Renesans Orientu
Z naukowych osiągnięć Wschodu najchętniej, choć nie bez zastrzeżeń, czerpie współczesna medycyna.
14.03.2005 | aktual.: 22.04.2005 16:36
W 1896 roku brytyjski chemik Ernest Hanbury Hankin szukał w Indiach lekarstwa na cholerę – śmiertelną wówczas biegunkę, wywoływaną przez bakterie. Ku swemu zdziwieniu stwierdził, że Hindusi pijący wodę prosto z Gangesu zamiast paść ofiarą choroby, cieszyli się dobrym zdrowiem. Wkrótce mikrobiolodzy udowodnili, że w nieprzegotowanej „świętej wodzie” znajdował się specyficzny wirus – bakteriofag, niszczący przecinkowce cholery. Dziś bakteriofagi są nową nadzieją medycyny, która nie radzi sobie z coraz bardziej odpornymi na antybiotyki bakteriami.
To jeden z wielu przykładów, w jaki sposób tradycyjna wschodnia wiedza znajduje naukowe wytłumaczenie i praktyczne zastosowania w krajach zachodnich. Dla lekarzy sięganie do takich źródeł inspiracji jest bardzo cenne – cały czas trwają poszukiwania nowych, skuteczniejszych leków, a wiadomo, że wiele z nich jest ukrytych w naturalnych produktach, przetestowanych podczas setek czy tysięcy lat eksperymentów prowadzonych przez kapłanów i uzdrowicieli. Weryfikowanie skuteczności ludowej medycyny jest też niezbędne dla bezpieczeństwa ludzi, którzy coraz częściej na własną rękę sięgają po pochodzące ze Wschodu tradycyjne środki – nie zawsze z dobrym skutkiem. Jin i Jang żeń-szenia
Wiele azjatyckich ziół i przypraw ma rzeczywiście cenne właściwości. Japońska śliwka umeboshi okazała się źródłem przeciwutleniaczy oraz substancji zapobiegających nadciśnieniu i miażdżycy. Znany miłośnikom sushi zielony chrzan wasabi chroni przed nowotworami, zakrzepami i próchnicą. Uczeni potwierdzili skuteczność wielu chińskich lekarstw ziołowych, między innymi obniżającej poziom cholesterolu berberyny i zwalczającego żółtaczkę u noworodków yin zhi huang. Kurkumina, której szafran zawdzięcza swój intensywny kolor, potrafi chronić wątrobę przed szkodliwym wpływem alkoholu. Mnóstwo jest przykładów dobroczynnego działania czerwonych i zielonych herbat: dość powiedzieć, że to zapewne dzięki nim nałogowo palący papierosy Japończycy zadziwiająco rzadko chorują na raka płuc.
Jednak nie wszystko, co służy mieszkańcom Wschodu, jest zdrowe dla ludzi pochodzenia europejskiego. Koronny przykład to dieta japońska, uznawana za jedną z najzdrowszych na świecie, ale tylko dla Azjatów (nasi dietetycy zalecają dania kuchni śródziemnomorskiej). Wiele środków ziołowych ma wątpliwą skuteczność, tak jak słynny miłorząb japoński (Ginkgo biloba), który podobno zwiększa sprawność umysłową. Inne okazały się wręcz szkodliwe, tak jak indyjski guggul, mający obniżać cholesterol, albo chiński ma huang, zawierający zabójczą dla serca efedrynę. W medycynie Wschodu nie brak też kompletnych bzdur, takich jak stosowanie sproszkowanego rogu nosorożca na zwiększenie męskiej potencji – równie skuteczne, jak zjadanie własnych paznokci. Dlaczego wschodnie specyfiki okazują się dla nas szkodliwe? Część winy ponoszą różnice genetyczne między ludźmi zamieszkującymi odległe kontynenty. Wiele problemów bierze się z wybiórczego traktowania orientalnej medycyny, która jest systemem obejmującym całość aspektów życia
człowieka – to nie tylko zestaw lekarstw, lecz także dieta czy aktywność fizyczna.
Tymczasem ludzie Zachodu często zażywają na przykład ziołowy preparat łagodzący objawy menopauzy o nazwie dong quai (po polsku: dzięgiel chiński) i jednocześnie chroniącą przed zakrzepami syntetyczną warfarynę, narażając się w ten sposób na groźne dla życia krwawienia. Problemem jest też brak należytego nadzoru nad jakością dostępnych bez recepty ziół. Badania uczonych z Massachusetts Institute of Technology wykazały, że to, co uważamy za żeń-szeń, może mieć bardzo różny skład chemiczny, a w związku z tym skrajnie odmienne właściwości lecznicze. Wszystko zależy od rzetelności producenta. Zdrowie z igły
Współczesna nauka nie uporała się jeszcze z sensownym wytłumaczeniem podstaw teoretycznych takich zabiegów jak akupunktura czy akupresura. Lekarze nie odkryli w ciele człowieka żadnych struktur anatomicznych odpowiadających czakramom czy meridianom, choć podejrzewają, że równowaga między pierwiastkami jin i jang odpowiada aktywności dwóch części kontrolującego narządy wewnętrzne autonomicznego układu nerwowego: współczulnej i przywspółczulnej. Lepiej wyglądają praktyczne zastosowania wschodnich technik. Akupunktura ma udowodnione działanie przeciwbólowe, przeciwwymiotne, niedawno też potwierdzono jej skuteczność w łagodzeniu objawów alergii. Uznanie lekarzy zdobywają także wschodnie ćwiczenia. Regularnie uprawiane tai chi wzmacnia odporność organizmu u starszych osób i chroni je przed zaburzeniami równowagi. Z kolei joga ma nawet właściwości lecznicze: likwiduje uczucie zmęczenia u chorych na stwardnienie rozsiane, poprawia sen pacjentom oddziałów onkologicznych, a prawdopodobnie także rozkurcza tętnice,
prowadząc do spadku ciśnienia krwi i zmniejszenia ryzyka zawału serca. Skanowanie mózgu mnichów buddyjskich wykazało, że duże znaczenie dla zdrowia ma również medytacja. W jej trakcie rośnie aktywność lewej kory przedczołowej – części mózgu zaangażowanej w pozytywne myślenie, odczuwanie szczęścia i entuzjazmu, która wpływa również na zwiększenie aktywności układu immunologicznego. Osoby regularnie medytujące lepiej reagują na szczepienia ochronne i mają więcej komórek odpornościowych we krwi.
Sztuka nauki
Trudno jednak o równie spektakularne przykłady wpływu Wschodu na Zachód w innych dziedzinach wiedzy. Szczególnie kiepsko wypadły próby dopasowania na siłę teorii fizycznych do orientalnej filozofii. Popularne książki „Tao fizyki” Fritjofa Capry i „Tańczący Mistrzowie Wu Li” Gary’ego Zukava żenią mechanikę kwantową ze wschodnim mistycyzmem w sposób wyjątkowo kretyński – dość powiedzieć, że drugi z autorów uważa fotony za obiekty organiczne i myślące. Na szczęście zdarzają się wyjątki od tej niewesołej reguły. Okazało się, że origami – japońska sztuka składania kartki papieru – jest czymś więcej niż tylko zabawą. Opracowane na jej podstawie modele matematyczne służą dziś inżynierom do projektowania między innymi poduszek powietrznych w samochodach i teleskopów orbitalnych. Jest to jednocześnie jeden z niewielu współczesnych przypadków pięknego mariażu sztuki i nauki, który na Wschodzie nigdy nie był czymś niezwykłym.
Jan Stradowski
(Autor jest dziennikarzem naukowym tygodnika „Wprost”)