Poczet warchołów polskich

W mechanizmy funkcjonowania polityki wpisano zło, które trudno wykorzenić. Polityczne warcholstwo i złodziejskie chciejstwo rosną wręcz geometrycznie. Trzeba jak najszybciej pomyśleć, w jaki sposób wyjść z tej sytuacji, bo za chwilę może być już za późno – zaczną się rokosze, zajazdy, coraz krótsze kadencje Sejmu, a Polacy w ogóle przestaną chodzić na wybory.

07.06.2004 | aktual.: 07.06.2004 11:47

To zapewne wyolbrzymiona prognoza, jednak jak tak dalej pójdzie, politycy będą wybierać sami siebie – przestrzega prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny.

Człowieka awanturniczego określano mianem warchoła już od zamierzchłych czasów. Warchoł siał zamęt nie dla dobra kraju, ale wskutek chorej ambicji i wypaczonej wizji świata, kłótliwości, braku szacunku dla innych osób, prawa i przekonań. Warchoł nie słucha nikogo, a jeśli słucha, to zawsze z pozycji lepiej wiedzącego. Określenie warchoł wzięło się od nazwy młodego dzika, czyli warchlaka. Rył ziemię, nerwowo biegał, wzniecał zamęt i złość, zagrażał.

Zawsze im bardziej wynaturzał się system polityczny Polski, tym bardziej pęczniała galeria awanturników. Warcholstwo było symptomem alarmującym o zagrożeniu państwowości. Tłumaczono nim przyczynę upadku i degeneracji państwa.

Można powiedzieć, że dziś mamy renesans warcholstwa. Działalność polityczną podejmuje się z bardzo niskich pobudek. Polityka przyciąga ludzi, którym chodzi nie o dobro państwa, tylko o partykularne korzyści. – Są przekonani, że „hulaj dusza, piekła nie ma” – puentuje prof. Czapiński.

– Warchoł za nic ma normy, reguły czy procedury. Jeśli przeczytamy definicję warcholstwa w słowniku Doroszewskiego, dostrzeżemy sporo odniesień do obecnej sytuacji politycznej. Przykłady? Posłowie doskonale wiedzą, że prezydent nie może wyznaczyć wyborów w dowolny sposób. Konstytucja to jasno określa. Mimo to część posłów udaje, że tak nie jest, i domaga się od prezydenta wyznaczenia takiej daty wyborów, która jest dla nich najkorzystniejsza. To typowe warcholstwo, bo lekceważy się normy prawa w imię partykularnych interesów – mówi prof. Andrzej Werblan, historyk.

– Na pewno mamy więcej politycznych warchołów niż kiedyś. Powodów jest kilka, np. złe prawo i słabe tradycje demokratyczne. Wśród polityków sporo jest też ludzi prymitywnych. Nie jest to zjawisko specyficznie polskie. Zdarza się w wielu krajach, ale tam, gdzie partie są dojrzałe, zwykle dyscyplinują i cywilizują swoich przedstawicieli. W Polsce bywa odwrotnie – dodaje prof. Werblan.

Obserwatorzy sceny politycznej są zgodni, że mamy przed sobą najgorszy Sejm w ostatnich 15 latach. – Do niskiego poziomu moralnego i intelektualnego dużej części posłów doszła totalna niepewność losu. W ten sposób balansują oni na granicy zdrowego rozsądku, a część przypadków to niemal „kwestia psychiatrii”. Posłowie poczuli zbliżającą się kampanię wyborczą. Świadomość tego, że mogą stracić swoją pozycję i zejść ze świecznika, sprawia, że zachowują się nieracjonalnie. Tego Sejmu nie da się już w ogóle racjonalnie analizować. System polityczny się rozleciał – zauważa prof. Jacek Wódz, socjolog.

W takiej sytuacji, gdzie prawo jest tylko martwą literą, jak ryba w wodzie czują się populiści. – W każdej partii jest mniej lub więcej warcholstwa, bo łatwiej wstąpić na drogę awanturnictwa, niż rozwiązywać problemy. Zawsze gdy grozi odejście ze sceny politycznej, ujawniają się warchoły i złodzieje ostatniej szansy – mówi prof. Roman Bäcker, politolog. Z kolei dr Andrzej Rostocki, socjolog, uważa, że nasza klasa polityczna to mała grupa ludzi bez większego poparcia społecznego, od lat kisząca się we własnym sosie, która jest już sobą znużona. Ostatnie lata pokazały też politykom, że władza jest łatwa do zdobycia. To oczywiście złudzenie, ale świadomość, że cel jest tak blisko, sprawia, iż dyskusje są bardzo gorące.

Politycy myślą tylko w perspektywie najbliższych wyborów. Do czego to może doprowadzić? Według dr. Rostockiego, daleko nam jeszcze do katastrofy. Ale zdaniem wielu obserwatorów sceny politycznej, powtarzamy czarne scenariusze z historii. Czy tym razem Polak będzie mądry przed szkodą?

– Obawiam się, że efekty mogą być podobne – „rozdzióbią nas kruki, wrony”. Wybór nowego parlamentu nie uzdrowi tej sytuacji. Popełniono jakiś grzech pierworodny w konstrukcji państwa, za który dziś wszyscy musimy płacić – zauważa prof. Czapiński. Ale społeczeństwo też nie jest bez winy. Niewątpliwie Polaków cechują wybujały indywidualizm i niezdolność do działania zbiorowego.

– Kiedy się obserwuje wycieczkę szkolną, widać, jak nauczyciele nie potrafią nad nią zapanować, bo uczniowie przez lata spędzone w szkole nie nauczyli się szanować przywódcy ani realizować wspólnych celów – kwituje prof. Andrzej Zybertowicz, socjolog. Może więc po prostu mamy taką władzę, jacy sami jesteśmy? A prezentowany przez nas poczet warchołów to odbicie wielu naszych rodaków?

  1. Andrzej Lepper Bezceremonialnie i wielokrotnie łamał wszelkie normy parlamentarne, czyniąc z tego swój oręż polityczny. Pokazał też innym, że można bezkarnie lekceważyć prawo. Kieruje się własnymi normami, które dostosowuje do swoich potrzeb. Najpierw nie miał oporów przed blokowaniem dróg i wysypywaniem zboża, a teraz przed blokowaniem mównicy, przynoszeniem własnego systemu nagłaśniającego i rzucaniem oszczerstw pod adresem politycznych konkurentów.

Ma chorą wizję świata, według której jedni mogą prawo łamać, drudzy nie. Z jednej strony, toleruje działaczy z własnego ugrupowania, ściganych przez prokuratora za przestępstwa pospolite czy oszustwa wyborcze, z drugiej – prowadzi nagonkę na politycznych

konkurentów, którzy naginają prawo dla swoich korzyści. – Sam Lepper może się kieruje czymś więcej niż jego otoczenie, ale groźne jest to, że otwiera pole nowemu złodziejstwu. Zachowuje się jak taran, który nie zważa na konsekwencje, jakby mówił: „Po mnie choćby potop”. Lepper ma przede wszystkim chciejstwo władzy. Chce też usadowić ludzi w newralgicznych miejscach, tak aby przynosiło to korzyść partii – ocenia prof. Czapiński.

  1. Jan Władysław Rokita Twierdzi, że brzydzi się populizmem, ale to o nim mówią „pierwszy populista w Sejmie”. Wywołał wojnę z Samoobroną, kiedy sprawy wagi państwowej wymagały konstruktywnej dyskusji. Wymyślił hasło „Nicea albo śmierć”, idiotyczne stwierdzenie, które o mały włos nie skazało Polski na europejski ostracyzm. Chętnie mówi o podwyższeniu standardów i konieczności działania etycznego, ale sam te zasady stosuje wybiórczo.

– Rokita to Lepper posługujący się językiem krakowskiego mieszczaństwa. Za wszelką cenę chce się przypodobać. Skoro sondaże mówią, że ludzie domagają się jednomandatowych okręgów wyborczych, Rokita krzyczy, że trzeba je wprowadzić. A przecież to zupełnie nieracjonalny pomysł – tłumaczy prof. Jacek Wódz.

Rokita sugeruje, że wszystkie fundamenty państwa są zgniłe, jedynie on i PO mają moralne prawo do działań naprawczych. Szkoda, że zapomniał, iż będzie musiał naprawiać także po sobie. Po okresie zapomnienia zabłysnął za sprawą Komisji Śledczej, co umocniło jego pozycję w partii. – Wymusza na ludziach decyzje terrorem i strachem – słyszy się w PO. Na słowa krytyki odpowiada: „Platforma to ja”. Jest znany z zapalczywości i poczucia wyższości, które nie pozwala mu dostrzegać racji innych. Jego powiedzenie, że „w polityce nie ma litości”, świetnie go charakteryzuje. Megaloman, który za bardzo uwierzył w swoją prawdę, a zarazem polityczny warchoł rozgrywający świadomie swoją grę.

  1. Roman Jagieliński Lider Federacyjnego Klubu Parlamentarnego, skupiającego posłów ściganych przez prokuratora i wyrzuconych z tego powodu ze swoich macierzystych klubów. Dla Jagielińskiego polityka to przede wszystkim okazja do zrobienia interesu. Stworzył partię, do której zapisują się głównie przedsiębiorcy należący do klas wyższej i średniej. Zajęci biznesem szukają kontaktów z ludźmi władzy, bo od nich wiele zależy. Skład FKP najlepiej świadczy o jego politycznym kredo.

Jagieliński kieruje się cyniczną zasadą: „Nieważne z kim, ważne, by przy rządzie”. Od początku jego ambicją było utworzenie klubu tylko po to, by być języczkiem u wagi. Dzięki temu mógł dyktować warunki koalicji SLD-UP, która nie miała większości w Sejmie. Za poparcie każe sobie słono płacić – posadami w administracji państwowej i lokalnej. Nieważne, w jakiej sprawie ma głosować, ważne, co za to dostanie. Przed wyborami przytula się do większego ugrupowania, z którego ma szansę dostać się do parlamentu. W 2001 r. wykorzystał SLD, teraz chce się posłużyć Andrzejem Lepperem.

– Prowadzi bezczelną grę i nawet się z tym nie kryje. Przygarnął pod swoje skrzydła złomy parlamentarne, których nikt już nie chciał. Jego siła tkwi w liczbie szabel, a nie w moralności – zauważa prof. Czapiński.

  1. Bogdan Pęk Najpierw obrońca wsi w barwach PSL, teraz ogólnonarodowych interesów w LPR. Zajadły przeciwnik UE, zwolennik integracji z NAFTA. Nie przeszkadza mu to jednak kandydować w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Uważa, że tylko jego sprawiedliwość jest „święta”. Za nic ma autorytety. Kiedy papież poparł akcesję Polski do UE, Pęk stwierdził: „Nie czytał traktatu akcesyjnego, więc gada coś od rzeczy”. Ulubionym zajęciem posła jest stawianie polityków przed Trybunałem Stanu. Nie stroni od oszczerstw. Kiedy prawda wychodzi na jaw, Pęk reflektuje się i stwierdza, że tym razem źródła informacji okazały się zawodne.

Homofob. Na konferencji prasowej w Krakowie, gdzie domagał się odwołania prezydenta miasta za dopuszczenie do niedawnej manifestacji gejów i lesbijek, oskarżył dziennikarza „Gazety Wyborczej” o przynależność do „subkultury gejowskiej”. Sugerował też, że orientacja seksualna dziennikarza wpływa na wymowę jego tekstów. Potem wszystkiego się wyparł. Pracę parlamentu utrudnia w każdy możliwy sposób. Do projektu nowelizacji ustawy referendalnej zgłosił 308 poprawek. Polegały one głównie na zmianie szyku wyrazów czy użyciu synonimu danego słowa. Prace nad poprawkami zajęły komisji ustawodawczej 17,5 godziny.

  1. Gabriel Janowski Kilkakrotnie za sprawą jego politycznego warcholstwa Sejm zamieniał się w cyrk. Jego wypróbowanym sposobem uprawiania polityki jest spektakularne łamanie norm państwa prawa. Ma na swoim koncie blokowanie mównicy i okupowanie ministerialnego gabinetu. Najsłynniejsza była 20-godzinna okupacja sejmowej mównicy w czasie dyskusji na temat sprzedaży STOEN. Tym samym jawnie zakpił z powagi Sejmu. Do historii polskiego parlamentaryzmu przeszedł także jego wybryk z 2000 r., kiedy na spotkaniu z rolnikami w Sejmie zachowywał się w sposób co najmniej niezrównoważony. Później tłumaczył, że był pod wpływem narkotyków podanych mu przez przeciwników politycznych. – Awanturnictwu i warcholstwu politycznemu sprzyja fakt, iż politycy mogą zaistnieć za pośrednictwem mediów. Im bardziej polityk barwny, tym szybciej zostanie dostrzeżony – wyjaśnia postawę Gabriela Janowskiego prof. Roman Bäcker.
  1. Zbigniew Ziobro – Jest ekstraktem wszystkich złych cech, jakie mogą być w polityce. Nie ma bowiem nic gorszego w polityce niż chora ambicja. Jest człowiekiem, którego trzeba się bać – to nierzadkie opinie wypowiadane nie tylko przez oponentów Ziobry. Tę nową jakość warcholstwa mogliśmy oglądać w czasie przesłuchania premiera Millera przed Komisją Śledczą. Ziobrze chodziło bardziej o obrażenie premiera i SLD niż o rozwikłanie afery Rywina. I to się udało. Ale czy z punktu widzenia państwa taka gra była czegokolwiek warta? Szczytem perfidii politycznej było sugerowanie, że premier Miller kryje morderców gen. Marka Papały.

„Prawda materialna”, którą tak szafował podczas posiedzeń Komisji Śledczej, zawsze musi być po jego stronie. – Poseł Ziobro świetnie wie, że Sejm nie może uchwalić sprawozdania Komisji Śledczej. Sejm może sprawozdanie przyjąć lub odrzucić, ale nie ma prawa go uchwalić. A mimo to z uporem twierdzi, że jego raport został uchwalony – mówi prof. Werblan. Polityka posła Ziobry jest polityką destrukcyjną, służącą odarciu ludzi ze wszystkiego, co możliwe. Brnie do celu, nie zważając na ścielące się po drodze trupy.

  1. Robert Strąk Zasłynął jako gwiazdor krucjaty przeciwko feministkom ze statku „Langenort”. Odznaczył się też w akcji przeciwko artystce Dorocie Nieznalskiej, którą oskarżył o obrazę uczuć religijnych. Każda okazja jest dobra do obrażania ludzi mających inne poglądy. Aktywnie wspiera Młodzież Wszechpolską, organizację propagującą ksenofobię, pogardę dla mniejszości oraz ideologię nacjonalistyczną. Organizację, która nie zawsze działa zgodnie z literą prawa. Nie ma zahamowań, jeśli chodzi o obrażanie innych, ale kiedy sam poczuje się dotknięty, poucza: „To jest demokracja, a nie komunistyczne czasy, więc trzeba uważać, co się o kim mówi”. Dlaczego wobec siebie nie stosuje tej zasady?

Nie szanuje reguł parlamentarnych, czego dowodem była trzygodzinna okupacja sejmowej mównicy. Strąk, zajadły przeciwnik integracji z Zachodem, rzekomo przynoszącej Polsce zgniliznę moralną, jednocześnie ubiega się o atrakcyjny mandat eurodeputowanego. Choć manifestuje swój katolicyzm, cechują go zapalczywość i buta. W swoim działaniu wyraźnie przekracza granicę między buntem w obronie praw a wichrzycielstwem w celu zdobycia popularności i władzy.

  1. Henryk Długosz Chociaż przestał być baronem i członkiem SLD, nadal jest wpływową postacią w świętokrzyskim Sojuszu. Głośno zrobiło się o nim za sprawą tzw. afery starachowickiej. Według prokuratury, Długosz miał być pośrednikiem w przekazywaniu tajnych informacji na temat policyjnej akcji w Starachowicach.

Rządził w Kielcach twardą ręką. Z województwa świętokrzyskiego uczynił państwo w państwie. Rozdawał posady swoim, a tych, którzy wchodzili mu w drogę, niszczył. Nie znosi, kiedy ktoś działa bez jego wiedzy. Bezideowy. Liczyła się tylko władza – i płynące z niej korzyści.

– Źródło choroby w świętokrzyskim SLD leży w narzuconym przez Długosza systemie kierowania partią. To towarzysko-biznesowy sposób dobierania współpracowników i eliminowanie każdego, kto jest poza układem – mówił prof. Kazimierz Kik, były dyrektor Instytutu Badań Społecznych SLD.

Przyjaciół dobiera sobie głównie spośród wpływowych lokalnych przedsiębiorców. Za jego asystenta podawał się m.in. Józef Jędruch, założyciel Colloseum, podejrzany o wyłudzenie 345 mln zł. Pierwszy raz było o nim głośno już w 1994 r., gdy jako wicewojewoda kielecki powiedział o jednej z dziennikarek: „Między jej oczami widać przyrodzenie męskie i to jej przesłania sens logicznego myślenia”.

Joanna Tańska, Tomasz Sygut

Źródło artykułu:Tygodnik Przegląd
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)