Powell przybył do Bejrutu
Prezydent Libanu Emile Lahoud (z lewej) z Colinem Powellem (AFP)
Amerykański sekretarz
stanu Colin Powell kontynuuje pokojową misję bliskowschodnią; w
poniedziałek przybył do stolicy Libanu, gdzie omawiać ma przede
wszystkim kwestie narastającego napięcia na granicy libańsko-
izraelskiej.
15.04.2002 | aktual.: 22.06.2002 14:29
Po weekendowych rozmowach w Jerozolimie i Ramallah, Bejrut jest kolejnym etapem podróży szefa dyplomacji amerykańskiej. Jeszcze w poniedziałek odwiedzi też Damaszek, by wieczorem powrócić do Jerozolimy.
Głównym tematem libańskich i syryjskich rozmów Colina Powella będzie kwestia obecności na granicy libańsko-izraelskiej bojowników Hezbollahu.
Ta szyicka antyizraelska organizacja ostatnio - po miesiącach względnego spokoju - wznowiła ataki rakietowe na pozycje izraelskie. Zdaniem obserwatorów akcje te mogą świadczyć o zamiarze otworzenia tzw. drugiego frontu antyizraelskiego.
Na krótko przed rozpoczęciem rozmów amerykańsko-libańskich, minister informacji Libanu Ghazi Aridi ostrzegł jednak przed dalszym wzrostem napięcia w regionie, oskarżając Stany Zjednoczone o całkowite ignorowanie cierpień Palestyńczyków.
Minister zapowiedział, że takie właśnie stanowisko zostanie przedstawione Powellowi w toku jego kilkugodzinnego pobytu w Bejrucie. Ze stolicy Libanu Powell udaje się do Damaszku, skąd jeszcze w poniedziałek wieczorem ma powrócić do Izraela.
Ghazi Aridi w obszernym wywiadzie, nadanym przez libańską telewizję tuż przed rozmowami Powella w Bejrucie, ostrzegł, że stanowisko Waszyngtonu - obojętnego, jak powiedział, na losy i cierpienia narodu palestyńskiego - może prowadzić do rozszerzenia konfliktu izraelsko-palestyńskiego na cały region.
Dla Amerykanów nie ma znaczenia, czy region pogrąży się w chaosie, zniszczeniu, czy dojdzie tu do ogromnych masakr, masowej eksterminacji, izraelskiego holokaustu wymierzonego przeciwko Palestyńczykom, faszyzmu, terroryzmu, tworzenia obozów, usuwania ludzi z kraju, zabójstw, wymuszonej migracji ludzi, głodu i braku wody. Dla Amerykanów liczy się przede wszystkim bezpieczeństwo Izraela - oświadczył libański minister na kilka godzin przez rozmowami przywódców kraju z Powellem.
Władze libańskie zapowiedziały , że nie pozwolą na wzrost napięcia na granicy z Izraelem i w końcu ubiegłego tygodnia aresztowały kilku hezbollahów, odpowiedzialnych za ataki. Główną siłą regionu, popierającą Hezbollah, jest jednak Syria i ta właśnie sprawa ma dominować w toku rozmów Powella w Damaszku.
Rozmowy, jakie w czasie weekendu wysłannik USA prowadził na miejscu - z Arielem Szaronem i Jaserem Arafatem - nie przyniosły rezultatu. Jakkolwiek premier Izraela powiedział w niedzielę, po kolejnym spotkaniu z sekretarzem stanu USA, że Colin Powell poparł jego koncepcję zorganizowania "regionalnej konferencji pokojowej pod auspicjami Stanów Zjednoczonych", szanse zwołania takiej konferencji wydają się nikłe. Strona palestyńska uzależniła udział w takim forum od wcześniejszego wycofania wszystkich izraelskich oddziałów z Zachodniego Brzegu.
Sprzeciwiono się także warunkowi Szarona, który zastrzegł, iż konferencja mogłaby odbyć się, ale bez udziału Arafata.
Szaron kilkakrotnie występował ostatnio z propozycją takiej konferencji - po raz pierwszy wysunął tę koncepcję przed szczytem arabskim w Bejrucie w zeszłym miesiącu.
Palestyński negocjator Saeb Erekat ocenił natychmiast, że nowa, niedzielna, propozycja jest "stratą czasu" i że nie ma alternatywy dla planu pokojowego, przyjętego na szczycie w Bejrucie.
Jeśli Szaron chce rozmawiać o pokoju, może zaakceptować arabską inicjatywę pokojową - podkreślał Erekat. Arabska - a faktycznie wysunięta przez Arabię Saudyjską - propozycja zakłada uznanie Izraela przez państwa arabskie jednakże pod warunkiem opuszczenia wszystkich ziem okupowanych przez Izrael po 1967 r.
Przedstawiciel Departamentu Stanu potwierdził w niedzielę wieczorem, że omawiano sprawę bliskowschodniej konferencji, ale zaznaczył, że nie ustalono żadnych konkretów, takich jak czas, miejsce i lista uczestników.(iza)