Tusk lata - my stoimy!
130 kilometrów z Warszawy do Łodzi samochód Donalda Tuska pokonałby w dwie godziny. Eskortowana przez kilka samochodów policji i BOR-u limuzyna nie stałaby w korkach ani na światłach. Ale premier wybrał sobie jeszcze szybszy środek lokomocji. Z uroczystości otwarcia szkolnego boiska wrócił do stolicy helikopterem - czytamy w "Fakcie".
Najwidoczniej szef rządu nie jest zadowolony z osiągnięć swojego ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka, odpowiedzialnego za budowę dróg w Polsce. Trasa Warszawa–Łódź to już od wielu lat poligon budowlanych eksperymentów. Królikami doświadczalnymi są niestety w nich wszyscy ci, którzy tkwią w niekończących się korkach i niszczą podwozia na wybojach. Te korki i problemy premier postanowił ominąć jednak szerokim powietrznym łukiem.
W ten oto sposób premier dał jasny sygnał Polakom. Jego zapowiedzi, że władza przestanie szastać publicznymi pieniędzmi, należy włożyć między bajki. Chyba że udowodni, że lot helikopterem jest tańszy niż podróż samochodem.