adres Bagatela 11. Tabliczka wróci do miejsca narodzin
Ale to nie koniec burzliwych losów jednej tabliczki z działki w Nieporęcie. Na zdjęciach z aukcji nie widać tego wyraźnie, ale nadal z bliska odczytać można umieszczony na niej, oprócz Rakowieckiej 6, inny adres. To komunikat z przeszłości, który pozwala uwierzyć przez chwilę, że czas może się zatrzymywać.
Pod adresem Bagatela 11, gdzie działał przed wojną zakład, w którym światło dzienne ujrzała tabliczka, nadal działa firma rodzinna, prowadzona przez potomków założycieli. Firmę Grawerstwo-Stemplarstwo, istniejącą od 1864 roku, założył Andrzej Kowalski, pradziadek Maksymiliana Kowalskiego, który prowadził pracownię do stycznia 2012 roku. Po śmierci Maksymiliana Kowalskiego firmę prowadzi jego synowa, Ewa Kowalska. Nadal można tu zamówić tablice emaliowane, mosiężne, stalowe, ale nie tylko, bo asortyment jest bogaty, więc można nawet zaopatrzyć się tu w medal lub identyfikator dla swojego psa.
To odkrycie bardzo ucieszyło aktywistów ze stowarzyszenia. Liczą na to, że to właśnie do firmy z ulicy Bagatela 11 po osiemdziesięciu latach zawędruje znów tablica. Koło historii się zamknie i spadkobiercy tradycji związanych z wytwórnią będą mogli zakonserwować wyrób sprzed lat.