POPiS-owe katrupienie Tuska
Jarosław Kaczyński w kampanii wyborczej chce ukatrupić Donalda Tuska i doprowadzić do zmiany przywództwa w Platformie Obywatelskiej.
Jarosław Kaczyński ma dwa cele w tej kampanii wyborczej. Pierwszy jest oczywisty – zwycięstwo. Drugi coraz wyraźniej wyłania się z politycznej młócki. To ukatrupienie Donalda Tuska i doprowadzenie do zmiany przywództwa w Platformie Obywatelskiej.
Przekaz kampanii PiS jest coraz bardziej oczywisty i układa się w taki mniej więcej komunikat: "Wygramy nie tylko dlatego, że jesteśmy lepsi, ale także dlatego, że lider PO to cienki zawodnik". Ton Kaczyńskich i ich partii wobec Tuska trochę się zmienił. Owszem, są nadal bezpardonowe i brutalne ataki, ale coraz głośniejszy jest ton lekceważenia, a nawet pogardliwej kpiny. Tak było przy okazji debaty, kiedy to szef rządu tłumaczył dlaczego jest sens dyskutować z Aleksandrem Kwaśniewskim, ale nie przewodniczącym największej partii opozycyjnej. Tusk to postać "mniej zdolna", "pomocnik Kwaśniewskiego", po prostu małpka z która nie ma sensu gadać, bo od tego jest kataryniarz.
Ten obraz utrwalają PiS-owskie spoty. W tym dziejącym się na zebraniu "pewnej opozycyjnej partii" ze swego lidera – czyli Tuska – pokpiwają nawet jego ludzie. – Jego nawet do debat nie chcą! – rechoczą lekceważąco. Akcja spychania Tuska na niższa półkę podrzędnych przywódców bez wątpienia przynosi rezultaty, skoro tylko mniejszość Polaków wierzy w jego zwycięstwo czy to w debatach z dwoma panami K., czy to w wyborach. PiS po raz kolejny imponuje politycznym marketingiem. Są w tym po prostu piekielnie dobrzy.
Natomiast PO… Cóż, można odnieść wrażenie jakby w jej sztabie pierwsze skrzypce grali szpiedzy Kaczyńskiego. Platforma bowiem ze wszystkich sił stara się pomóc swoim przeciwnikom. Najpierw kopiuje pomysły rywali (co oczywiście jest wyśmiewane, jako dowód miałkości). Potem – w dniu debaty Kaczyńskiego z Kwaśniewskim – pojawia się niedorzeczny pomysł wielkiej koalicji, który wielu antypisowskich czy antykomunistycznych wyborców PO mógł jedynie wystraszyć. Jednych i drugich jednocześnie! To istne Himalaje nieudolności.
Potem Tusk długo i namolnie domaga się debat ze sobą, co ustawia go w roli jękliwego petenta. W końcu pojawiają się gigantyczne i pewnikiem bardzo drogie billboardy, na których obok fizjonomii liderów partii widnieje hasło o potrzebie "cudu gospodarczego". Cudu! Cud jest potrzebny, bo politycy PO nie wystarczą? To chyba najdroższe w historii wyznanie, że jest się do niczego.
Dwa lata temu PO dała sobie wydrzeć pewne już zwycięstwo, przegrywająca finiszu właśnie w propagandowym starciu. Wydawałoby się, że po takiej nauczce obecna kampania powinna być perfekcyjna i przemyślana w najdrobniejszych szczegółach. W dodatku tym razem, wydawałoby się, Platforma powinna mieć ułatwione zadanie, bo przecież ogromna większość Polaków ma dość PiS i marzy o zakończeniu epoki bliźniaków. Nic prostszego, jak wyciągnąć do nich rękę.
Ale jest chyba jeszcze gorzej niż przed poprzednimi wyborami. Jak pomysły – to głupie, jak inicjatywy to niedorzeczne. Propagandowo PO jest zawsze krok, albo kilka za PiS-em, ale przede wszystkim – i to jest najgorsze – z kampanii liberałów bije jakaś przedziwna niewiara w samych siebie.
W pewnym sensie POPiS już istnieje. Istnieje, bowiem PO i PiS współpracują na rzecz zwycięstwa wyborczego partii Kaczyńskich. Jego efektem będzie rezygnacja albo pogonienie Donalda Tuska. Kiedy to już nastąpi, pozbawiona głowy partia z przetrąconym kręgosłupem chętnie da się utulić Jarosławowi Kaczyńskiemu. On przecież ma takie dobre serce.
Igor Zalewski specjalnie dla Wirtualnej Polski