Maciej Lasek: Smoleńsk to była pełzająca katastrofa
Do katastrofy Tu-154M pod Smoleńskiem doprowadziły lata zaniedbań i łamania kolejnych barier, które mają zapobiegać takim wypadkom. To była pełzająca katastrofa - powiedział przewodniczący PKBWL i szef zespołu smoleńskiego przy KPRM Maciej Lasek.
03.07.2013 | aktual.: 03.07.2013 22:43
Przewodniczący zespołu, który ma wyjaśniać opinii publicznej przyczyny i okoliczności katastrofy smoleńskiej, przypomniał, że w lotnictwie na różnych poziomach funkcjonuje wiele barier, które mają zapobiegać tragediom. - W przypadku katastrofy smoleńskiej naruszano je stopniowo, na wielu szczeblach i przez lata. To była pełzająca katastrofa - powiedział Lasek.
Ocenił, że od 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, do którego należał tupolew, politycy oczekiwali pełnej gotowości i nie przyjmowali do wiadomości, że może on nie wykonać jakiegoś zadania. Dodał, że zawiódł nadzór nad działalnością jednostki, sprawowany przez dowódcę Sił Powietrznych (specpułk podlegał mu bezpośrednio) i organy kontrolne.
- W raporcie komisji Millera opisaliśmy, ilu kontrolom poddano pułk, ale one praktycznie nic nie wykazały - przypomniał Lasek, który był członkiem komisji badającej katastrofę smoleńską.
- Eskadrę tupolewów kontrolowano najrzadziej. Ostatnia kontrola, przeprowadzona o ile dobrze pamiętam w lutym 2010 r., zakończyła się stwierdzeniem drobnych niedociągnięć i przekazaniem uwag ustnie - powiedział Lasek. - Tymczasem przygotowując raport stwierdziliśmy, że od 2005 r. piloci nie mieli właściwie przedłużanych uprawnień, lotów treningowych itd. To było do zauważenia przez organy nadzoru i kontroli - dodał.
Naruszenia dotyczyły również samej działalności pułku. - Dowódca jednostki złożył raport, że pułk ma bardzo poważne problemy ze stanem osobowym i normalnym funkcjonowaniem, ale jednocześnie zapewnił, że wszystkie zadanie będą wykonane. To było wstrząsające - powiedział Lasek.
Jak dodał, załogi były tak obciążone pracą, że nie miały czasu na loty treningowe, a tylko wtedy można przećwiczyć sytuacje awaryjne; przeciążenie lotami z VIP-ami spowodowało również, że pilotom wygasły uprawnienia, jednak nikt w pułku tego nie kontrolował, tak samo jak nikt nie zwrócił uwagi, że dokumentacja samolotu jest po rosyjsku, tymczasem młodzi żołnierze już nie znają tego języka.
Przypomniał też, że raport komisji Millera stwierdził, że w specpułku nie wyciągano wniosków z danych zbieranych przez rejestratory pokładowe. - Monitorowano działanie techniki, ale nie standard pracy załogi. Od 2008 r. odnotowano 125 lotów, podczas których zadziałał system ostrzegania się przed zbliżaniem się ziemi - TAWS. Tylko w kilku przypadkach poddano to analizie, a i tu wyjaśnienia były zdawkowe - przypomniał Lasek i dodał: - Doprowadziło to ignorowania systemu TAWS.
Wreszcie bariery zabezpieczające łamała sama załoga - nie zdecydowała się na odejście na inne lotnisko, choć otrzymywała komunikaty, że widoczność wynosi 400 lub 200 metrów (minimum wynosiło 1000 metrów), zeszła też poniżej wysokości 100 metrów, choć miała tego nie robić.
Lasek podkreślił, że błędy popełniali również rosyjscy kontrolerzy. - Nawet z opublikowanych stenogramów widać było, że mieli problem z obserwacją Tu-154M podczas podchodzenia do lądowania. Jeśli nie byli pewni, jaka jest pozycja samolotu względem ścieżki, powinni powiedzieć, że nie są w stanie dalej podprowadzać samolotu - powiedział szef PKBWL.
Łamaniu barier, które doprowadziło do katastrofy smoleńskiej będzie poświęcona zaplanowana na czwartek konferencja prasowa zespołu Laska.