Piąta kolumna Proroka
W Sarajewie, zwanym niegdyś "bałkańskim Jeruzalem", dogmatyczni wyznawcy islamu, działający w dobrze zorganizowanych siatkach wspieranych przez arabskich sponsorów, werbują narybek.
16.03.2009 | aktual.: 23.03.2009 13:57
Starcie Izraela z powierzchni Ziemi zapowiada istny potok słów. - Syjonistyczni terroryści, te bestie w ludzkiej skórze, przeobraziły strefę Gazy w obóz koncentracyjny! - woła imam. - Bliski jest już jednak koniec tego izraelskiego pseudopaństewka.
Słów imama słucha ponad cztery tysiące wiernych, zgromadzonych w meczecie króla Fahda. Świątynię nazwano tak na cześć byłego saudyjskiego monarchy, którego pełne imię brzmi Fahd ben Abd al-Aziz as-Saud. Kobiety siedzą niewidoczne, w oddzielonym od reszty lewym skrzydle. To dzień chutby, wielkiego piątkowego kazania. A miasto, w którym zapowiada się koniec Izraela, leży dwa tysiące kilometrów na północny wschód od Gazy. To Sarajewo – miasto leżące w sercu Europy.
– Kawy czy herbaty? – Nezim Halilović, imam i płomienny mówca meczetu Fahda, który dopiero co zszedł z kazalnicy, okazuje się wzorowym, gościnnym gospodarzem bośniackim. W swoim mieszkaniu, położonym za meczetem, każe podać nam owoce, orzeszki i rachatłukum. Pojawia się przepisowo skromnie odziana małżonka oraz czwórka dzieci. Domowa idylla stanowi zupełny kontrast z podburzającym kazaniem wygłoszonym przez tego kontrowersyjnego duchownego i znawcę Koranu.
Meczet Fahda, największa muzułmańska świątynia na Bałkanach, wzniesiona za saudyjskie pieniądze, uchodzi za miejsce spotkań muzułmańskich fundamentalistów w Bośni i Hercegowinie. Sam imam z kolei uchodzi za patrona wahhabitów – jak określa się ten odłam muzułmanów. Oni sami natomiast określają się mianem salafitów – to ultrakonserwatywny nurt w sunnickim islamie.
Wojna bożych wojowników
Halilović zna te zarzuty i kryjący się za nimi stereotyp: wahhabici = Al-Kaida = światowy terroryzm. Twierdzi, że nie ma z tym nic wspólnego, ale – nie może zabronić żadnemu muzułmaninowi modlić się w jego meczecie zgodnie ze swoim rytuałem. Podejrzenia pod adresem meczetu Fahda tłumaczy w ten sposób: Dla Zachodu to irytujące, że wielu muzułmanów obecnie powraca do swojej wiary, zamiast – jak dawniej – mijać meczet i udawać się do knajpy, aby tam pić alkohol i jeść wieprzowinę.
Dla wielu Bośniaków „Zachód” to od 1992 roku niemal obelga, gdyż wprowadzone wówczas przez ONZ embargo na dostawy broni poważnie utrudniło zbrojny opór muzułmanów przeciw agresorom – czyli Serbom usiłującym nie dopuścić do secesji Bośni. Dopiero cztery lata później, gdy liczba ofiar sięgała już 100 tys., światowa społeczność pod presją i pod przywództwem USA położyła kres tej jatce. 80 procent zabitych spośród ludności cywilnej w Bośni to muzułmanie.
Ta trauma tkwi głęboko w pamięci bośniackich muzułmanów, skądinąd znanych ze świeckiej orientacji. Ułatwia to zadanie islamistom: interpretują minione ataki ze strony chrześcijańskich Serbów i Chorwatów jako „krucjatę” niewiernych, a sami prezentują się jako niezawodni opiekunowie bośniackich muzułmanów.
Brodaty imam Halilović podczas wojny był dowódcą 4 Brygady Muzułmańskiej i strzelał ze 155-milimetrowej haubicy. Nosił wtedy czarny mundur, na głowie miał zawój. Widział wówczas pierwszych „bożych wojowników”, przybywających z państw arabskich i z Afryki Północnej i przynoszących ze sobą ziarno, które od tamtej pory zdążyło już wykiełkować – czyli wierzenia i przekonania salafitów powołujących się na pierwotną, rzekomo jedynie prawdziwą tradycję religijną i odrzucających wszelkie nowsze tradycje islamu.
Sarajewo leży w sercu Europy: na granicy między Orientem i Zachodem, między islamem a Kościołem katolickim i prawosławnym, między obszarem należącym historycznie do imperium osmańskiego a terenem Austro-Węgier. Gdyby zabrakło sarajewskich muzułmanów jako pomostu miedzy dwoma światami, Europa miałaby o jedną bombę zegarową więcej. Na razie stolica Bośni jest jeszcze metropolią z dobrze zaopatrzonymi barami, koncertami i rzucającymi się w oczy reklamami seksownej bielizny. Rzadko można tu zobaczyć na ulicach szarawary i rozłożyste brody u mężczyzn czy też czador skrywający całą sylwetkę kobiety. Ostatnie doniesienia o policji religijnej, która w parkach na obrzeżach miasta interweniowała wobec par całujących się publicznie, pochodzą sprzed dwóch lat.
A jednak w sondażu z 2006 roku ponad trzy procent wszystkich bośniackich muzułmanów – czyli ponad 60 tysięcy mężczyzn i kobiet – opowiedziało się za wahhabizmem, a dalsze dziesięć procent wyrażało sympatię dla tych pobożnych strażników moralności.
Co jest halal, co haram
Od czasu zamachów terrorystycznych z 11 września 2001 r. ci radykałowie, podobnie jak ich arabscy sponsorzy, znajdują się pod baczną obserwacją i dlatego wolą nie pokazywać się w świetle dziennym. Wieczorem wychodzą pojedynczo lub małymi grupkami z bloków, na których widać jeszcze ślady po wybuchach granatów, i kierują się szybkim krokiem do meczetu Fahda, w którym jest o tej porze mniej tłoczno niż podczas piątkowych modłów w południe. Piąta kolumna Proroka może przebywać tu niemal wyłącznie we własnym gronie. Modlą się inaczej – w rozkroku, stojąc ciasno koło siebie, „tak aby szatan nie mógł się prześliznąć”. Nie przekazują na koniec innym uczestnikom modlitwy rytualnego znaku pokoju salam, w ogóle nie mówią ani słowa. Nie chcą należeć do dżamaat, czyli wspólnoty, i opuszczają świątynię zwartą grupą – przed wszystkimi innymi.
Dzisiaj starzy ludzie w sarajewskich meczetach muszą dowiadywać się od brodatych misjonarzy, co to halal i haram – czyli co jest cnotą, a co grzechem. Jakby oni sami i ich przodkowie przez połowę tysiąclecia wyznawali jakąś herezję zamiast prawdziwej wiary. Na znak protestu przeciw temu imam szacownego Cesarskiego Meczetu na jakiś czas zamknął nawet przed wszystkimi bramę swojej świątyni – po raz pierwszy w jej 450-letniej historii.
Ta wojna kultur toczy się także w ukryciu, na forach internetowych bośniackich portali, takich jak Studio Din. Tam potomkowie oficjalnie ateistycznej, socjalistycznej Jugosławii poznają salaficką naukę o zbawieniu. Zadają pytania o sprawy dotyczące ich codziennego życia: słuchania muzyki, palenia, zarabiania pieniędzy. Pytają też o przepisy dotyczące ubioru i o reguły moralne.
Odpowiedzi ich przewodników duchowych online są jednoznaczne. „Muzyka jest w islamie zabroniona, słuchanie gry na instrumentach – to grzech”. „Palenia islam zabrania”. „Ktoś, kto pracuje jako sprzątaczka w banku, który pobiera odsetki od dłużników, świadczy pomoc w popełnieniu grzechu. Tak samo jak sprzątaczki w barach i burdelach”.
Faszystowska retoryka
O stronie internetowej Studia Din, odwiedzanej także przez bośniackich emigrantów, można przeczytać w październikowym raporcie Urzędu Ochrony Konstytucji (niemiecki odpowiednik ABW – przyp. FORUM) z Badenii-Wirtembergii. „Na tym forum omawia się także dżihad, świętą wojnę, jako bezpośrednią drogę prowadzącą do Allaha”. Ślady z tego forum prowadzą częstokroć do osób odwiedzających wahhabicki meczet króla Fahda w Sarajewie – a więc do świątyni imama Halilovicia.
Czyżby to znaczyło, że w muzułmańskiej części wciąż jeszcze podzielonej republiki Bośni i Hercegowiny, w osiem miesięcy po podpisaniu układu o stowarzyszeniu z Unią Europejską, grozi powstanie drugiej, równolegle istniejącej społeczności – tyle że radykalnej i gotowej do stosowania przemocy?
Nie brak oznak, które na to wskazują. Resid Hafizović, profesor wydziału islamskiego, stwierdził obecność „potencjalnie śmiercionośnego wirusa”. Komendant federalnej policji przyznał, że istnieje groźba terroryzmu o islamskim rodowodzie. Mówił o doniesieniach, według których kandydaci na zamachowców-samobójców zaczęli sobie organizować pasy, do których podczepia się ładunki wybuchowe.
– Mają już wszystko, czego trzeba, aby wysadzić się w powietrze. O tym, czy to zrobią, zadecydują rozkazy od ich przywódców – powiada Esad Hecimović, autor najważniejszego opracowania na temat mudżahedinów w Bośni i Hercegowinie. Już w marcu zeszłego roku antyterroryści zaaresztowali w Sarajewie pięciu mężczyzn – w tym czterech salafitów.
Bośniacki szef tej grupy, były bojownik z brygady Al-Mudżahidin, miał w Niemczech i Austrii sponsorów, którzy pomogli mu zdobyć materiały wybuchowe. W związku z aresztowaniami policja odkryła w górskich ostępach składy broni i sprzęt, używany podczas treningów sportów walki.
Inspiratorzy zamachów z 11 września, jak np. Chalid Szejk Mohamed, działali także w Bośni, dlatego od roku 2002 narastała międzynarodowa presja na władze w Sarajewie. Zamykano fundacje, przeprowadzono rewizję w siedzibie Wysokiego Komisariatu Saudyjskiego, wcześniej znajdującego się pod protekcją Stanów Zjednoczonych. W areszcie deportacyjnym na obrzeżach Sarajewa przetrzymywani są do dzisiaj weteran Al-Kaidy Ali Hamad z Bahrajnu i Syryjczyk Abu Hamza. Ten ostatni uchodzi w gronie ekspertów do spraw bezpieczeństwa za pośrednika, który przekazywał pieniądze od arabskich sponsorów bośniackim salafitom. Za każdą kobietę, która włoży na siebie czador skrywający całą postać od czubka głowy do stóp, sponsorzy płacą podobno 500 euro.
Islamiści powoli, ale nieprzerwanie infiltrują grunt, na którym istniało „od zawsze” społeczeństwo Sarajewa. Jako przykład może służyć cichy, brodaty taksówkarz, co dzień wyczekujący na pasażerów przy moście, na którym w czerwcu 1914 roku zamordowano następcę austriackiego tronu z dynastii Habsburgów. Wieczorem 24 września 2008 r. ten taksówkarz staje nagle w pierwszym rzędzie w tłumie zebranym pod Akademią Sztuk Pięknych, od której oddziela go policyjny kordon. Zgromadzeni skandują „Allahu akbar” i próbują atakować uczestników pierwszego festiwalu gejów i lesbijek, jaki odbywa się w Bośni.
Wahhabici biją tamtych pospołu ze zwykłymi chuliganami, osiem osób odnosi rany, wszystkie kolejne imprezy festiwalu zostają odwołane. Srdjan Dizdarević, przewodniczący Komitetu Helsińskiego w Bośni, mówi później o klęsce społeczeństwa obywatelskiego, o faszystowskiej retoryce towarzyszącej imprezie i o nasuwających się skojarzeniach z pogromami w czasach Adolfa Hitlera.
Politycy wszelkich orientacji przyczyniają się swymi wypowiedziami do radykalizacji nastrojów, która zagraża już nie tylko świeckiemu charakterowi Bośni, ale również państwowej jedności muzułmanów, Serbów i Chorwatów w ramach jednej republiki. Lokalni politycy domagają się odrębnych klas szkolnych dla dzieci różnych wyznań. W grudniu 2008 r. po raz pierwszy wprowadzili zakaz wstępu do państwowych przedszkoli dla chrześcijańskiego św. Mikołaja, którego wcześniej również dzieci muzułmańskie witały jako Dziadka Mroza. Przede wszystkim czołowi politycy w rządzie i w partiach nie dopuszczają do pojednania dawnych wojennych nieprzyjaciół. Serb Nikola Szpirić, premier rządu słabego bośniackiego państwa, mówi, że Bośni grozi całkowity rozłam. On sam czuje się bezradny, jak długo jego republika zarządzana jest jak protektorat przez wysokich przedstawicieli społeczności międzynarodowej. – Mam związane ręce i nogi, jestem tylko maskotką, adresem e-mailowym, na który międzynarodowe instancje mogą wysyłać pocztę.
Parę domów dalej w pałacu prezydenckim rezyduje Haris Silajdżić, przedstawiciel muzułmanów w najwyższych gremiach państwowych. W czasach wojny działał jako minister spraw zagranicznych i premier. Podczas trwających całymi latami walk o władzę ten niegdysiejszy amant stracił gdzieś swój czar. Wciąż jednak jest zaliczany do najobrotniejszych rzeczników interesów muzułmańskich w tym państwie wielu narodów. Silajdżić zapewnia, że o islamizacji Sarajewa czy też Bośni nic mu nie wiadomo. Twierdzi natomiast, że ważne jest, by muzułmanie doczekali się sprawiedliwości po zagładzie, jakiej dokonano na nich w latach dziewięćdziesiątych. Podczas gdy za drzwiami czeka na niego już pół gabinetu, Silajdżić wolnym ruchem wyjmuje z pudełka jeszcze jednego papierosa marlboro i mówi, że jako zdeklarowany Europejczyk ma nadzieję, iż Zachód zrozumie wreszcie, o co toczy się gra w tej republice: Bośnia to mały kraj, ale olbrzymi symbol.
Walter Mayer © Der Spiegel