Propaganda w stanie wojennym
Bezczelne kłamstwa rządu i mediów
Bezczelne kłamstwa rządu i mediów - zdjęcia
Rządowa propaganda w czasie stanu wojennego zapewniała m.in. że w Polsce żyje się lepiej niż w USA. Rzecznik rządu Jerzy Urban deklarował nawet, że wyśle koce i śpiwory dla bezdomnych w Nowym Jorku. Polacy nie uwierzyli, na murach pisano: "zamienię M-5 w Warszawie na śpiwór w Nowym Jorku".
- Ówczesne programy telewizyjne, audycje radiowe i artykuły prasowe nie tyle zajmowały się światem realnym, rzeczywistym, co raczej tworzyły - na swój polityczny użytek - świat wirtualny, fikcyjny. Oczywiście w praktyce zaowocowało to sytuacją ze wszech miar obłędną; w mediach kłamano bez szacunku dla faktów i odbiorców, byle by wcielić w życie zasadę, iż kłamstwo powtarzane po sto razy zostaje postrzegane w końcu jako prawda - pisze Robert Spałek w artykule opublikowanym przez IPN.
Zobacz, jak rząd i media okłamywały obywateli w czasie stanu wojennego.
(mb/wp.pl)
Zrzucanie odpowiedzialności
Samo wprowadzenie stanu wojennego uzasadniono kłamstwem. - Nie mamy prawa dopuścić, aby zapowiedziane demonstracje stały się iskrą, od której zapłonąć może cały kraj. (...) Awanturnikom trzeba skrępować ręce, zanim wtrącą ojczyznę w otchłań bratobójczej walki - mówił Wojciech Jaruzelski w przemówieniu wyemitowanym w 13 grudnia w TVP i w Polskim Radiu. Winą za trudną sytuację w kraju Jaruzelski obarcza "Solidarność", nazywając opozycję "ekstremistami".
W wystąpieniu zawarł jednak sugestię, że stan wojenny wprowadzono w obawie przed interwencją Związku Radzieckiego. - Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. (...) Już nie dni, lecz godziny, przybliżają ogólnonarodową katastrofę. Uczciwość wymaga, aby postawić pytanie: czy musiało do tego dojść? Obejmując urząd Prezesa Rady Ministrów wierzyłem, że potrafimy się podźwignąć. Czy zrobiliśmy więc wszystko, aby powstrzymać spiralę kryzysu? Historia oceni nasze działania - mówił w przemówieniu wyemitowanym w 13 grudnia w TVP i w Polskim Radiu.
Sugestia trafiła na podatny grunt. Znaczna część społeczeństwa obawiała się, że w Polsce dojdzie do krwawej walki z udziałem obcych wojsk, jak miało to miejsce na Węgrzech w 1956 r. i w Czechosłowacji w 1968. W badaniach prowadzonych przez CBOS już po transformacji ustrojowej wynika, że większość Polaków uznawało decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego za słuszną. W 1994 r. twierdziło tak 54 proc. badanych. W 2011 roku odsetek ten spadł do 44 proc. W tych samych badaniach krytycy decyzji Jaruzelskiego stanowili 34 proc.
Władza szuka ukrytych Żydów
Aby uwiarygodnić przekaz, według którego za kryzys odpowiadają liderzy "Solidarności", próbowano skompromitować ich na różne sposoby. Wskazywano, że są agentami krajów Zachodu. Nie cofnięto się również przed wykorzystywaniem argumentów antysemickich.
- Do najbardziej obrzydliwych działań tego typu należało rozpowszechnianie w formie drukowanej sfingowanego wywiadu z doradcą "Solidarności" Bronisławem Geremkiem, który rzekomo miał oświadczyć, że działa w "Solidarności" po to, by zapewnić dobrą pozycje Żydom i osłabić Polskę - co było oczywistym kłamstwem - pisze Robert Spałek.
Podważanie wiarygodności liderów "Solidarności" było jednym z głównych celów propagandy. Dlatego przyznanie Lechowi Wałęsie nagrody Nobla, które nastąpiło ponad dwa miesiące po zakończeniu stanu wojennego, było dla władz komunistycznych ogromnym ciosem. - Kolejna reaganowska złośliwość, tym razem firmowana z Oslo - twierdził Jerzy Urban, rzecznik rządu. Nazywał Nobla dla Wałęsy "niewielkim epizodem w antypolskiej i antykomunistycznej krucjacie".
Terroryści z "Solidarności"
- Od ubiegłego wtorku grupy górników prowadzą tam działalność terrorystyczną pod ziemią - mówił 20 grudnia 1981 r. w "Dzienniku Telewizyjnym" Andrej Racławicki o proteście górników z kopalni "Ziemowit" i "Piast" w Tychach. - Czyni się ogromne wysiłki, aby ten niebezpieczny konflikt rozwiązać za pomocą perswazji, bez użycia siły. Żadnych ofiar dotychczas nie było. Mimo silnej presji ze strony organizatorów tego aktu terroru - ekstremistów z "Solidarności", wśród których są także osoby spoza załóg, niektórzy górnicy decydują się wyjechać na powierzchnię. W kopalni "Ziemowit" przerwało już ten bojkot 874 górników - twierdził prowadzący "Dziennika".
Władze starały się ukryć rzeczywistą skalę oporu społecznego i liczbę ofiar. Jednocześnie próbowano wmówić obywatelom, że protestujący przeciw wprowadzeniu stanu wojennego to robotnicy zmanipulowani kłamstwami liderów "Solidarności". Pokazywano ich jak pospolitych przestępców.
Na zdjęciu: pacyfikacja kopalni "Wujek" i "Manifest Lipcowy" na początku stanu wojennego. Podczas pacyfikacji śmierć poniosło 9 górników. 16 grudnia 1981 r.
Znienawidzona twarz władzy
Jednym z najbardziej znienawidzonych ludzi był Jerzy Urban, rzecznik prasowy rządu. Co tydzień organizował długie konferencje prasowe transmitowane niemal w całości przez telewizję. Zasłynął m.in. z aroganckiej reakcji na sankcje gospodarcze USA, które Ronald Reagan wprowadził 17 grudnia 1981 r. w odpowiedzi na stan wojenny. Urban odpowiedział: "rząd się sam wyżywi", co miało oznaczać, że sankcje uderzą w polskie społeczeństwo, a rząd i tak zapewni sobie niezbędne zaopatrzenie.
Urban przekonywał również do wyższości systemu socjalistycznego nad kapitalizmem. Deklarował m.in., że wyśle do Nowego Jorku śpiwory i koce dla bezdomnych.
Zobacz konferencję Jerzego Urbana
Tematy zastępcze
W czasie gdy ulicami polskich miast jeździły czołgi, najważniejsze punkty dużych miast były obstawione przez wojsko, a milicja strzelała do protestujących, "Dziennik Telewizyjny" informował w pierwszej kolejności o rosnącej produkcji kombajnów węglowych, rozładunku towarów ze Związku Radzieckiego oraz o zebraniu komitetu wojewódzkiego partii w Gdańsku.
21 grudnia 1981 r. wyemitowano reportaż o odśnieżaniu Ursynowa. Pokazano w nim komisarza wojskowego interweniującego w sprawie nieodśnieżonego osiedla. - Przyjechaliśmy dzisiaj, żeby sprawdzić, jak wygląda sprawa odśnieżania osiedla Ursynów. Z tego co zaobserwowaliśmy, jednak jest nie tak jak wszyscy by sobie wyobrażali właściwe odśnieżanie. Dlaczego jest taki stan rzeczy? - pyta mjr Wojciech Czerski. Prezes spółdzielni tłumaczy się, a oficer naciska, aby bardziej zaangażować się w odśnieżanie. - Niech pan zobaczy, kobiety z wózkami nie mogą przejechać - mówi żołnierz.
- Sądzę że w ciągu dzisiejszego i jutrzejszego dnia wszystkie ciągi pieszo-jezdne będą oczyszczone - mówi prezes spółdzielni. - Ale czy pan sądzi, czy będzie skończone? - naciska oficer.
Takie zabiegi miały na celu poprawienie wizerunku wojska i pokazanie, że życie w kraju toczy się normalnie, a mieszkańcy nie interesują się stanem wojennym, protestami i "Solidarnością", ponadto wprowadzenie władzy wojskowej ma swoje zalety.
Dziennikarze w mundurach
Dziennikarze prowadzący "Dziennik Telewizyjny" występowali w mundurach. Czytali teksty, które wcześniej osobiście zaakceptował Wojciech Jaruzelski, często odręcznie nanosząc poprawki. - To było bardzo drobne pismo, denerwowałem się, żeby niczego nie przekręcić, zwłaszcza, że materiały te docierały do nas nawet 10 minut przed emisją - mówił w rozmowie z TVP Info Marek Tumanowicz, który w stanie wojennym prowadził "Dziennik Telewizyjny".
- W redakcji, oprócz cenzora, panowała cenzura wewnętrzna. Wszystko po to, by materiały były po linii. Wiadomo było, że musimy wykonywać polecenia i robiliśmy to - wyjaśniał Tumanowicz. Zdarzały się jednak przypadki nadgorliwości. Tumanowicz przytacza historię o dziennikarzu, który miał przygotować reportaż o przypadkach podpalenia flagi narodowej. Nie znalazł jednak żadnej zniszczonej flagi, więc postanowił na potrzeby materiału telewizyjnego osobiście podpalić symbol. Doniósł na niego operator kamery. - Dziennikarz o mało nie stracił pracy, chciano go także wykluczyć z partii - opowiadał Tumanowicz.
Dziennikarze pracujący w mediach w czasie stanu wojennego zostali starannie dobrani. Część z nich, podejrzewana o sprzyjanie "Solidarności", straciła pracę. W niektórych redakcjach zwolniono większość pracowników.
Po ogłoszeniu stanu wojennego wstrzymano wydawanie prawie wszystkich gazet. Dopuszczono do dystrybucji tylko "Trybunę Ludu" i "Żołnierza Wolności" oraz niektóre tytuły lokalne. Oczywiście wszystkie wydawano pod nadzorem wojskowych komisarzy - przedstawicieli Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego.
Odpowiedź "Solidarności"
Przestrzeń społeczna nie znosi próżni, dlatego miejsce zamykanych gazet i kłamiącej bezczelnie telewizji zajęły wydawnictwa podziemne, wydawane zwykle przy użyciu prostych domowych metod. Ich liczba po wprowadzeniu stanu wojennego wyraźnie wzrosła. Do 1988 roku w drugim obiegu wydano 2 tys. czasopism oraz ponad 4,5 tys. książek nie dopuszczanych przez cenzurę. Nakłady niektórych gazet dochodziły do kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy. Wrocławski tygodnik "Z dnia na dzień" w szczytowym momencie do 43 tys. egzemplarzy. Większość prasy ukazywała się jednak nieregularnie.
(mb/wp.pl)