Urzędnik prezydenta doniósł sam na siebie?
Szef MSZ Radosław Sikorski twierdzi, że nie wiedział, że rozmowa z prezydentem o Ronie Asmusie miała charakter tajny - czytamy w "Gazecie Wyborczej". Sikorski chlapie na lewo i prawo. To go dyskredytuje - uważają politycy PiS. Andrzej Barcikowski, były szef ABW twierdzi, że zarzut niedopełnienia obowiązków można postawić osobie, która nie poinformowała o tajności rozmowy, czyli urzędnikowi Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
22.09.2008 | aktual.: 22.09.2008 09:43
Sikorski przyznał w TVN24, że rozmowę z Lechem Kaczyńskim zrelacjonował swoim współpracownikom. Odbyła się ona 4 lipca w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego w pomieszczeniu zabezpieczonym przed podsłuchami. Jeśli się okaże, że jej uczestnicy nie zostali poinformowani o tym, że rozmowa jest tajna, to osobie, która nie poinformowała o tajności, można postawić zarzut niedopełnienia obowiązków - twierdzi Andrzej Barcikowski.
Wedle mojej pamięci pan prezydent nie wypowiedział frazy o tym, że nakłada jakąkolwiek klauzulę na tę rozmowę. Sceneria była niecodzienna, niecodziennie człowieka zamykają w klatce, ale prawo jest prawem - powiedział Sikorski.
Według posła Joachima Brudzińskiego to oświadczenie dyskredytuje ministra, który "chlapie na lewo i prawo". Niewiedzy Sikorskiego dziwi się z kolei szef Kancelarii Prezydenta Piotr Kownacki. Jego zdaniem o tym, że rozmowa była tajna, świadczyć miało to, że odbywała się w specjalnym pomieszczeniu, oraz że protokół z niej opatrzony jest gryfem tajności.
Szefa MSZ broni Donald Tusk. Premier podkreśla też, że Sikorski rygorystycznie podchodzi do ochrony informacji niejawnej.