Sowiecka broń atomowa w Polsce
Sowieci zgromadzili na terenie PRL 168 ładunków nuklearnych, z tego 90 proc. było większej mocy od tych, które zostały zrzucone na Nagasaki i Hiroszimę. Miały one utorować Sowietom drogę na Zachód. Czekano tylko na odpowiedni moment, na szczęście ten jednak nie nadszedł.
W oddziale Wojskowej Służby Wewnętrznej w Poznaniu 14 lipca 1972 r. odbyła się narada na temat współdziałania w zakresie kontrwywiadowczej ochrony obiektów specjalnych Armii Sowieckiej na terenie PRL. Sowietów reprezentowali ppłk Iwan Szmilow i mjr Konstanty Szaro. Obaj z KGB. Polskę Ludową reprezentowało zaś kilku oficerów WSW.
Chociaż delegacja wojskowych służb Polski Ludowej była trzykrotnie liczniejsza niż delegacja sowiecka, to nie ona nadawała ton spotkaniu. Przedstawiciele rodzimej bezpieki wojskowej mieli jedynie wysłuchać tego, co chcieli im przekazać Sowieci. I przystąpić do realizacji poleconych im zadań.
Sowieci nie płacą
Po krwawo stłumionym buncie robotniczym na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. Sowieci dmuchali na zimne. Postanowili ponownie przystąpić do przeglądu stanu zabezpieczenia swoich włości w granicach komunistycznej Polski. Po raz pierwszy od czasu podpisania umowy z 25 lutego 1967 r. - o wybudowaniu na terenie PRL silosów atomowych - dwa z nich (Podborsko i Brzeżnica-Kolonia) znalazły się w rejonach wrzenia społecznego, jakie wówczas ogarnęło całe Wybrzeże. Sowietów bardzo to zaniepokoiło.
Przedmiotem wspomnianego spotkania były przede wszystkim:
- Obiekt Nr "3001" w rejonie Białogardu (w okolicach wsi Podborsko), kontrwywiadowczo zabezpieczany przez kpt. Jegorowa i maskowany jako składnica artyleryjska.
- Obiekt Nr "3002" koło Wałcza (w rejonie wsi Brzeżnica-Kolonia) zabezpieczany przez starszego lejtnanta Krawieca, maskowany jako jednostka pancerna.
Poza rejonem wrzenia społecznego znajdował się natomiast Obiekt Nr "3003" koło Zielonej Góry (w rejonie wsi Templewo) zabezpieczany przez starszego lejtnanta Mizyha, maskowany jako jednostka lotnicza.
Wspomniane obiekty zostały wybudowane w latach 1967-1969 siłami trzech pułków inżynieryjno-budowlanych - z Gdyni, Piły i ze Szczecina - oraz pułku budownictwa łączności ze Zgierza. Władze PRL wyasygnowały na ten cel przeszło 180 mln zł, Sowieci ze swojej strony nie dołożyli ani grosza.
Jednostki budowlane, jakie wzięły udział w tym przedsięwzięciu, wymieniłem nie bez przyczyny. Zanim przystąpiły do zleconych im prac, całe stany osobowe zostały wielokrotnie sprawdzone przez PRL-owską i sowiecką bezpiekę wojskową. Trwała nieustająca selekcja, żołnierzy prześwietlano do kilku pokoleń wstecz.
Wznosząc silosy jądrowe, budowlańcy wojskowi nie byli wtajemniczani w to, co faktycznie budują, wmawiano im, że to magazyny i składy wojskowe. Od tego momentu mogli zapomnieć, jak wyglądają wyjazdy poza granice PRL, chociażby na wakacje do bratnich demoludów, nie wspominając nawet o Zachodzie. Organa WSW pilnowały każdego z tych ludzi.
Dzisiaj już wiemy, że Sowieci zgromadzili na terenie PRL 168 ładunków nuklearnych, z tego 90 proc. było większej mocy od tych, które zostały zrzucone na Nagasaki i Hiroszimę. Miały one utorować Sowietom drogę na Zachód. Czekano tylko na odpowiedni moment, na szczęście ten jednak nie nadszedł.
W nowych okolicznościach - po wydarzeniach na Wybrzeżu - Sowieci zażyczyli sobie wzmożonej ochrony silosów przez PRL-owską bezpiekę wojskową. Służba ta w całości była spenetrowana przez KGB, na kierowniczych stanowiskach w WSW tkwili nadal dawni wychowankowie stalinowskiej zbrodniczej Informacji Wojskowej. Nie ma się więc co dziwić, że życzenie sowieckich towarzyszy stało się rozkazem. Nie dowierzając jednak polskim czekistom, Sowieci wyznaczyli im nadzorcę, którym został szef KGB z Bornego Sulinowa płk Pankratow.
Jednocześnie Sowieci postanowili poszerzyć sferę swych wpływów na otoczenie silosów atomowych, co oznaczało, że od tej pory mieli w towarzystwie oficerów WSW brać czynny udział w rozpracowywaniu mieszkańców najbliższych wiosek i miasteczek.
Trzy dziury w ziemi
Gdy padł system "importowanej sowieckiej szczęśliwości", trzeba było coś zrobić z wymienionymi trzema dziurami w ziemi. Zapadła decyzja wyprowadzenia z terytorium Polski sowieckich baz rakietowo-technicznych oraz zakończenia "czasowej eksploatacji" obiektów "3001", "3002" i "3003". Brzmiało to tak, jakby Sowieci zamierzali tu jeszcze kiedyś wrócić.
Powołano komisję na szczeblu Zarządu I Sztabu Generalnego WP, która wespół z szefostwem WSW i sowieckim Sztabem Generalnym dokonała - między 6 a 10 sierpnia 1990 r. - oględzin przekazywanych sowieckich zon atomowych. Zadaniem komisji było dokonanie oceny stanu technicznego oraz stopnia zużycia obiektów, a także określenie dalszego ich wykorzystywania. Z oceny komisji wynikało, że część techniczna obiektów była na poziomie bardzo dobrym i nadawała się do dalszej eksploatacji.
Natomiast - jak to bywało także w pozostałych sowieckich garnizonach - cała infrastruktura wraz z budynkami mieszkalnymi wymagała generalnego remontu. Ustalenia te miały stanowić podstawę do rozliczeń ze stroną sowiecką. Nie dość, że to strona polska wyłożyła ponad 180 mln zł, to jeszcze teraz Sowieci rościli sobie jakieś pretensje finansowe za pozostawiane mienie.
Po przejęciu pełnych trzech kompleksów atomowych nowe polskie władze zaczęły się zastanawiać, co właściwie mają z nimi zrobić. Sowieci oczywiście zabrali wszystkie pociski atomowe, pozostawili tylko puste bloki garnizonowe.
W końcu postanowiono, że w tych miejscach powstaną:
- Na dawnym obiekcie "3001" - Podstawowe Stanowisko Dowodzenia Pomorskiego Okręgu Wojskowego do kierowania obroną Wybrzeża RP.
- Na "3002" - Zapasowe Miejsce Pracy POW lub Stanowisko Dowodzenia Armii, Korpusu albo Zapasowe Stanowisko Dowodzenia Armii, Korpusu.
- Na "3003" - Zapasowe Stanowisko Armii lub stałe obozowisko zgrupowań rozpoznawczych albo koszary Ośrodka Szkolenia Poligonowego Wojsk Lądowych.
Miejsca te miały być jednocześnie objęte ochroną kontrwywiadowczą jako obiekty I grupy pod względem zagrożenia wywiadowczego. Jednocześnie komisja poleciła przeprowadzenie sprawdzenia radioaktywnego w pomieszczeniach sztabowych i części technicznej obiektów, gdyż obawiano się napromieniowania.
Strona polska przejęła między innymi schrony specjalne, budynki koszarowo- -służbowe i mieszkalne oraz socjalno-kulturalne, komunalne, jak również składy, magazyny, budynki garażowe, techniczne i wyposażenie gospodarcze. Protokół przekazania sporządzono w językach rosyjskim i polskim, w dwóch egzemplarzach każdy. W imieniu rządu ZSRS podpisał go marszałek Jazow, a w imieniu rządu III RP minister obrony narodowej admirał Piotr Kołodziejczyk.
Co się ostatecznie stało z byłymi sowieckimi silosami atomowymi? Aby się tego dowiedzieć, widać to na zdjęciach dostępnych w internecie. Przedstawiają obecnie obraz nędzy i rozpaczy.
Lech Kowalski, Historia do Rzeczy
Polecamy: Atomowy Holokaust w PRL