Przyciski dla pieszych znikną z warszawskich skrzyżowań? "Utrudniają życie"
- W większości przypadków utrudniają życie pieszym i pogarszają ich bezpieczeństwo - mówi o przyciskach znajdujących się przy skrzyżowaniach, Michał Beim z Instytutu Sobieskiego
Urządzenia krytykują również warszawiacy. Do zwolenników przycisków nie należy także Łukasz Puchalski, nowy szef Zarządu Dróg Miejskich. Czy w związku z tym jest szansa, że urządzenia znikną ze stołecznych skrzyżowań , a przynajmniej nie będą masowo montowane?
- Dyrektor będzie chciał porozmawiać o tym z wydziałem sygnalizacji. W sytuacji, gdy pojawi się szansa, aby nie montować tych urządzeń w danej lokalizacji, to będziemy wychodzić z taką inicjatywą - mówi Karolina Gałecka, rzeczniczka prasowa ZDM. I zaznacza, że finalna decyzja w sprawie przycisków należy do inżyniera ruchu. - To on jest ostatnim ogniwem, osobą zatwierdzającą projekty i odpowiadającą swoim podpisem za organizację ruchu - tłumaczy Gałecka.
Krytycznie pod adresem przycisków wypowiadają się stołeczni piesi. Niezależnie od tego czy wcisnę guzik czy nie i tak czekam tyle samo czasu, więc do czego służą te urządzenia - pyta Tomek, mieszkaniec warszawskiego Mokotowa. Postanowiliśmy zweryfikować informację naszego rozmówcy na stołecznym skrzyżowaniu, Alei Jerozolimskich z ulicą Popularną. Nasz eksperyment potwierdził to, o czym mówił czytelnik. Zielone światło dla pieszych zapaliło się zarówno w sytuacji, gdy nacisnęliśmy przycisk jak i wtedy, gdy tego nie zrobiliśmy. W obu przypadkach zmiana koloru nastąpiła po upływie około 40 sekund.
To nie jedyny zarzut jaki warszawiacy kierują pod adresem wspomnianych przycisków. - Auta właśnie zatrzymywały się na czerwonym świetle. Taki sam kolor palił się dla pieszych. Nacisnęłam przycisk, żeby włączyć zielone, ale zmiana koloru nie nastąpiła. Postanowiłam przejść i gdy byłam w połowie drogi, dla samochodów zapaliło się światło do jazdy - wspomina starsza pani. Opisywana sytuacja miała miejsce na skrzyżowaniu Dolinki Służewieckiej z Wilanowską w Warszawie. Podobną opowieść przytacza jeszcze kilku naszych rozmówców.
Zdaniem Michała Beima z Instytutu Sobieskiego przyciski są rozwiązaniem niszowym, z którego warto korzystać tylko w jednej sytuacji. - Jeśli trzeba zrobić przejście dla pieszych w miejscu, gdzie nie ma żadnego skrzyżowania, np. w pobliżu szkoły - uważa ekspert. I dodaje, że w pozostałych przypadkach przyciski narażają pieszych na niebezpieczeństwo .
Ekspert uważa, że tak się dzieję, gdy samochody skręcające w prawo przecinają przejście dla pieszych. - Kierowcy, którzy ruszają na zielonym świetle widzą kątem oka, że piesi mają czerwone. Stają się mniej ostrożni. Pieszy przypomina sobie o przycisku, udaje mu się zapalić zielone światło i wchodzi na jezdnię - zdaniem Beima w ten sposób często dochodzi do sytuacji kolizyjnych.
Ekspert Instytutu Sobieskiego zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt. Przyciski wydłużają czas przejścia przez jezdnię w porównaniu do zielonego światła zapalanego automatycznie. - Musimy dojść do masztu, wyciągnąć dłoń, co zajmuje kilka sekund. Nie wszyscy o tym pamiętają, więc można nie zdążyć na cykl zielonego światła i trzeba czekać na kolejny - tłumaczy Beim. Warszawiacy, z którymi rozmawialiśmy przyznają, że często tracą cierpliwość i przechodzą na czerwonym. W ten sposób narażają się nie tylko na niebezpieczeństwo.
Zdaniem pieszych, z którymi rozmawialiśmy często dochodzi do sytuacji, w której czerwone światło pali się jednocześnie dla pieszych jak i kierowców. Dzieję się tak, ponieważ pieszy nacisnął guzik. Jeśli zrobi to zbyt późno, to jest zmuszony odstać kolejkę świateł więcej. Wiele osób widząc oczekujące samochody, decyduje się przejść na czerwonym świetle. - Jeśli ktoś nie wytrzyma, nie skorzysta z przycisku i przejdzie na czerwonym świetle, to łamie prawo - tłumaczy Marek Kąkolewski z Komendy Głównej Policji. Funkcjonariusz tłumaczy, że taka osoba musi liczyć się z sankcjami, również finansowymi. Za przejście na czerwonym świetle grozi mandat do 100 zł. Policja zapewnia jednak, że każdą taką sytuację rozpatruje indywidualnie.
Zdaniem Beima przyciski sprawiają, że piesi traktowani są jak obywatele drugiej kategorii. - Muszą grzecznie "poprosić" o przejście, czyli nacisnąć guzik i odczekać na pozwolenie - uważa ekspert. Przedstawiciel Instytutu Sobieskiego dodaje, że coraz więcej europejskich państw rezygnuje z tych urządzeń. - Nie rozumiem, dlaczego w Polsce panuje moda na przyciski. Pieniądze przeznaczane na ten cel można lepiej zagospodarować, np. inwestując w chodniki - kończy Beim.
Urządzeń jeszcze niedawno na naszych łamach bronił Zarząd Dróg Miejskich. - Przyciski usprawniają ruch - mówiła Karolina Gałecka, rzeczniczka prasowa ZDM . I przypominała, że występują one na skrzyżowaniach, gdzie obowiązuje system akomodacyjny. Polega on na tym, że za pomocą czujników rozpoznawana jest ilość i kierunki dojeżdżających pojazdów. Następnie na tej podstawie dostosowuje się cykl sygnalizacji. - Gdyby wciąż obowiązywał system stałoczasowy, na stołecznych ulicach mielibyśmy jeszcze większe zatory, ponieważ dla każdej strony sygnał zielony paliłby się tyle samo czasu - tłumaczyła Gałecka.
Po zmianie dyrektora ZDM nieco zmodyfikował swoje stanowisko w sprawie przycisków. - Zastanowimy się jak i gdzie ewentualnie moglibyśmy zlikwidować te urządzenia. Na pewno nie usuniemy ich nagle, z dnia na dzień - mówi Gałecka. I dodaje, że sprawa przycisków zostanie poddana wewnętrznej analizie.
W Warszawie skrzyżowań wyposażonych w przyciski przybywa. Koszt jednego takiego urządzenia to 2000 zł.