Putin szykuje atak z Białorusi? Ekspert: Rosjanie ugrzęzną w błocie
Coraz więcej niepokojących wieści płynie z terytorium Białorusi przy granicy z Ukrainą. Gromadzone są tam rosyjski sprzęt wojskowy, jednostki lotnicze i systemy rakietowe. Według Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy, ewentualny atak Rosjan może objąć przecięcie głównych szlaków dostaw uzbrojenia i sprzętu wojskowego z Zachodu. Eksperci, z którymi rozmawia Wirtualna Polska, nie wykluczają możliwości rosyjskiej ofensywy na północy Ukrainy. Podkreślają jednak, że byłaby skazana na porażkę.
22.10.2022 | aktual.: 22.10.2022 07:10
- Na północnym froncie Ukraińcy bardzo solidnie się ufortyfikowali i przygotowali umocnienia. Uszkodzili drogi albo zaminowali okoliczne tereny. Rosjanie musieliby korzystać z dostępnych dróg, przy których czekają już ukraińscy żołnierze. Nie pójdą innymi trasami, bo w tamtych rejonach dominują podmokłe tereny. To są pińskie błota na Polesiu. Tam się po prostu grzęźnie – mówi Wirtualnej Polsce prof. Daniel Boćkowski, ekspert ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu w Białymstoku.
Według serwisu Ukrainska Prawda, na białoruskim lotnisku wojskowym Ziabrówka pod Homelem gromadzą się rosyjskie wojska. Na zdjęciach satelitarnych widać również wojskowy sprzęt.
Jak informował generał Ołeksji Hromow ze Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy, na terytorium Białorusi trwa rozmieszczanie "jednostek lotniczych, jednostek innych rodzajów wojsk sił zbrojnych Rosji".
W jego opinii na Białorusi trwają przygotowania do potajemnej mobilizacji. - Jednocześnie Białoruś nadal udostępnia swoje terytorium do wystrzeliwania rakiet i dronów. Na lotniskach Białoruś rozlokowała samoloty MiG-31, które mogą być uzbrojone w pociski manewrujące typu Kalibr - mówił generał.
Jak dodał, ryzyko wznowienia przez siły zbrojne Rosji ataku na froncie północnym rośnie. - Tym razem kierunek ataku może być zmieniony na zachód białorusko-ukraińskiej granicy, by przeciąć główne logistyczne szlaki dostaw uzbrojenia i sprzętu wojskowego do Ukrainy od krajów partnerskich - oświadczył Hromow.
"Straszenie Ukrainy, bezsensowny ruch"
Czy ruchy rosyjskich wojsk na terytorium Białorusi świadczą o możliwym ataku?
- To, co obserwujemy teraz, to zastraszanie Ukrainy przez Rosję. Putin chce zmusić ją do przerzucenia w tamtym rejonie dodatkowych sił, by odciążyć południowy front. Gdyby jednak zdecydował się na ofensywę, to ukraińska armia do obrony północnego odcinka przygotowywała się bardzo długo - mówi WP prof. Daniel Boćkowski, ekspert ds. bezpieczeństwa z białostockiego Uniwersytetu.
Co ważne - jak podkreśla nasz rozmówca - Rosja przy granicy z Ukrainą nie zgromadziła takich sił, które realnie mogłyby przeprowadzić skuteczną ofensywę. Nieoficjalnie mówi się o 15-20 tys. rosyjskich żołnierzach.
- Jeżeli próbowaliby się przebijać, spotkałoby ich to, co w pierwszych dniach pod Kijowem. Byłoby to bezsensowne z punktu widzenia wojskowego. A jeżeli mieliby planować odcięcie zachodnich szlaków transportowych Ukrainy, to nie mają do tego środków i ludzi. Tam nie ma żołnierzy. To prawdopodobnie w większości rezerwiści. Wygląda, że przerzucono ich tam, by zrobić im ćwiczenia frontowe. I jeszcze jedna kwestia: skoro wywożą z Białorusi sprzęt, który trafia do Rosji bądź na front, to czym oni mieliby atakować? - pyta retorycznie prof. Daniel Boćkowski.
Jego zdaniem Putin ostatecznie nie zdecyduje się na ofensywę na tamtym kierunku. Ale - biorąc pod uwagę przebieg konfliktu - trzeba pamiętać, że rosyjski dyktator potrafi zachowywać się nieprzewidywalnie. - Mieliśmy już takie operacje na froncie ze strony Rosjan, podczas których tracili bardzo dużo ludzi i sprzętu. Biorąc pod uwagę nieobliczalność Putina wszystko jest więc możliwe - ocenia ekspert ds. bezpieczeństwa.
W podobnym tonie wypowiada się płk Maciej Matysiak, były zastępca Służby Kontrwywiadu Wojskowego i ekspert Fundacji Stratpoints.
- Obawy, że rosyjskie wojska ruszą z terenu Białorusi są jak najbardziej uzasadnione. Kiedy? Kiedy zacznie realizować się scenariusz, w którym Aleksander Łukaszenka będzie się nadal przed tym bronił, ale nie będzie już potrzebny Putinowi i decyzja zapadnie na Kremlu. Jeżeli taki atak miałby się rozpocząć, odbyłoby się w tym samym czasie , co wysadzenie tamy pod Chersoniem na południowym froncie - uważa płk Maciej Matysiak.
Jego zdaniem, ryzyko ataku z Białorusi istnieje, bo Putin jest coraz bardziej postawiony pod ścianą.
- Widać, że chcą zagrozić Ukrainie i próbują robić cokolwiek. Ale działania Rosji są coraz bardziej chaotyczne. Przykład? Rozpaczliwy zakup irańskich dronów, który oznacza, że Kreml już własnymi siłami i środkami nie daje rady na froncie. Tonący brzytwy się chwyta. Mobilizacja nie idzie, na południowym froncie dostają łupnia, a broń zaczyna im się kończyć - komentuje były wiceszef SKW.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
I podobnie jak prof. Boćkowski, ekspert Fundacji Stratpoints przypomina o nieobliczalności rosyjskiego przywódcy.
- Każde działania Putin, jakie podjął od początku wybuchu wojny – taktyczne, operacyjne i planistyczne - przynosiło odwrotny skutek. W tym przypadku może być podobnie. Niech próbują wejść, Ukraina na pewno ich zatrzyma. Poza tym mają tam żołnierzy z łapanki. Nie sadzę też, żeby mieli sporo sprzętu, bowiem Putin wyczyścił mocno białoruskie magazyny - ocenia płk Maciej Matysiak.
"Czerwone opaski, Ukraina reaguje"
Według amerykańskiego Instytutu Studiów nad Wojną (ISW), ryzyko rosyjskiej ofensywy z terytorium Białorusi na północną Ukrainę pozostaje niskie. Co jednak ciekawe, 17 października białoruska armia dostarczyła na granicę z Ukrainą opancerzone pojazdy, karabiny maszynowe, drony oraz granatniki. A żołnierze zaczęli nosić na mundurach czerwone opaski.
- To niestety jeden z przejawów tego, że białoruskie dowództwo zdecydowało się wziąć udział w działaniach wojennych - powiedział Mychajło Żyrochow, ukraiński ekspert wojskowy. I jak dodał, w takiej sytuacji ukraińska armia zabije Białorusinów. - Mówię to z żalem. Ale to już nie nasza decyzja, ale pana Łukaszenki - dodał.
Zdaniem prof. Daniela Boćkowskiego, białoruska armia nie chce uczestniczyć w wojnie.
- Na pewno nie teraz, kiedy wszystko się sypie Rosjanom. Ich los z góry byłby przesądzony, byliby mięsem armatnim. Wolą uciec z kraju, niż być objęci powszechną mobilizacją. A jeśli już, to są wysyłani na granicę z Polską. Łukaszenka robi wszystko, by jego armia nie weszła do wojny. Tylko jest jedno ale. Białoruska armia de facto jest pod rozkazami Kremla, nie - Łukaszenki - mówi WP prof. Daniel Boćkowski.
W jego ocenie, najbardziej realnym scenariuszem jest ten podobny z początku wojny. - Jeśli Rosja zgromadzi na terenie Białorusi ogromne ilości rakiet i sił bojowych, to może "pokryć" lawiną ogniową duże miasta w Ukrainie. I niszczyć infrastrukturę krytyczną. A jeśliby chcieli atakować transport zachodniej broni, musieliby liczyć się z tym, że mogłoby coś spaść na drugą stronę, czyli na terytorium Polski. A to oznaczałoby już zaangażowanie NATO - uważa ekspert ds. bezpieczeństwa.
Inaczej możliwość rażenia dostaw z Zachodu ocenia płk Maciej Matysiak.
- To właśnie do takich ataków i uderzeń w obiekty infrastruktury krytycznej potrzeba im rakiet z Iranu, które mają zasięg po kilkaset kilometrów. Transport broni kierowany jest obecnie głównie na południowy front, więc ryzyko uderzeń istnieje. Odpowiedź Zachodu powinna być wyprzedzająca. Taka jak po ostatnich terrorystycznych uderzeniach rakietami i dronami w ukraińskie miasta. Zarówno Niemcy, jak i Francja przekazały Ukrainie systemy obrony przeciwlotniczej. Takich systemów Zachód powinien przekazać zdecydowanie więcej - podsumowuje płk Maciej Matysiak.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski