Nieudana prowokacja dziennikarska trafiła do sądu. Dziennikarka udawała urzędniczkę z gabinetu wiceszefa MSWiA
Policja skierowała do sądu sprawę nieudanej prowokacji dziennikarskiej. Redaktorka jednej z ogólnopolskich telewizji kilkakrotnie dzwoniła do dyżurnych policji w różnych miejscach kraju, podając się za urzędniczkę gabinetu jednego z wiceministrów MSWiA. Kobieta twierdziła, że zepsuł jej się samochód, oczekiwała podwiezienia jej służbowym autem do hotelu lub warsztatu. "Sprawa dotyczy dziennikarki Nowa TV" - informuje WP rzeczniczka Grupy ZPR Media Monika Polewska.
Za każdym razem policjanci informowali kobietę, jakie w takiej sytuacji można podjąć kroki, podając przy tym m.in. numer kontaktowy do pomocy drogowej czy instytucji świadczących pomoc w takich przypadkach - informuje w oświadczeniu policja.
Po kilku takich telefonach policja postanowiła sprawdzić, kto oczekuje przyjazdu radiowozu i podwiezienia do hotelu. Funkcjonariusze z jednostki w Zambrowie po przyjechaniu na miejsce rzekomej awarii samochodu, zastali stojącą przy drodze kobietę i przeprowadzili z nią krótką rozmowę dotyczącą charakteru pomocy, po czym ją wylegitymowali.
Jak się okazało, w rozmowie telefonicznej z dyżurnym kobieta podała inne dane niż policjantom na miejscu rzekomej awarii. W rozmowie z funkcjonariuszami cały czas usiłowała wymóc na nich podwiezienie radiowozem. Policjanci zaś dopytywali o niesprawne auto i chcieli je obejrzeć. W końcu kobieta przyznała, że jest dziennikarką jednej z ogólnokrajowych telewizji i pokazała legitymację prasową. Jak przyznała, cała sytuacja miała na celu sprawdzenie, czy policyjne auta służą urzędnikom za taksówki i są na każde zawołanie. Po tym, jak zorientowała się, że interwencja nie pójdzie po jej myśli, przyznała, że cała sprawa jest prowokacją dziennikarską.
Policja przypomina, że informowanie funkcjonariuszy o niezaistniałych zdarzeniach może mieć tragiczne konsekwencje. "Policjanci bowiem zamiast jechać w miejsce, gdzie ktoś może rzeczywiście potrzebować pomocy, w tym czasie angażowani są do wykonywania innych czynności, a dyżurny jednostki zamiast zarządzać podległymi mu służbami pochłonięty jest wydarzeniem, do którego nie doszło" - informują funkcjonariusze.
Policja podkreśliła, że zawsze "pomaga obywatelom w granicach obowiązującego prawa bez względu na to, czy jest to urzędnik ministerstwa, znana osoba czy zwykły obywatel". Gdyby doszło do zagrożenia dla bezpieczeństwa, życia lub zdrowia osoby, policjanci wówczas mają prawo przetransportować taką osobę pojazdem służbowym w miejsce bezpieczne.
"W oświadczeniu KGP prawdziwa jest tylko nazwa miejscowości, gdzie prowokację przeprowadziliśmy. Funkcjonariusze informują, że zachowanie kobiety wywołało „niepotrzebną czynność policji”. Tak, to była kompletnie niepotrzebna czynność. Zamiast stawać na baczność przed telefonem urzędniczki z ministerstwa, trzeba było ją po prostu odesłać z kwitkiem. Do najbliższej pomocy drogowej" - napisał na Facebooku Tomasz Sygut , redaktor Naczelny Informacji i Publicystyki w Nowej TV. Więcej szczegółów prowokacji stacja ma pokazać w programie w piątek.